Kierunek północ! Alcudia i Cap Formentor w 1 dzień

Na wizytę w Alcudii i Cap Formentor powinien wystarczyć Wam jeden dzień. Spacer po miasteczku otoczonym średniowiecznymi murami i punkty widokowe na Cap Formentor były dobrym pomysłem na spędzenie trzeciego dnia. Droga na półwysep przypomina przejażdżkę do Sa Calobra. Nie bez powodu. Autorem obu tras jest wspomniany w poprzednim wpisie Paretti. Pokonując tę trasę, z pewnością nie będziecie narzekać na brak zakrętów. Zacznijmy jednak od Alcudii,  uroczego miasteczka wciśniętego między dwie zatoki: Pollenca i Alkudyjską.

ALCUDIA – MUST SEE? 

Pamiętacie, że na Majorce spędziliśmy tylko trzy dni? Dla przypomnienia zamieszczam mój pierwszy wpis dotyczący wyspy, w którym opisałam cały wyjazd od strony praktycznej. Dlaczego warto znaleźć czas na to miejsce? Alcudia idealnie wpasowuje się w klimaty Majorki. Miasto tworzą obdrapane ściany w kolorze ochry z wiszącymi na nich donicami, zielone okiennice, brukowane uliczki, mnóstwo kawiarni i restauracji, które cieszyły się zainteresowaniem do późnych godzin. W każdy wtorek i niedzielę w godzinach 8:00 – 14:00 ulice zasypują stragany z przeróżnymi produktami – od owoców i warzyw po torebki Michael’a Kors’a o wątpliwym pochodzeniu. Dodajmy do tego ruiny starożytnego miasta Pollentia oraz znakomicie zachowane średniowieczne mury miejskie. Spacer po Alcudii to żywa lekcja historii. Wpływy przewijających się tam grup na przestrzeni wieków widać gołym okiem.

 

POLLENTIA – CZASY ŚWIETNOŚCI RZYMIAN

Początkowo dzisiejsza Alcudia należała do Fenicjan. Po nich władzę przejęli Grecy. W późniejszym czasie zadomowili się w niej Rzymianie. W 123 roku p.n.e. Quintus Caecilius Metellus Balearicus założył tam rzymskie miasto o nazwie Pollentia. Będąc w Alcudii, wciąż można podziwiać jej pozostałości. Jeśli ktoś z Was chciałby poznać historię tego miejsca i obejrzeć ruiny liczące niespełna 2000 lat w pełnym słońcu o godzinie dwunastej i 40-stopniowym upale, musi zdać sobie sprawę z ryzyka rozpadu rodziny, której pomysł zwiedzania stanowiska archeologicznego w sierpniowe południe nie do końca może się spodobać. O dziwo udało się nam zapobiec rozpadowi, a jednocześnie zobaczyć wszystkie najważniejsze punkty starożytnego miasta. Być może przyczynił się do tego brak wizyty w Muzeum Monograficznym, które tego dnia było zamknięte (zgromadzono tam wszystkie przedmioty pochodzące z wykopalisk Pollentii). 

Na podstawie przeprowadzonych badań stwierdzono, że mieścił się tam obóz wojskowy, zajmujący 15 – 21 hektarów. Wiadomo też, że mieszkańcy nie narzekali na biedę – Pollentia była dobrze prosperującym miastem (mimo ogromnego pożaru, którego doświadczyła w III wieku). Przyczyną bogactwa z pewnością było strategiczne położenie między dwiema zatokami i obecność dwóch portów. Nie zabrakło też forum – jak na rzymskie miasto przystało. Było to centrum religijne i miejsce spotkań Rzymian. Mieściły się tam świątynie (do dziś zachowały się ich fundamenty) i sporo sklepów tworzących plac targowy. W późniejszym czasie forum utraciło towarzyski klimat i przerodziło się w… cmentarz.

Ważnym punktem w Pollentii jest najmniejszy Rzymski Teatr w Hiszpanii z I wieku, który zachował się w bardzo dobrym stanie. Początkowo specjaliści uważali, że to dzieło Greków. Zmyliło ich wykonanie budowli – w przeciwieństwie do innych rzymskich teatrów ten został wykuty w skale. Choć wygląda na niewielki, to tylko pozory. Mógł pomieścić nawet 2 tysiące widzów. W późniejszym czasie stworzono tam również cmentarz (tak jak w przypadku forum). Świadczą o tym nisze grobowe, które wykuto w miejscu sceny i widowni.

Zwiedzanie Pollentii:

  • maj – wrzesień: od wtorku do niedzieli w godzinach 9:30 – 20:00,
  • październik – kwiecień: od wtorku do piątku w godzinach 10:00 – 16:00, w soboty i niedziele od 10:00 do 14:00.

Cena: 3 euro. Połączenie zwiedzania stanowiska archeologicznego i wizyty w Muzeum Monograficznym – 4 euro (zniżki dla studentów, emerytów i grup powyżej 10 osób- 2,50 euro).

 

ŚREDNIOWIECZNE MURY OBRONNE – NAJLEPSZY PUNKT WIDOKOWY:

Po Rzymianach przyszła pora na Maurów. Zniszczyli Pollentię, zastępując ją nowym miastem Al-Kudia. Nazwa dzisiejszej Alcudii niezbyt odbiega od tej średniowiecznej, która w dosłownym tłumaczeniu oznaczała miejsce na wzgórzu. Rządy arabskie skończyły się wraz z przejęciem władzy przez króla Jaume I. Mury obronne będące jedną z największych atrakcji Alcudii to pamiątka po jego następcy – Jaume II. Wybudowano je w 1300 roku, bez zaprawy murarskiej – powstały z precyzyjnie dobranych kamieni. Ich część stanowi kościół Świętego Jakuba, który został wbudowany w mury obronne. Legenda głosi, że w XVI wieku z krucyfiksu znajdującego się w jednej z bocznych kapliczek kapała krew i woda, kończąc okres suszy. Mury przecina kilka bram – jedną z nich jest Portal del Moll. Dwie wieże otoczone palmami, tworzące okazałe wejście do miasta to dzisiejszy symbol Alcudii.

 

CO I GDZIE ZJEŚĆ W ALCUDII?

Jeśli ktoś z Was zastanawia się w jaki sposób nie zbankrutować na Majorce to służę pomocą. Polecam słynne tapas. Zamawiane przez nas porcje hiszpańskich przekąsek nieraz okazywały się tak duże, że zastępowały nam obiad. Nie inaczej było w przypadku Alcudii i restauracji Satyricon (Plaza de Constitución). Talerz z pięcioma tapas kosztował 11 euro. Dołożyliśmy do tego 4,50 euro za dzban sangrii (do podziału, żeby nie było). Pieczywo i oliwki były niezamawianym przez nas dodatkiem, za który w sumie też zapłaciliśmy (tzw. kopertowe 1,75 euro, które dolicza się do stolika w większości majorkańskich restauracji). Niewiele, biorąc pod uwagę ceny w pozostałych majorkańskich restauracjach.

bty

CAP FORMENTOR – SERPENTYN CIĄG DALSZY:

O drodze do Sa Calobra pisałam w poprzednim wpisie. Przejażdżka po półwyspie Formentor wygląda podobnie. Nie bez powodu. Obie trasy stworzył ten sam człowiek – Antonio Paretti. Obiad przed majorkańskimi serpentynami nie był najlepszym pomysłem. Mimo to, poza licznymi zakrętami trasa nie należała do ekstremalnych. Takie jest przynajmniej moje zdanie. Opinie na jej temat są podzielone. Być może przyczyną postrzegania drogi jako ekstremalnej było pokonywanie trasy podczas deszczu lub mijanie się ze sporą ilością autobusów. My uniknęliśmy obu rzeczy, podziwiając przepiękne widoki i poruszając się po półwyspie bez większych problemów. Nie oznacza to jednak, że będzie lekko – uwaga na kozy i osiołki wyskakujące na drogę wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewacie.

 

Mimo, że półwysep cieszy się ogromnym zainteresowaniem wśród turystów, kilka miejsc na Formentor jeszcze do niedawna było oazą spokoju dla wielu celebrytów. Spokój i relaks z dala od tłumów zapewniał im jeden z hoteli o niezbyt skomplikowanej nazwie – Formentor. Bywał tam m.in. Charlie Chaplin, Audrey Hepburn, księżna Diana, a nawet Dalajlama. W dzisiejszych czasach pewnie trudniej byłoby o spokój na półwyspie, ale jedno jest pewne – przepięknych widoków nie można jej odmówić!

