Sa Calobra i Soller – najpierw droga, potem obiad. Nie odwrotnie.

Tytuł wpisu jest radą dla wszystkich tych, którzy planują dojazd do zatoki Sa Calobra. Słuchając rozmów znajomych spierających się o najbardziej ekstremalne drogi nad przepaściami przypomina mi się Bogusław Linda i jego słynna kwestia Co ty wiesz o zabijaniu (w sumie nie jest to oryginalny fragment filmowy – troszkę go uproszczono, no ale nieważne). Przyznaję jednak, że Majorka trzyma poziom zawiłych dróg i adrenalinki. To jedno wielkie wyzwanie dla kierowców i sprawdzenie ich umiejętności, które doskonale i bezwzględnie weryfikuje trasa prowadząca do zatoki. Mimo to, osoby szukające życia na krawędzi mogą się troszkę rozczarować. Oczekiwana ekstremalność drogi nie zalicza się do mission impossible.

Asfaltowa jezdnia tworząca serpentyny jest w bardzo dobrym stanie. Większy zawód mogą jednak przeżyć optymiści rezygnujący z tego powodu z solidnego ubezpieczenia auta. Zanim zdecydujecie się na niewykupienie dodatkowej ochrony pojazdu powinniście poznać zasady na tamtejszych ulicach. Jedną z nich jest: cofa ten, kto ulegnie spojrzeniu kierowcy z naprzeciwka. Wąskie drogi nie pozwalają na swobodne mijanie się samochodów. Pomysł poruszania się tam bez ubezpieczenia powinien przysporzyć więcej adrenaliny niż słynna droga, która – nieco przesadnie – nazywana jest drogą samobójców. Niemniej jednak, to określenie z pewnością pasowałoby do trasy podczas deszczu. W takich warunkach nie chciałabym sprawdzać czy faktycznie jest ono aż tak nietrafione. Przyznaję też, że zupełnie inne emocje towarzyszyłyby mi podczas pokonywania tej trasy autobusem…

bty
W drodze do Sa Calobra

Pora na przepiękne słowa podróżnicze, którymi postaram się odwrócić uwagę od niedojechania do zatoki Sa Calobra: W podróży nie liczy się cel, a droga. Mając jednak na uwadze to, że taki cytat nie wystarczy, należałoby wspomnieć dlaczego nie udało nam się tam dotrzeć. Po kilku godzinach w Valldemossie (osobny wpis na temat zwiedzania tego miasteczka znajdziecie tutaj), późnym popołudniem postanowiliśmy wypróbować majorkańskie serpentyny. Będąc na miejscu okazało się, że parking przy zatoce dostępny jest wyłącznie do 19:00. Chciałam tylko dodać, że od tej godziny dzieliło nas jeszcze 30 minut. Podjęliśmy próby znalezienia innego miejsca parkingowego, które okazały się bezskuteczne. Właśnie z tak głupiego powodu nie odwiedziliśmy tego miejsca. Myślę, że był to jeden z uroków zwiedzania Majorki w sezonie. Zdaję sobie sprawę z tego, że straciliśmy okazję na poznanie jednej z najciekawszych (i najbardziej zatłoczonych) atrakcji wyspy ale nie żałuję, że się tam wybraliśmy. Droga do zatoki była atrakcją samą w sobie. 

TRASA Z VALLDEMOSSY DO SA CALOBRA:

Pewien szalony i utalentowany architekt zdecydował się stworzyć krętą drogę prowadzącą do zatoki Sa Calobra, nie zważając na niesprzyjające (delikatnie mówiąc) jej powstaniu warunki. Antonio Paretti zaprojektował trasę przypominającą splątaną serpentynę, rzuconą niedbale na Sierra de Tramuntana. Nie do końca zgadzam się z opisami tej drogi w przewodnikach turystycznych. Odnoszę wrażenie, że wiele z nich stawia trasę na równi z przejazdem po kładce nad buchającym gorącą lawą wulkanem. Nie można jednak odmówić jej atrakcyjności i malowniczości. Pokonując słynną drogę, różnica wysokości na odcinku 4 kilometrów wynosi 800 metrów! Średnie nachylenie trasy wynosi 7% i stanowi nie lada wyzwanie dla rowerzystów (których zobaczycie tam na każdym kroku). Jednym z najsłynniejszych punktów MA-10 jest Nus de sa Corbata – nazwa w polskim tłumaczeniu oznacza Węzeł Krawata. Droga krzyżuje się tam sama ze sobą. Nie był to jednak najtrudniejszy moment tej trasy – czytając przewodniki, spodziewałam się czegoś ekstremalnego. Najwidoczniej autorów troszkę poniosło. Niemniej jednak, poza Węzłem Krawata pokonacie jeszcze 300 innych zakrętów, które sprawią, że na nudę raczej nie będziecie narzekać.

zakret

Podczas budowy trasy usunięto ponad 30 tysięcy metrów sześciennych skał, które w późniejszym czasie wykorzystano do wyrównania drogi. Droga powstała w 1932 roku, bez pomocy maszyn. Zgodnie z planem architekta, podczas planowania serpentyn unikano tworzenia tunelów na trasie. Podczas przejażdżki nie zobaczycie też zbyt wielu zabezpieczeń i barierek ochronnych na krawędzi jezdni, o których Paretti mógłby pomyśleć (taki wniosek nasunął mi się wiele razy podczas mijania się na tej trasie samochodów).