Wysokie urwiska, horyzont na błękitnym niebie zlewający się z wodami Morza Śródziemnego i wiatr urywający głowę – tak właśnie opisałabym półwysep Formentor. Mieszkańcy Majorki nazywają go miejscem spotkań wiatrów. Podczas podziwiania widoków z wysokich klifów czapki są raczej niewskazane (o ile zależy Wam na tym, aby je zachować). Jednym z najpiękniejszych punktów widokowych jest Mirador de la Creueta, położony na klifie o wysokości 300 metrów. Poszukiwacze fejsbukowych i instagramowych plenerów będą zachwyceni – znajdą je na każdym kroku.

Myślę, że warto też zobaczyć najpopularniejszy punkt widokowy Majorki, który zobaczycie na większości pocztówek. Podziwianie zachodu słońca przy XIX-wiecznej latarni morskiej usytuowanej na samym krańcu półwyspu i Majorki było jednym z najważniejszych punktów podczas trzeciego dnia zwiedzania wyspy. Niestety, nie udało nam się dotrzeć do tego miejsca. Droga do latarni została zablokowana (Majorkę odwiedziliśmy w sierpniu). Parkingowi powiedzieli nam, że w sezonie można się tam dostać jedynie autobusem. Szkoda tylko, że nie wspomnieli o godzinach, w jakich obowiązuje ten zakaz… Dojazd samochodem w lipcu i sierpniu jest niemożliwy jedynie w godzinach 9:30- 19:00. Poza wyznaczonym czasem można śmiało ruszać do latarni

 

Dzień zakończyliśmy odpoczynkiem w krystalicznie czystej wodzie. Myślałam, że po takie kolory trzeba meldować się na Karaibach. Majorkańskie plaże udowodniły jednak, że dają radę i stanęły na wysokości zadania. Przeglądając zdjęcia z wyspy sądziłam, że ich autorzy opanowali Photoshop’a do perfekcji, nadając morzu intensywny odcień turkusu. Nic bardziej mylnego. Dokładnie tak wyglądają tamtejsze plaże, które z pewnością nikogo nie rozczarują!

Czwartego dnia wyruszyliśmy do Berlina, który zwiedzaliśmy do wieczora. Tak niewiele czasu na Majorce pozostawiło niedosyt – mimo, że udało nam się zobaczyć naprawdę sporo. Jedno jest pewne – zdecydowanie polecam ten kierunek, nawet jeśli miałby to być krótki wypad. Trzy dni to stanowczo za mało, aby poznać wszystkie atrakcje Majorki. Niemniej jednak, niskie ceny biletów (Ryannair, lot z Berlina) pomogą Wam poznać nieodkryte części wyspy przy kolejnym wypadzie na Majorkę. My z pewnością jeszcze tam wrócimy!

Sa Calobra i Soller – najpierw droga, potem obiad. Nie odwrotnie.

Tytuł wpisu jest radą dla wszystkich tych, którzy planują dojazd do zatoki Sa Calobra. Słuchając rozmów znajomych spierających się o najbardziej ekstremalne drogi nad przepaściami przypomina mi się Bogusław Linda i jego słynna kwestia Co ty wiesz o zabijaniu (w sumie nie jest to oryginalny fragment filmowy – troszkę go uproszczono, no ale nieważne). Przyznaję jednak, że Majorka trzyma poziom zawiłych dróg i adrenalinki. To jedno wielkie wyzwanie dla kierowców i sprawdzenie ich umiejętności, które doskonale i bezwzględnie weryfikuje trasa prowadząca do zatoki. Mimo to, osoby szukające życia na krawędzi mogą się troszkę rozczarować. Oczekiwana ekstremalność drogi nie zalicza się do mission impossible.

Asfaltowa jezdnia tworząca serpentyny jest w bardzo dobrym stanie. Większy zawód mogą jednak przeżyć optymiści rezygnujący z tego powodu z solidnego ubezpieczenia auta. Zanim zdecydujecie się na niewykupienie dodatkowej ochrony pojazdu powinniście poznać zasady na tamtejszych ulicach. Jedną z nich jest: cofa ten, kto ulegnie spojrzeniu kierowcy z naprzeciwka. Wąskie drogi nie pozwalają na swobodne mijanie się samochodów. Pomysł poruszania się tam bez ubezpieczenia powinien przysporzyć więcej adrenaliny niż słynna droga, która – nieco przesadnie – nazywana jest drogą samobójców. Niemniej jednak, to określenie z pewnością pasowałoby do trasy podczas deszczu. W takich warunkach nie chciałabym sprawdzać czy faktycznie jest ono aż tak nietrafione. Przyznaję też, że zupełnie inne emocje towarzyszyłyby mi podczas pokonywania tej trasy autobusem…

bty
W drodze do Sa Calobra

Pora na przepiękne słowa podróżnicze, którymi postaram się odwrócić uwagę od niedojechania do zatoki Sa Calobra: W podróży nie liczy się cel, a droga. Mając jednak na uwadze to, że taki cytat nie wystarczy, należałoby wspomnieć dlaczego nie udało nam się tam dotrzeć. Po kilku godzinach w Valldemossie (osobny wpis na temat zwiedzania tego miasteczka znajdziecie tutaj), późnym popołudniem postanowiliśmy wypróbować majorkańskie serpentyny. Będąc na miejscu okazało się, że parking przy zatoce dostępny jest wyłącznie do 19:00. Chciałam tylko dodać, że od tej godziny dzieliło nas jeszcze 30 minut. Podjęliśmy próby znalezienia innego miejsca parkingowego, które okazały się bezskuteczne. Właśnie z tak głupiego powodu nie odwiedziliśmy tego miejsca. Myślę, że był to jeden z uroków zwiedzania Majorki w sezonie. Zdaję sobie sprawę z tego, że straciliśmy okazję na poznanie jednej z najciekawszych (i najbardziej zatłoczonych) atrakcji wyspy ale nie żałuję, że się tam wybraliśmy. Droga do zatoki była atrakcją samą w sobie. 

TRASA Z VALLDEMOSSY DO SA CALOBRA:

Pewien szalony i utalentowany architekt zdecydował się stworzyć krętą drogę prowadzącą do zatoki Sa Calobra, nie zważając na niesprzyjające (delikatnie mówiąc) jej powstaniu warunki. Antonio Paretti zaprojektował trasę przypominającą splątaną serpentynę, rzuconą niedbale na Sierra de Tramuntana. Nie do końca zgadzam się z opisami tej drogi w przewodnikach turystycznych. Odnoszę wrażenie, że wiele z nich stawia trasę na równi z przejazdem po kładce nad buchającym gorącą lawą wulkanem. Nie można jednak odmówić jej atrakcyjności i malowniczości. Pokonując słynną drogę, różnica wysokości na odcinku 4 kilometrów wynosi 800 metrów! Średnie nachylenie trasy wynosi 7% i stanowi nie lada wyzwanie dla rowerzystów (których zobaczycie tam na każdym kroku). Jednym z najsłynniejszych punktów MA-10 jest Nus de sa Corbata – nazwa w polskim tłumaczeniu oznacza Węzeł Krawata. Droga krzyżuje się tam sama ze sobą. Nie był to jednak najtrudniejszy moment tej trasy – czytając przewodniki, spodziewałam się czegoś ekstremalnego. Najwidoczniej autorów troszkę poniosło. Niemniej jednak, poza Węzłem Krawata pokonacie jeszcze 300 innych zakrętów, które sprawią, że na nudę raczej nie będziecie narzekać.

zakret

Podczas budowy trasy usunięto ponad 30 tysięcy metrów sześciennych skał, które w późniejszym czasie wykorzystano do wyrównania drogi. Droga powstała w 1932 roku, bez pomocy maszyn. Zgodnie z planem architekta, podczas planowania serpentyn unikano tworzenia tunelów na trasie. Podczas przejażdżki nie zobaczycie też zbyt wielu zabezpieczeń i barierek ochronnych na krawędzi jezdni, o których Paretti mógłby pomyśleć (taki wniosek nasunął mi się wiele razy podczas mijania się na tej trasie samochodów).

CALA TUENT – SĄSIEDNIA PLAŻA:

Pobliska Cala Tuent była doskonałą alternatywą, która zastąpiła nam zatokę Sa Calobra. Wieczorem odpoczywało tam zaledwie kilka osób. Skromna gromadka na plaży nie była częstym widokiem na Majorce. Zapewne nie wyglądałaby tak Sa Calobra (to tylko moje marne pocieszenie, choć może jest ono trochę trafne). Relaks na spokojnej, kamienistej plaży był nawet zadowalającą nagrodą pocieszenia.

KOLACJA I WIECZORNY SPACER W SOLLER:

Wieczorem zdecydowaliśmy się na przystanek w majorkańskim Soller – mieście pomarańczy. W przeszłości owoce zapewniały mieszkańcom ogromne zyski. W XVIII wieku eksportowano je do południowej Francji, skąd trafiały do różnych zakątków Europy. W II połowie XIX wieku sytuacja nie wyglądała już tak dobrze – tamtejsze drzewa zostały zniszczone przez szkodniki, wskutek czego plantatorzy wyjechali do sąsiednich krajów w poszukiwaniu nowego miejsca pracy. Do owoców będących znakiem rozpoznawczym miasta nawiązuje kolor słynnego tramwaju łączącego Soller z pobliskim portem. Nie spędziliśmy wystarczająco dużo czasu w tym miejscu abym mogła napisać o nim coś więcej. Odniosłam wrażenie, że sporo się w nim dzieje, choć może jest ono gwarne jedynie w sezonie. Z chęcią zweryfikuję to podczas kolejnej wizyty na wyspie.

Postaram się opisać chociaż klimat miasteczka, w którym spędziliśmy piątkowy wieczór. Przy Placu Konstytucji – poza przepięknym neogotyckim kościołem Świętego Bartłomieja – zobaczycie wysyp knajpek. Większość z nich walczy o klientów muzyką na żywo. Szkoda tylko, że wszyscy artyści mają mikrofony… Nie żebym miała jakiś problem z ich głosem, ale skoro występują w tym samym momencie to mogliby chociaż umówić się na jakąś wspólną piosenkę. Na szczęście śpiewający duet w wybranej przez nas restauracji był najgłośniejszy. Lokal (Cafeteria Bar Nadal) należał do energicznej właścicielki, która – w wolnych chwilach od przeciskania się pomiędzy stolikami z tacą i szerokim uśmiechem – dbała o gardło śpiewających, donosząc im co jakiś czas lekarstwo w kieliszkach. Co ciekawe, Bar Nadal nie cieszy się zbyt dobrą opinią na TripAdvisor. Nie bywam na tej stronie ale restauracja bardzo mi się spodobała więc postanowiłam sprawdzić czy tylko ja tak bardzo ją zachwalam. Okazuje się, że wiele osób posiada o tym miejscu zupełnie inne zdanie. Mimo wielu niezbyt… przychylnych opinii polecam  ten lokal!

Wydawałoby się, że przestrzeń pomiędzy restauracjami na placu w sezonie letnim jest niewielka. Najwyraźniej nie dla Majorczyków. Postanowili, że uda im się tam jeszcze wcisnąć zabytkowy tramwaj z drewnianymi wagonikami. Ciężko wyobrazić sobie podobną trasę tramwajów w Gdańsku, gdzie oddzielone barierkami tory powstają w miejscu o znacznie większej przestrzeni.

Valldemossa, Sa Calobra (a właściwie tylko droga do Sa Calobra), Cala Tuent, Soller – tam właśnie spędziliśmy nasz drugi dzień na Majorce. Jak oceniacie majorkańskie serpentyny? Zgadzacie się z moimi spostrzeżeniami czy macie raczej inne zdanie o wspomnianych wyżej miejscach? Jak bardzo powinnam się załamać pominięciem zatoki Sa Calobra? Czy Soller również Was zachwyciło? Czekam na odpowiedzi i wszelkie sugestie w komentarzach!

Valldemossa – 1 dzień w krainie Chopina

Dlaczego nie powinniście pominąć tego miejsca na Waszej trasie? Valldemossa to urocze miasteczko wciśnięte w surowe pasmo górskie Sierra de Tramuntana. Do brukowanych uliczek przylegają budynki w kolorze ochry z zielonymi okiennicami. Tamtejsze domy najwyraźniej mają już swoje lata, ale stare mury poobwieszane doniczkami dodają miasteczku jeszcze więcej uroku. Całość otaczają gaje oliwne, drzewa migdałowe, pomarańczowe i cytrusowe. Do dziś nie potrafię zrozumieć fenomenu Valldemossy – spokojnej atmosfery przy jednoczesnych wizytach tłumów w miasteczku.

To miejsce pojawia się w każdym przewodniku turystycznym dotyczącym Majorki. Miasteczko wychwalała też moja koleżanka, która od 20 lat mieszka na wyspie. Wypadało więc osobiście sprawdzić czy miejsce jest naprawdę tak wyjątkowe. Po jednodniowym wypadzie potwierdzam wszystko, co mówiła. Z grona oczarowanych wyłamał się Fryderyk Chopin. Kompozytor spędził na Balearach sześć tygodni. O dziwo, nie schlebiał temu miejscu, delikatnie mówiąc. Na jego obronę dodam, że miał ku temu solidne powody. Pobyt Chopina i jego dziewczyny George Sand sprawił, że Valldemossa stała się niezwykle popularna. W dzisiejszych czasach władze miasta pewnie nie wypłaciłyby się za reklamę, a Fryderyk mógłby sobie śmiało zażyczyć jakiś procencik z dochodów turystycznych. W takiej sytuacji nie musiałby martwić się o jedyny minus tej wyspy – wygórowane ceny…

bty
Przerażające upamiętnienie słynnej pary w klasztorze Kartuzów

DLACZEGO CHOPIN NIE POLUBIŁ MAJORKI?

Zacznijmy jednak od tego, jakim cudem przeprowadził się z gwarnego i tętniącego życiem XIX-wiecznego Paryża do spokojnej Majorki, znajdującej się pośrodku niczego. Przed wyjazdem skarżył się na problemy ze zdrowiem. Lekarz zalecił mu zmianę klimatu, która miałaby zwalczyć przewlekłe przeziębienie. Wkrótce okazało się, że to nie grypa a gruźlica, która kilka lat później odebrała mu życie. W chorobie nie pomagał klimat podczas zimy, którą tam spędził. Majorce nigdy nie brakowało słońca, bez względu na porę roku. Niemniej jednak, w chwili przeprowadzki Chopina nastały tam ulewy, które utrzymały się do momentu opuszczenia przez niego wyspy.

Kolejnym powodem, który pomógł mu znienawidzić Majorkę był problem ze sprowadzeniem jego pianina. Po wielokrotnych próbach zlokalizowania instrumentu okazało się, że przetrzymują go celnicy w Palmie. W zamian za wydanie zażądali od Chopina sporej sumy (połowy jego wartości). W dzisiejszych czasach sprawa byłaby prostsza – dzięki procentom z obrotu turystycznego Fryderyk miałby fortunę, za którą kupiłby sobie z dziesięć takich pianin. Prawdopodobnie pozdrowiłby też cwaniaczków z celnego jednym ze swoich palców u dłoni. Niestety, w tamtych czasach musiał po prostu błagać ich o przychylność. Prośby były bezskuteczne, a pracownicy nieugięci. Artysta stworzył więc znakomite dzieła (Polonez C-mol, Ballada Majorkańska) na pożyczonym fortepianie, którego stan pozostawiał wiele do życzenia. Obecnie w klasztorze Kartuzów można obejrzeć jego notatki, zastępczy fortepian oraz pianino, które po długim czasie w końcu trafiło w jego ręce. 

Co więcej, Fryderyk i George chyba nie do końca zdawali sobie sprawę z tego, że przeprowadzają się do świata konserwatystów. Mieszkańcom nie podobała się nieobecność pary na niedzielnej mszy. Związek Chopina ze starszą o sześć lat kobietą i mieszkanie pod jednym dachem z jej dziećmi nie było zbyt dobrze postrzegane. Sytuacji nie poprawiał charakter pisarki, która była bardzo wyemancypowana jak na tamte czasy. Paliła cygara, nosiła spodnie i przeklinała. Takim zachowaniem nie zjednała sobie Majorczyków. Swoją frustrację przelewała na karty papieru, tworząc książkę Zima na Majorce. 

Kiedy informacja o gruźlicy Chopina obiegła całą wioskę, najemca wyrzucił ich z mieszkania, paląc wszystkie rzeczy mające z nim jakąkolwiek styczność. Po żmudnych poszukiwaniach nowego domu i braku jakichkolwiek perspektyw (nawet na wyprowadzkę – z obawy przed zarazą nikt nie chciał przewieźć ich rzeczy powozem do portu) wprowadzili się do dawnego klasztoru (Kartuzi opuścili to miejsce 2 lata wcześniej – za czasów Fryderyka mieszkało tam zaledwie trzech braci). Przeprowadzka do celi sprawiła, że wiele pamiątek po Chopinie i George Sand ocalało – nie zniszczono ich, w przeciwieństwie do pozostałych właścicieli mieszkań. Pobyt Fryderyka i jego wybranki określiłabym mianem „piątek, trzynastego”, z jedną małą różnicą – pechowy dzień zamienił się w całą zimę. 