CALA TUENT – SĄSIEDNIA PLAŻA:

Pobliska Cala Tuent była doskonałą alternatywą, która zastąpiła nam zatokę Sa Calobra. Wieczorem odpoczywało tam zaledwie kilka osób. Skromna gromadka na plaży nie była częstym widokiem na Majorce. Zapewne nie wyglądałaby tak Sa Calobra (to tylko moje marne pocieszenie, choć może jest ono trochę trafne). Relaks na spokojnej, kamienistej plaży był nawet zadowalającą nagrodą pocieszenia.

KOLACJA I WIECZORNY SPACER W SOLLER:

Wieczorem zdecydowaliśmy się na przystanek w majorkańskim Soller – mieście pomarańczy. W przeszłości owoce zapewniały mieszkańcom ogromne zyski. W XVIII wieku eksportowano je do południowej Francji, skąd trafiały do różnych zakątków Europy. W II połowie XIX wieku sytuacja nie wyglądała już tak dobrze – tamtejsze drzewa zostały zniszczone przez szkodniki, wskutek czego plantatorzy wyjechali do sąsiednich krajów w poszukiwaniu nowego miejsca pracy. Do owoców będących znakiem rozpoznawczym miasta nawiązuje kolor słynnego tramwaju łączącego Soller z pobliskim portem. Nie spędziliśmy wystarczająco dużo czasu w tym miejscu abym mogła napisać o nim coś więcej. Odniosłam wrażenie, że sporo się w nim dzieje, choć może jest ono gwarne jedynie w sezonie. Z chęcią zweryfikuję to podczas kolejnej wizyty na wyspie.

Postaram się opisać chociaż klimat miasteczka, w którym spędziliśmy piątkowy wieczór. Przy Placu Konstytucji – poza przepięknym neogotyckim kościołem Świętego Bartłomieja – zobaczycie wysyp knajpek. Większość z nich walczy o klientów muzyką na żywo. Szkoda tylko, że wszyscy artyści mają mikrofony… Nie żebym miała jakiś problem z ich głosem, ale skoro występują w tym samym momencie to mogliby chociaż umówić się na jakąś wspólną piosenkę. Na szczęście śpiewający duet w wybranej przez nas restauracji był najgłośniejszy. Lokal (Cafeteria Bar Nadal) należał do energicznej właścicielki, która – w wolnych chwilach od przeciskania się pomiędzy stolikami z tacą i szerokim uśmiechem – dbała o gardło śpiewających, donosząc im co jakiś czas lekarstwo w kieliszkach. Co ciekawe, Bar Nadal nie cieszy się zbyt dobrą opinią na TripAdvisor. Nie bywam na tej stronie ale restauracja bardzo mi się spodobała więc postanowiłam sprawdzić czy tylko ja tak bardzo ją zachwalam. Okazuje się, że wiele osób posiada o tym miejscu zupełnie inne zdanie. Mimo wielu niezbyt… przychylnych opinii polecam  ten lokal!

Wydawałoby się, że przestrzeń pomiędzy restauracjami na placu w sezonie letnim jest niewielka. Najwyraźniej nie dla Majorczyków. Postanowili, że uda im się tam jeszcze wcisnąć zabytkowy tramwaj z drewnianymi wagonikami. Ciężko wyobrazić sobie podobną trasę tramwajów w Gdańsku, gdzie oddzielone barierkami tory powstają w miejscu o znacznie większej przestrzeni.

Valldemossa, Sa Calobra (a właściwie tylko droga do Sa Calobra), Cala Tuent, Soller – tam właśnie spędziliśmy nasz drugi dzień na Majorce. Jak oceniacie majorkańskie serpentyny? Zgadzacie się z moimi spostrzeżeniami czy macie raczej inne zdanie o wspomnianych wyżej miejscach? Jak bardzo powinnam się załamać pominięciem zatoki Sa Calobra? Czy Soller również Was zachwyciło? Czekam na odpowiedzi i wszelkie sugestie w komentarzach!

Autor: Patrycja Górlikowska

Absolwentka Krajoznawstwa i Turystyki Historycznej. Każdą wolną chwilę poświęca na podróże lub ich planowanie. Do tej pory odwiedziła 32 kraje na 5 kontynentach. Zafascynowana Kolumbią i językiem hiszpańskim, którego uczy się samodzielnie. Kiedy nie jest w podróży, przypala naleśniki i oszczędza na kolejne wyjazdy. To pierwsze wychodzi jej znacznie lepiej.

3 myśli na temat “Sa Calobra i Soller – najpierw droga, potem obiad. Nie odwrotnie.”

Dodaj komentarz