ZWIEDZANIE REAL CARTOIXA DE VALLDEMOSSA

Klasztor zachował swój ascetyczny klimat – surowe mury, prostota i cisza przybliżają odwiedzającym jego dawny charakter. Początkowo budynek nie miał nic wspólnego z domem braci zakonnych. Był rezydencją królewską, wzniesioną przez króla Majorki Jaime II dla chorującego na astmę syna. Klimat Valldemossy miał pomóc młodemu Sancho w walce z chorobą. W 1399 roku pałac przekazano Kartuzom, którzy z jednego budynku stworzyli kompleks klasztorny (kościół, liczne kaplice, cele zakonne, tarasy i krużganki). Bracia zakonni zamieszkiwali klasztor w Valldemossie aż do nastania rządu antyklerykalnego Juana Mendizabala, który skonfiskował praktycznie całą posiadłość. W 1835 roku opuścili klasztor. Kompleks podzielono na 9 mieszkań, które wynajęto osobom prywatnym. Jedną z nich był właśnie Fryderyk ChopinPo uiszczeniu opłaty za wstęp i otrzymaniu imprezowej bransoletki zastępującej bilet rozpoczniecie zwiedzanie klasztoru, prawdopodobnie w takiej kolejności, w jakiej opisałam te miejsca. Najpierw jednak kilka informacji o braciach:

Jak wyglądało życie średniowiecznych członków tego zgromadzenia? Właściwie to ich obecny styl życia niezbyt odbiega od tego sprzed 1000 lat. Wszystko odbywało się zgodnie z regułą: samotność, milczenie, kontemplacja. Posiadali osobne cele sprzyjające zachowaniu pierwszej zasady. Rzadko korzystają z telefonów komórkowych, radia, telewizji czy też Internetu. To kolejny dowód na to, że niewiele się u nich zmieniło – choć nie mając do nich dostępu w średniowieczu zdecydowanie łatwiej było tego przestrzegać. Łącznikiem ze światem był i jest dla nich przeor. Osobisty kontakt z otoczeniem ograniczają do wspólnego spaceru, odbywającego się raz w tygodniu. Bracia zakonni poświęcali sporo czasu pracy i modlitwie. Ich dieta jest jednym wielkim postem. Opiera się głównie na warzywach, rybach i daniach mlecznych. Mięso dozwolone było tylko w małej ilości podczas choroby. Jeśli ktoś chciałby poznać więcej szczegółów z życia Kartuzów, odsyłam do filmu Philipa Groninga. Podczas półrocznego pobytu w klasztorze stworzył dokument Wielka cisza, którego powstanie było możliwe dzięki przyjaźni reżysera z przeorem.

Pierwszym punktem Waszego zwiedzania będzie KOŚCIÓŁ ŚWIĘTEGO BARTŁOMIEJA – freski we wnętrzu świątyni to dzieło zakonnika Emanuela Bayeu – szwagra słynnego Goyi. Zwróćcie uwagę na obraz Świętej Katarzyny, która pochodzi właśnie z Valldemossy. Zajrzyjcie też do zakrystii, w której zamieszczono kilka ciekawych pamiątek po zakonnikach.

XVIII-wieczna APTEKA MNICHÓW to jedna wielka klimatyczna ekspozycja drewnianych pojemników na preparaty lecznicze, szklanych butelek, moździerzy, kasetek i narzędzi do wyrabiania pigułek. Do tworzenia mikstur bracia zakonni wykorzystywali jedynie zioła, które uprawiali w ogrodzie klasztornym. To miejsce mogłoby posłużyć za świetną scenerię niejednej produkcji filmowej.

CELE MNICHÓW to kolejna część kompleksu, udostępniona zwiedzającym. W każdym pomieszczeniu znajdziecie informacje na temat historii danej celi. W jednej z nich mieści się biblioteka, w której dyskutowali bracia. Spotkania w otoczeniu książek brzmią zbyt swobodnie jak na Kartuzów? Dodam więc, że rozmowy te odbywały się co tydzień i trwały maksymalnie pół godziny. Kartuzi słynęli ze wspaniałych księgozbiorów. Nic dziwnego – uważano ich za najlepiej wykształcone zgromadzenie. Tamtejsza biblioteka posiada sporo cennych woluminów, m.in. rękopisy mnichów z XV wieku.

Zajrzyjcie też do pięknego ogrodu – trzeba przyznać, że mieli rozmach. Taras przy celi z pewnością pomógł im w zachowaniu kolejnej reguły, jaką było milczenie – rozpościerający się widok na gaje oliwne sprawił, że zamurowało mnie z wrażenia

Kolejnym punktem Waszego zwiedzania będzie WYSTAWA ZWIĄZANA Z FRYDERYKIEM CHOPINEM I GEORGE SAND. Rozłożono ją w trzech salach. Jest to drugi największy zbiór pamiątek po kompozytorze (klasztor w Valldemossie ustępuje jedynie warszawskiemu muzeum Fryderyka Chopina). Interesującą częścią wystawy są pokreślone zapisy nutowe słynnych Preludiów Fryderyka, a także listy do przyjaciół, w których opisał swoje życie na Majorce. Możliwość odczytania ich (bez jakichkolwiek tablic informacyjnych, które zazwyczaj tłumaczą dany tekst w muzeach) i obserwowania krajobrazu, jaki podziwiał w momencie pisania było bezcenne. Zachował się też fortepian i wyczekiwane przez niego pianino, a także kosmyk włosów, grzebień i szkatułka. Równie cennym elementem ekspozycji jest rękopis Zimy na Majorce autorstwa George Sand, biżuteria pisarki oraz ponad sto rycin stworzonych przez jej syna podczas pobytu na wyspie. Zwiedzanie celi Fryderyka Chopina jest dodatkowo płatne (4 euro). Nie żałujcie pieniędzy – naprawdę warto ją zobaczyć.

Co roku w klasztorze odbywa się Festiwal Chopinowski z udziałem najwybitniejszych pianistów. Koncerty przyciągają gości z całego świata – często pojawiają się na nich znani artyści oraz głowy państwa. 

Czas na kolejną część klasztoru – byłą drukarnię, w której zobaczycie jedną z najlepszych kolekcji prasy drukarskiej w Europie. Wpadnijcie tez do sali ze wspomnieniem Ludvika Salvadora Habsburga-Lorena – podróżnika, miłośnika przyrody i autora najznakomitszej pracy naukowej o Balearach. Najbardziej interesujące wydają się być jego zdjęcia z dalekich wypraw. W budynku mieści się też wystawa z obrazami przedstawiającymi majorkańskie pasmo górskie Serra de Tramuntana oraz zbiór malarstwa współczesnego z obrazami Joana Miró i Pabla Picasso.

Ostatnim punktem będzie wizyta W PAŁACU wspomnianego już wcześniej KRÓLA SANCHO. Patrząc na wystój wnętrz niektórych pomieszczeń w tej części mam spore wątpliwości co do tego, czy w ogóle miała ona jakiś związek z klasztorem. Najprawdopodobniej w tym miejscu znajdowała się kiedyś arabska posiadłość Mussa. Historycy twierdzą, że wzięła się od niej nazwa miasteczka – Valldemossa. W pałacu znajduje się sporo cel klasztornych (z oryginalnymi okienkami, przez które podawało się jedzenie mnichom), które zostały dobudowane po przejęciu budynku przez Kartuzów. Obecnie w jednej z nich mieści się sala koncertowa.

CO JESZCZE WARTO ZOBACZYĆ?

Po zobaczeniu całego kompleksu klasztoru Kartuzów zajrzyjcie na jeden z tarasów widokowych w mieście. Polecam miejsce w sąsiedztwie pałacu Sancho. MIRANDA DES LLEDONERS to dobry punkt na wakacyjną foteczkę. Misję zakrycia słupa energetycznego na poniższym zdjęciu uważam za udaną.

img_20180803_1456552.jpg

Z tarasu rozciąga się widok na dolną część Valldemossy z kolejnym miejscem, do którego warto wstąpić. Jest nim KOŚCIÓŁ PARYSKI ŚWIĘTEGO BARTŁOMIEJA, patrona Valldemossy. Klimatyczne uliczki poprowadzą Was do spokojniejszej części miasteczka. Mimo, że brukowane dróżki uniemożliwiają zasianie trawnika, mieszkańcy dają radę i nie narzekają na brak zieleni:

Podczas spaceru zobaczycie sporo kolorowych płytek ze wspomnieniem kolejnej ważnej świętej dla miasteczka – Cataliny Thomas. Barwne kafelki przedstawiają sceny z jej życia. Urodziła się w Valldemossie – w rodzinnym domu świętej mieści się kaplica z jej figurą i kilka informacji o życiu Cataliny. Jej dzieciństwo nie należało do najłatwiejszych – osierocona dziewczynka od najmłodszych lat musiała zarabiać na swoje utrzymanie. Była służącą i pasterką – zajęcia, jakimi się trudniła przekreślały jej marzenie o wstąpieniu do zakonu. Po jakimś czasie przyjęło ją zgromadzenie augustianek z Palmy. Zmarła w wieku 43 lat. Została pochowana w stolicy Majorki, gdzie spędziła większość życia.

CO I GDZIE ZJEŚĆ W VALLDEMOSSIE?

Wpadliśmy do jednej z restauracji na hiszpańskie tapas – spora ilość przystawek zastąpiła nam obiad. Polecam je wszystkim tym, którzy woleliby nie wydawać fortuny na zestaw obiadowy. Będąc w Valldemossie, obowiązkowo należy spróbować COCA DE PATATA. Nazwa intryguje, ale muszę dodać, że jest to po prostu słodkie ciastko ziemniaczane, które przypomina nadmuchaną pyzę. Polecam, polecam. Najlepsze (według koleżanki, która mieszka na Majorce od 20 lat) cocas de patata serwują w niepozornym BAR MERIENDAS (Via Blanquerna 12). Do pełni szczęścia zamówcie sobie napój migdałowy HORCHATA DE ALMENDRAS.

PARKING W VALLDEMOSSIE:

Samochód najlepiej pozostawcie na parkingu przy Informacji Turystycznej Valldemossy (Av. Palma 13) – otrzymacie tam 1,50 euro zniżki na bilet do klasztoru Kartuzów.

GODZINY OTWARCIA I KOSZT ZWIEDZANIA:

Bilety można zakupić przy budynku klasztoru w okienku. Cena: 9,50 euro – osoba dorosła, zniżki dla studentów (6 euro) i grup powyżej 10 osób (8,50 euro). Wizyty w klasztorze:

  • kwiecień – wrzesień od poniedziałku do soboty w godzinach 9:30 – 18:30 i w niedziele od 10:00 do 13:00.
  • marzec i październik od poniedziałku do soboty w godzinach 9:30 – 17:30 i w niedziele październikowe od 10:00 do 13:00.
  • luty i listopad od poniedziałku do piątku od 9:30 do 17:00,
  • styczeń i grudzień od poniedziałku do soboty – 9:30 – 15:00.

Koncerty na pianinie:

  • marzec – październik: 10.30, 11.45, 13.00, 14.30, 15.45, 17:00,
  • luty i listopad: 10.30, 12.00, 14.00, 15.45,
  • w soboty od lutego do listopada: 10.30, 11.45, 13.45.

W momencie kupna biletów otrzymacie darmowy informator w języku polskim, w którym napisano kilka zdań na temat każdego pomieszczenia w klasztorze. Warto też pobrać aplikację do odczytania kodu QR, aby skorzystać z bezpłatnego audioprzewodnika.

bty

Po Valldemossie obraliśmy kolejny kierunek – Sa Calobra. Tego samego dnia wpadliśmy też na kolację i wieczorny spacer do Soller – miasta pomarańczy. Mimo, że opis naszego dnia wygląda jak jedna wielka bieganina to zapewniam, że wcale tak nie było! Muszę jednak przyznać, że nie wszystko odbyło się zgodnie z naszym planem… O tym w kolejnym wpisie – zapraszam!

Palma de Mallorca- jednodniowy spacer

Cztery dni wolnego, tanie bilety na Majorkę, dodatkowe zwiedzanie Berlina przy okazji wylotu ze stolicy Niemiec, wakacje na przepięknej wyspie – brzmi zachęcająco? Zapraszam do poczytania poprzedniego wpisu, w którym zamieściłam wszystkie informacje praktyczne dotyczące takiego wyjazdu. Tutaj natomiast skupię się na Palmie de Mallorca, w której spędziliśmy jeden dzień. Zdecydowaliśmy się na spokojny spacer i obranie strategii zobaczę tyle ile mi się uda. We wpisie zamieściłam jednodniowy plan zwiedzania Palmy, a także opis najciekawszych atrakcji w stolicy Majorki.

SPORE MIASTO Z LUZACKIM KLIMATEM:

Stolica Majorki nie należy do najmłodszych miast. Oficjalne początki datuje się na okres panowania Rzymian, którzy w 123 roku p.n.e. założyli tam swoją osadę. Panowanie przeróżnych narodów na wyspie odcisnęło piękny ślad w architekturze miasta. Ciężko uchwycić na zdjęciu interesujące budynki ze względu na kolejny plus Palmy – miasto posiada wiele drzew. W latach 50-tych XX wieku Majorkę ogarnęła turystyka masowa, która stworzyła tam wiele stanowisk pracy. Obecnie Palma to najbardziej zaludnione miejsce na wyspie. Zamieszkuje je połowa Majorczyków. Największe stare miasto w Europie, plaża z krystalicznie czystą wodą, konkretne życie nocne, znakomite restauracje i przyjemny klimat – w taki sposób można opisać stolicę Majorki. Brzmi nierealnie? Miejscowi twierdzą, że to raj na Ziemi (choć nie zawsze łatwo jest im pogodzić życie codzienne z turystami). Ich słowa potwierdza brytyjski The Sunday Times, który ogłosił miasto najlepszym miejscem do życia. To właśnie powody, dla których powinniście wpaść do stolicy Majorki, nawet jeśli miałoby to być jednodniowe zwiedzanie.

PALMA CZY PALMA DE MALLORCA? ZMIANY, ZMIANY, ZMIANY…

Nazwa stolicy Majorki zmienia się co cztery lata w wyniku przejęcia władzy przez kolejną grupę. Konserwatyści obstają przy Palma de Mallorca. Twierdzą, że łatwo pomylić ją z Las Palmas na Wyspach Kanaryjskich (odnotowano sporo takich przypadków), zaś przedłużone miano pozwoliłoby na lepszą identyfikację tego miejsca. Przeciwnicy dodatku de Mallorca zarzucają konserwatystom ignorancję i brak szacunku do historycznej nazwy Palma, którą miasto nosiło już za czasów Rzymian (z kilkoma dłuższymi przerwami). Za kilka lat wraz z objęciem rządów przez nową partię można spodziewać się kolejnych zmian.

Turystów wita na lotnisku ogromny napis Palma de Mallorca, podczas gdy drogowskazy na ulicach wskazują kierunek do Palmy. Jakie zdanie mają na ten temat miejscowi? Większość z nich posługuje się krótszą nazwą, traktując de Mallorca jako dodatek, swego rodzaju nazwisko. Co więcej, dokładają kolejną nazwę – Ciutat, która w języku katalońskim oznacza po prostu miasto.

bdr
Pierwszy człon nazwy jest jak najbardziej uzasadniony – dowody na to będą zasypywać Was z każdej strony

PIERWSZE WRAŻENIE – OGROMNE LOTNISKO:

Lądując, podziwialiśmy przez szybę jeden z typowych obrazów Majorki – gaje oliwne. Po wejściu na lotnisko zaskoczył nas jego ogrom. To jeden z największych portów lotniczych w Europie, który w 2017 roku obsłużył 28 milionów pasażerów… Po przylocie rozpoczęliśmy standardowe przygotowania do wyjścia na miasto – rozdzielenie ściśniętego do granic możliwości bagażu podręcznego na dwie torby, odświeżenie po podróży, odebranie darmowych map z punktu informacji turystycznej i wizyta w wypożyczalni samochodów. Około godziny 14:00 zameldowaliśmy się w centrum miasta. Pierwszym punktem wizyty w Palmie był… konkretny obiad – słynna hiszpańska paella.

bty

CO ZOBACZYĆ W PALMIE PRZEZ JEDEN DZIEŃ?

Po pierwsze, zaparkujcie samochód w okolicy katedry La Seu, która jest najważniejszym zabytkiem w mieście. Zadbajcie o to, aby zobaczyć jej wnętrze (w odróżnieniu od nas…). Nie martwcie się o miejsce parkingowe – jest ich tam naprawdę sporo. Ceny za pozostawienie samochodu wraz z informacjami o poruszaniu się po wyspie znajdziecie w moim poprzednim wpisie

Katedra La Seu to najpopularniejszy zabytek na Majorce. Powstała w XIII wieku za sprawą Jakuba I w podziękowaniu za przetrwanie groźnego sztormu. Wcześniej mieścił się tam meczet. Prace nad katedrą rozpoczęto w 1306 roku i zakończono trzysta lat później. Będąc w środku, zwróćcie uwagę na największą rozetę na świecie. Składa się z 1236 szkiełek, które w czasie słonecznych dni tworzą niesamowitą grę świateł. Na początku XX wieku katedra zyskała nowy wygląd za sprawą żelaznego baldachimu symbolizującego koronę cierniową – wykonał go sam Antoni Gaudi. Cennymi elementami są też alabastrowe sarkofagi średniowiecznych władców Majorki i mural autorstwa Miquela Barcelo, przedstawiający biblijne rozmnożenie chleba i ryb. Jego powstanie wywołało oburzenie ze strony konserwatywnych katolików, którym nie spodobał się fakt, iż autor ceramicznych reliefów był agnostykiem (do tego stopnia, że dzieło odsłonięto podczas jego nieobecności). Informacje o godzinach zwiedzania i cenach biletów podano na oficjalnej stronie internetowej katedry.

Paseo Maritimo to słynna promenada przy porcie ze sporą ilością jachtów. Miejsce jest typowym bulwarem hiszpańskim, który charakteryzuje się wysypem palm, ławeczek i mieszkańców uprawiających jogging, jeżdżących na rolkach czy też na rowerze. Przylega do niego sporo knajpek, restauracji oraz klubów nocnych. Najpopularniejszym z nich jest trzypiętrowy Tito – na każdym poziomie oferuje inny rodzaj muzyki (godziny otwarcia: 23:00 – 6:00, z wyjątkiem środy i niedzieli, Avinguda de Gabriel Roca, 31, 07014 Palma). Jeśli ten opis niezbyt Was przekonuje, załączam link do wirtualnego spaceru po Tito’s Mallorca. Bilety nie należą do najtańszych. Na pocieszenie dodam, że w cenę wliczone są dwa drinki przy barze (40 euro). Wejściówki na poszczególne dni można zakupić tutaj

Almudaina – pierwotnie była to arabska cytadela. Jedyną pozostałością po niej jest kawałek muru z łukiem bramy, przez którą statki wpływały do twierdzy. Pozostała część pałacu królewskiego została wzniesiona w późniejszym czasie przez chrześcijańskich władców. Obecnie w budynku mieści się letnia rezydencja króla Hiszpanii. Obejrzeliśmy ją jedynie z zewnątrz.

Dla zainteresowanych wnętrzem: wstęp 7 euro, studenci, seniorzy +65 oraz dzieci do 5 lat płacą 4 euro. Wizyty możliwe są w okresie kwiecień – wrzesień, od wtorku do niedzieli w godzinach 10:00 – 19:00, w pozostałe miesiące od 10:00 do 18:00). Darmowe zwiedzanie: 18 maja (Międzynarodowy Dzień Muzeów), 12 października (Święto Narodowe Hiszpanii, w godzinach 15:00 – 18:00 od października do marca i 17:00 – 20:00 od kwietnia do września). W pobliżu pałacu znajdują się też ogrody królewskie (S’Hort el Rei) i słynna rzeźba Joana Miró, która przedstawia… jajo. Jedna z legend głosi, że dotknięcie dzieła katalońskiego artysty zapewnia nadzwyczajną płodność. Proszę więc o samodzielne podjęcie decyzji czy rzeźba okaże się Waszym must see podczas spaceru po Palmie.

Almudaina i La Seu
Almudaina (po lewej) i katedra La Seu, autor: M. Furtschegger, Wikimedia,  licencja.

Łaźnie Arabskie to jedna z niewielu pamiątek po Maurach, która przetrwała do dnia dzisiejszego. Mieści się na dachu prywatnego pałacu. Zwiedzającym udostępniono m.in. salę ze sporą kopułą, przez którą wpadające światło słoneczne rozgrzewało wodę w zbiorniku do kąpieli. Wstęp: 2 euro,  otwarte codziennie od 9:00 do 19:00 w okresie kwiecień – wrzesień (w pozostałe miesiące od 9:00 do 17:30).

Ratusz miejski w Palmie mieści się w przepięknym XVI-wiecznym budynku. Zegar zajmujący jego centralną część jest jeszcze starszy (1368). Będąc tam, spójrzcie w górę – jego dach podtrzymują figury kariatyd i atlasów. Prawdopodobnie drewniany gzyms jest dziełem jednego ze stolarzy okrętowych.

bty

Obok siedziby władz miasta sporo miejsca zajmuje 500-letnie drzewo oliwne. Pochodzi z miejscowości Pollenca – przesadzono je stamtąd w 1999 roku. Mimo konkretnego wieku nadal owocuje (pod koniec listopada).

bty

W pobliżu ratusza znajduje się kościół Świętej Eulalii, będący świadkiem wielu ważnych wydarzeń w historii miasta. Jednym z nich jest bunt rolników przeciwko uprzywilejowanej klasie za czasów Królestwa Majorki, a także powstanie chłopskie w 1391 roku i atak na dzielnicę żydowską. Wielu Żydów nie przeżyło, niektórzy zdołali uciec do Afryki, jeszcze inni szukali ratunku, „nawracając się” na chrześcijaństwo właśnie w tym kościele.

Warto dodać kilka słów o Eulalii, której kult jest i był bardzo popularny w Katalonii. Dziewczynka (dosłownie – w momencie śmierci miała 13 lat) żyła na przełomie III i IV wieku. Zginęła śmiercią męczeńską podczas prześladowań chrześcijan za czasów Dioklecjana. Eulalia nie chciała odrzucić chrześcijaństwa, przez co spotkała ją surowa kara. Zgodnie z legendą, Rzymianie poddali jej ciało 13 torturom, które zniosła zadziwiająco dobrze. Zamknięto ją w beczce z nożami i staczano w dół ulicy, odcięto jej piersi i ukrzyżowano na belkach tworzących literę X. Po wielu cierpieniach Rzymianie odebrali jej życie przez dekapitację (oddzielenie głowy od reszty ciała). Legenda głosi, że w momencie ścięcia z szyi dziewczyny wyleciała gołębica.

bty

Parlament Balearów – kiedyś mieściło się tam kasyno. Właściwie to budynek nie miał nic wspólnego z hazardem (poza nazwą). Od samego początku był miejscem spotkań ważnych osobistości, w którym toczyły się dyskusje na temat polityki i gospodarki wyspy. Sąsiaduje z nim Palau March, który powstał dzięki pewnemu miliarderowi. Nieprzypadkowo obrał sobie takie miejsce na jego powstanie. Wielokrotnie prowokował śmietankę towarzyską spotykającą się w dawnym kasynie, która nie chciała włączyć go do swojego grona z powodu zajęcia, jakim trudnił się w młodości. Juan March rozpoczął karierę od wypasu świń. Z czasem stał się najbogatszym człowiekiem w Hiszpanii (oczywiście wspomniana praca nie zapewniła tak pokaźnego majątku – March inwestował w przemysł tytoniowy między Walencją a północną Afryką). Obecnie mieści się tam galeria sztuki z obrazami takich artystów jak Salvador Dali czy Henry Moore (wstęp 4,50 euro, kwiecień – październik od poniedziałku do piątku w godzinach 10:00 – 18:30, w pozostałe miesiące do 14:00). 

bdr

W siedzibie banku Caixa Forum Palma w przeszłości mieścił się Grand Hotel. Warto przyjrzeć mu się z bliska – to najpiękniejszy budynek secesyjny w mieście. Obecnie znajduje się tam galeria sztuki malarza Camarasy. Uprzedzam, że próby uwiecznienia go na zdjęciu mogą okazać się porażką (budynku, nie malarza – choć pewnie nie łatwo też o zdjęcie artysty). Siedzibę Caixa Forum zasłaniają drzewa zasypujące Palmę z każdej strony.

bdr

Passeig des Born – aleja łącząca Plac Króla Joan Caries z Placem Królowej, której granicę wyznaczają dwa sfinksy. Przylegają do niej ekskluzywne sklepy, bary, restauracje i drzewa bananowca. Kolejną słynną ulicą jest La Rambla. Dawniej spacer nią był troszkę utrudniony – znajdowało się tam koryto rzeki.

Dla osób dysponujących większą ilością czasu:

  • Mercat Olivar – słynna hala targowa w Palmie, oferująca najświeższe produkty. To przede wszystkim warzywa, owoce, mięso, ryby i ciasta. Znajdziecie tam również kilka miejsc z hiszpańskim tapas (godziny otwarcia: 7:00 – 14:30 od poniedziałku do czwartku oraz od 7:00 do 20:00 w piątki i soboty).
  • Skorzystajcie z zabytkowego pociągu, który przeniesie Was z Palmy do Soller, po drodze pokonując tunele wykute w skale. Rozkład jazdy znajdziecie na oficjalnej stronie internetowej kolei Soller. Pociąg odjeżdża ze stacji Eusebio Estada w Palmie, naprzeciwko Placa d’Espanya i kursuje kilka razy dziennie.

Po spacerze w Palmie obraliśmy kolejny kierunek – Alaró. Była to doskonała baza wypadowa podczas krótkich wakacji. Kolejne dwa dni były równie udane. Odwiedziliśmy przepiękne miasteczko o nazwie Valldemossa. Wypróbowaliśmy zawiłe drogi prowadzące do Sa Calobra, byliśmy w Soller, Alcudii i Cap de Formentor. Znaleźliśmy też kilka godzin na kąpiel w turkusowej wodzie. Więcej informacji o poszczególnych miejscach wkrótce pojawi się w kolejnych wpisach. Zapraszam!

bty

Majorka w 3 dni – plan podróży i informacje praktyczne

Majorka – wyspa wchodząca w skład Balearów, kształtem przypominająca kraj, do którego należy. Na konturach granic podobieństwa się jednak nie kończą. To, jak wiele ma do zaoferowania Hiszpania jest kolejną wspólną cechą tego kraju i wyspy. Sto osiemdziesiąt przepięknych plaż i turkusowy kolor wody, w której odbijają się zacumowane luksusowe jachty to główne skojarzenie z Majorką. Niemniej popularne jest łączenie tego miejsca z konkretnymi imprezami Anglików. Co ciekawe, jest to również idealna destynacja turystyczna dla niemieckich emerytów. Nasi zachodni sąsiedzi odwiedzają ją tak licznie, że wyspa od dłuższego czasu nazywana jest siedemnastym landem.

TROCHĘ HISTORII:

Zanim wyspę podbili turyści, Majorka znajdowała się pod władaniem Fenicjan (około 1000 roku p.n.e.). W późniejszym czasie przejęli ją Grecy, którzy nadali jej pierwszą nazwę – Ballein. Geneza wywodzi się od słynnych balerinek, które się tam produkuje tamtejszych strzelaczy z procy, którzy brali udział w wojnach punickich. Z biegiem czasu przyszła pora na sprawowanie rządów przez Rzymian. Najpiękniejszą pamiątką po nich jest dzisiejsza stolica wyspy oraz Alcudia ze starożytnymi ruinami i murami obronnymi.

IMG_20180804_125646
Niepohamowane szczęście na twarzach towarzyszy, którzy w 40 stopniach zwiedzali ze mną rzymskie ruiny

Swoje pięć minut na Majorce mieli też Wandalowie i Wizygoci, dzięki którym powstało sporo kościołów katolickich. Po nich przyszła kolej na Arabów. Akurat w tym przypadku nie można powiedzieć, że mieli oni swoje pięć minut, bo zasiedzieli się na wyspie troszkę dłużej. Trzy wieki ich panowania poskutkowały wspaniałą architekturą w wielu majorkańskich miastach, m.in. pałac Almudaina w Palmie. Przez kilkanaście lat Majorka była samodzielnym królestwem (1276-1349), po czym stała się własnością Aragonii i Hiszpanii. Wyspa od zawsze interesowała przybyszy z całego świata. Nie obyło się też bez piratów. Aby uniknąć pustoszenia przez nich tamtejszych miejscowości, coraz częściej zakładano miasta w głębi lądu.

PALMA DE MALLORCA
„Pięć minut” Arabów zostawiło po sobie wiele przepięknych śladów w architekturze

Warto dodać, że po sekularyzacji klasztoru Kartuzów w Valldemossie dawne cele braci przekształcono w mieszkania do wynajęcia. Z takiej oferty skorzystał Fryderyk Chopin. Kompozytor mieszkał tam wraz ze swoją dziewczyną George Sand (zima 1838/1839). Właściwie to nie do końca mieszkali oni razem – posiadali osobne cele. Francuska pisarka była bardzo wyemancypowana jak na tamte czasy. Paliła cygara, nosiła spodnie, często przeklinała i była o sześć lat starsza od Fryderyka. To wszystko nie podobało się katolickiej rodzinie Chopina. Odległa Majorka okazała się idealnym miejscem, aby uciec od ich sprzeciwu. Niestety, miejsce raczej nie przyniosło im szczęścia. Rozwinięcie tego wątku pojawi się we wpisie o Valldemossie.

chopin i george sand
Nieco przerażające upamiętnienie Fryderyka i George. Na szczęście to nie jedyna pamiątka po nich w klasztorze – poza ogromnymi posągami funkcjonuje tam również Muzeum Chopina.

Nie rozumiem jak ktoś mógłby nazwać Majorkę Wyspą Spokoju (chyba, że byłaby to osoba w konkretnym stanie nieważkości – choć i to wydaje się być nieprawdopodobne). Właśnie takie miano posiadała jeszcze przed II wojną światową. Po 1945 roku nazwa była coraz bardziej nietrafiona. Po podbojach Fenicjan, Greków, Rzymian, Arabów i Hiszpanów Majorkę zagarnęła turystyka masowa. Aby lepiej zobrazować obecne zainteresowanie tym miejscem dodam, że na 600 tysięcy mieszkańców przypada 8 milionów turystów.

Niemniej jednak, poznawanie Majorki nie było przedzieraniem się przez tłumy, które jest bardzo powszechne o tej porze roku w Rzymie czy też Paryżu. Wiadomo, nie czułam się jak rozbitek na bezludnej wyspie i nazwanie jej spokojną wydaje mi się mocno przesadzone. Nie oberwałam jednak kijem od selfie, o co nietrudno latem w popularnych europejskich stolicach. Omijając najpopularniejsze kurorty i znane plaże raczej nie odczujecie obecności 8 milionów turystów. Widząc statystyki przyjazdów w celach turystycznych chyba bardziej prawdopodobne wydawało mi się pisanie pracy magisterskiej na Majorce przez moją siostrę od tamtejszych pustych uliczek, a tu proszę…

JAK DOSTAĆ SIĘ NA WYSPĘ I NIE WYDAĆ FORTUNY NA BILETY?

Wbrew pozorom, jest to możliwe i wykonalne. Trzeba tylko pokombinować i przesunąć wygodę podróży na drugi plan. O ile promocje z polskich miast nie powalają na kolana i nie trafiają się zbyt często (Ryannair: Warszawa Modlin, Wrocław Strachowice, Kraków Balice) to ceny za loty u naszych zachodnich sąsiadów same się proszą o wypad na Baleary. Bilety z berlińskiego portu lotniczego Tegel czy też Schonefeld można nabyć już od 86 złotych w dwie strony. Dodam, że Flix Busem dojedziecie wprost pod same drzwi tego drugiego lotniska – już bliżej się nie da. No chyba, że w przyszłości utworzą przystanek na terminalu. Postarajcie się o miejscówki kilka miesięcy wcześniej – gwarantuje, że zapłacicie za nie grosze! Jeżeli obudzicie się zbyt późno to tragedii i tak nie będzie (zakup biletów u nas odbył się na ostatnią minutę – zapłaciliśmy 69zł w jedną stronę).

W szukaniu najodpowiedniejszych i najtańszych biletów lotniczych polecam tradycyjnie internetową wyszukiwarkę Esky. Być może podróż nie należała do najwygodniejszych (8 godzin drzemki w autobusie i 3 godziny oczekiwania na lotnisku przy kawie), ale naprawdę warto było trochę się pomęczyć i zapłacić niewiele. Oczywiście drugą opcją jest dojazd do Berlina własnym samochodem i pozostawienie go na jednym z pobliskich (i niedrogich) parkingów przy wybranym porcie lotniczym (w linku zamieszczam jeden z nich).

DCIM101GOPROGOPR1308.
Guten Morgen i te sprawy – po przylocie z Palmy postanowiliśmy wrócić do Gdańska późniejszym autobusem i spędzić 10h w Berlinie – oczywiście niedługo wjedzie relacja

WYPOŻYCZANIE SAMOCHODU I PORUSZANIE SIĘ PO MAJORCE:

Przestrzeń wyspy pokrywają surowe góry Tramuntana, uwielbiające komplikować życie kierowcom. Poza mieszkańcami przyzwyczajonymi do zawiłych serpentyn, nie lada wyzwanie stoi przed bliskimi zawału turystami w wypożyczonych samochodach. Jeśli ktoś kojarzy tamtejsze ulice rozciągające się nad przepaścią i zasady tam panujące (wąskie drogi niepozwalające na mijanie się aut – cofa ten, kto ulegnie spojrzeniu i cierpliwości kierowcy z naprzeciwka) to z pewnością podejmie decyzję o inwestycji w solidne ubezpieczenie. Mimo wszystko, poruszanie się samochodem po Majorce to najlepsze (i najciekawsze) rozwiązanie. Pozwoli Wam zaoszczędzić sporo czasu i zobaczyć znacznie więcej niż w przypadku korzystania z transportu publicznego. Jeśli znajdziecie jakiegoś szaleńca, który zgodzi się być kierowcą to macie problem z głowy.

Wyspa nie należy do tanich destynacji turystycznych ale koszt wynajęcia pojazdu nie będzie przerażający. Skorzystaliśmy z usług Enterprise, mającego swoją siedzibę na lotnisku w Palmie. Samochód zarezerwowaliśmy przez Internet jeszcze przed wyjazdem (na stronie rentalcars). Ceny w wypożyczalniach rozpoczynają się już od 45 zł/dzień. Dostaliśmy bardziej wypasiony i większy wóz w tej samej cenie. Nie okazał się jednak trafnym prezentem, wspominając wąskie dróżki nad przepaścią…

GOPR1204_Moment

GPS to usługa, która jest dodatkowo płatna. Poruszając się z Google Maps czy też Here We Go (darmowa aplikacja) wcale nie musicie wypożyczać nawigacji z wypożyczalni. Dokupiliśmy kompletne i drogie ubezpieczenie (20 euro/dzień). Generalnie wszystkie pojazdy posiadają podstawową ochronę, ale pracownik wypożyczalni streszczający nam zalety dodatkowej asekuracji był bardzo przekonujący. Stwierdziliśmy więc, że chcemy się ubezpieczyć na wypadek zagłady świata i wszystkich innych nieszczęść, które nie spotkały nas przez całe życie ale z pewnością nadejdą podczas trzech dni na Majorce. Niemniej jednak przyznaję, że kupiliśmy sobie tak naprawdę święty spokój. O ile takie coś być może nie jest Wam potrzebne to z pewnością warto zadbać o ubezpieczenie wkładu własnego – niemałej kwoty, którą wypożyczalnia zamraża na koncie podczas udostępniania samochodu i pobiera w razie jego uszkodzenia. W momencie jej zabezpieczenia środki pozostaną na Waszym koncie. Po szczegóły odsyłam na strony internetowe wybranych przez Was wypożyczalni.

Pamiętajcie, że cena za wynajem samochodu przez kierowcę, który ukończył 30 rok życia jest niższa niż w przypadku młodszego szofera. Można też dokupić zgodę na drugiego kierowcę. Jest to bardzo kosztowne i zupełnie niepotrzebne – tak twierdzi pracownik wypożyczalni, który delikatnie nam to zasugerował. Decyzja należy jednak do Was.

Parkingi: Koszt pozostawienia samochodu w odwiedzonych przez nas miejscach wahał się od 0,60 euro do 2,50 euro za godzinę. W przypadku skorzystania z parkingu w Valldemossie otrzymaliśmy niewielką zniżkę na wstęp do klasztoru Kartuzów (1,50 euro – to już pół piwa jakieś lody, jakby nie było). Kolejna dobra wiadomość – zazwyczaj nie płaci się za godziny w czasie siesty (14:00 – 16:00). Białe linie na ulicach oznaczają darmowe miejsca parkingowe, niebieskie – płatne, żółte – spory mandat jeśli pozostawimy tam auto.

GDZIE NOCOWAĆ?

Dysponowanie samochodem pomoże Wam w znalezieniu tańszego hotelu w mniej turystycznych i tańszych miejscowościach. Za nocleg zapłaciliśmy niemało ale była to najtańsza opcja na jaką mogliśmy się zdecydować. Ceny poza sezonem spodobałyby się nam bardziej (Majorkę odwiedziliśmy w sierpniu). Mimo, że nasz hotel nie należał do najtańszych to szczerze go polecam – Ca’ n Beia Suites w miejscowości Alaró (w cenę wliczono pyszne śniadania). Rezerwując pobyt poprzez ten link otrzymacie 50 złotych w prezencie na Wasze konto (po zakończeniu pobytu). Za skorzystanie z mojego linku pieniądze wpłyną również do mnie, za co z góry dziękuję! Nocując w miejscowości Alaró możecie zostawić samochód na bezpłatnym parkingu przy Parque de San Tugores. Znalezienie wolnego kawałka nie należało do łatwych zadań w sezonie, ale zawsze jakoś się udawało. 

CO ZJEŚĆ I WYPIĆ, BĘDĄC NA MAJORCE?

Z góry uprzedzam, że to nie wszystkie typowe dania i alkohole na wyspie (nie chciałam dobić tym wpisem do kilometra). Jeśli uważacie, że brakuje tu czegoś istotnego to koniecznie dajcie znać w komentarzach!

  • Ensaimada – coś pomiędzy ciastem drożdżowym a francuskim, ułożone w charakterystycznego ślimaka. To chyba najbardziej znany element majorkańskiej kuchni, który zazwyczaj jada się tam na śniadanie. Skład? Jajka, mąka, cukier, woda oraz… saim – smalec wieprzowy.
  • Pa amboli – bagietka oblana oliwą zdaje się być średnim daniem sztandarowym wyspy, ale nie ma nic wspólnego z biedronkową buła z paczki! Polecam zamawiać je z oliwkami, sobrassadą (suszoną kiełbasą) lub z owocami morza.
  • Coca – imprezownia impezownią, ale coca to tylko słodkie i puszyste ciastko z dodatkami (sardynki, rodzynki, wędliny – oczywiście składniki te nie są łączone).
  • Frit mallorquin – jeden wielki misz masz, który – o dziwo… był dobry. W skrócie: ziemniaki smażone na oliwie z dodatkiem podrobów wieprzowych lub jagnięcych. Dorzuca się do tego czerwoną paprykę, cebulę i doprawia czosnkiem, goździkiem lub cynamonem.
  • Sangria – tego specyfiku chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Może i nie jest typowa dla Majorki ale wybierając się do Hiszpanii korzystajcie z okazji i zamawiajcie w czasie upałów wino z owocami.
  • Aros Brut w dosłownym tłumaczeniu oznacza brudny ryż i przypomina hiszpańską paellę. Jest to ryż z dodatkiem szafranu, mięsem królika i warzywami.
  • Tombet –  bakłażany, pomidory, ziemniaki i czerwona papryka, które podsmaża się na oliwie z oliwek. Częstym dodatkiem jest czosnek lub pietruszka.
  • Tunel – wspomaga imprezę, trawienie i przemianę materii. Jest to najpopularniejszy likier na wyspie. Jego podstawowymi składnikami są: tymianek, mięta i anyż.

JAKIE MIEJSCA ODWIEDZIĆ PODCZAS KRÓTKIEGO WYPADU?

Nasz pobyt na Majorce trwał zaledwie 3 dni (czwarty dzień przeznaczyliśmy na poznanie Berlina, zaraz po przylocie z Palmy). Mając tak niewiele czasu aż chciałoby się zacytować staropolskie „Szału nie ma, d*py nie urywa”, ale przy dobrym planie tyle dni wystarczy na poznanie kilku interesujących miejsc. Proponuję zaplanować trasę jeszcze przed wyjazdem lub skorzystać z naszego planu. Jeśli interesuje Was dane miejsce, kliknijcie na nazwę, aby zobaczyć wpis o danym miejscu:

Dzień I: Palma De Mallorca,

Dzień II: Valldemossa + Sa Calobra i Soller,

Dzień III: Alcudia i Cap de Formentor.

Proponuję rozpocząć polowanie na tanie bilety i odliczanie do znalezienia się w raju… Być może nie do końca będzie to paradise dla kierowców, ale widoki z trasy i adrenalinka tworząca się przy pokonywaniu majorkańskich serpentyn z pewnością na długo pozostanie w pamięci każdego…