Samochody na Kubie – zabytki na czterech kółkach

Pierwszą dłuższą trasę pokonałyśmy niebieskim Chevroletem, rocznik 1952. Wuja (taki przydomek otrzymywali od nas starsi, najmilsi taksówkarze) bezgranicznie wierzył w możliwości swojego samochodu. Na pierwszej prostej troszkę się rozszalał, dociskając gazu. Lady in Red z głośników Pioneera zagłuszyła problemy z silnikiem, który prawdopodobnie pochodził z innego pojazdu. W trakcie poszukiwań pasów, których nie było w niebieskiej perełce, zrozumiałyśmy dlaczego na wjeździe do Kuby pytają o polisę ubezpieczeniową. Ale spokojnie, przecież nie przekroczyliśmy prędkości. Licznik cały czas wskazywał 20km/h. Nawet wtedy, gdy wuja zatrzymał auto.

KUBA – SKUPISKO STARYCH SAMOCHODÓW.

Moje pierwsze chwile na Kubie można opisać jednym słowem: niedowierzanie. W to, że cofnięcie się w czasie jest naprawdę możliwe. Rosyjskie Łady, zabytkowe Chevrolety i maluchy jeżdżące po kubańskich drogach obok haseł rewolucyjnych, niskich budynków i palm przełamujących moje wyobrażenie socjalistycznego kraju to obraz, którego nigdy nie zapomnę. Wysłużone samochody kubańskie idealnie współgrały z obdrapanymi ścianami tamtejszych kamienic. Wszystkie te elementy stworzyły niepowtarzalny klimat, którego na próżno szukać w pozostałych krajach.

Czy są tu jacyś fani Dirty Dancing 2? Ekskluzywne przyjęcia rodziny Katie oraz ich beztroskie życie w luksusowych hotelach stanowiły dobry kontrast dla losów Kubańczyka Javiera. W latach 30-tych i 40-tych Kuba była rajem dla Amerykanów. Zapewniano im tam zabawę bez zamartwiania się o prohibicję. Dzisiejsze Las Vegas byłoby niczym w porównaniu do ówczesnej Kuby. Wszystko zmieniło się po przejęciu władzy przez Fidela Castro. Po uciekających z wyspy Amerykanach pozostały jedynie luksusowe samochody oraz… embargo. Wraz z nadejściem rewolucji na Kubę nałożono sankcje i zatrzymano import amerykańskich samochodów. Brakowało nie tylko pojazdów, ale i części zamiennych. Sympatyzowanie się z ZSRR sprawiło, że w latach sześćdziesiątych na ulicach pojawiło się się sporo ład, wołg oraz naszych polskich maluchów, pieszczotliwie zwanych tam Polaczkami (El Polaquito). 

 

PO 50 LATACH HANDEL AUTAMI NA KUBIE ZNÓW JEST MOŻLIWY

To wspaniałomyślne zmiany wprowadzane przez kubański rząd w ostatnich latach. Wcześniej Kubańczykom zakazano handlu samochodami, które zakupili po 1959 roku. Jedyną opcją było ewentualne przekazanie ich państwu, które zapłaciłoby za te nabytki niewielkie pieniądze. Co więcej, w przypadku wyprowadzki właściciela za granicę taki samochód trafiłby w ręce rządu. Jakie opcje mieli Kubańczycy? Poza utrzymywaniem przy życiu amerykańskich samochodów sprzed 1959 roku, można było zakupić radziecką maszynę od państwa. Oczywiście, jeśli jakimś cudem pozwoliłaby na to sytuacja finansowa Kubańczyka.

 

Poza zdobyciem astronomicznej sumy na zakup pojazdu, trzeba było mieć pozwolenie na samochód. Legalne zdobycie dokumentu było skomplikowanym procesem, który mogły przejść jedynie osoby zasłużone dla państwa. Zwieńczeniem pozytywnej weryfikacji był podpis wiceprezydenta Rady Ministrów. Zważywszy na procedurę, czasami zdobycie takiego papierka zajmowało lata. Jego bezsensowność podkreślał fakt, iż Kubańczycy bardzo szybko dostrzegli w tym biznes – ponoć pozwolenia sprzedawano nawet w Internecie.

 

ZMIANY, KTÓRE NIEWIELE ZMIENIŁY. 

Od 2011 roku rząd zezwolił na handel wszystkimi samochodami, a nawet posiadanie kilku aut (windując do góry podatek od drugiego pojazdu). Warunkiem jest zapłata 4% podatku od kwoty całkowitej, zarówno przez kupującego, jak i sprzedającego. Ponadto, państwo żąda od kupującego deklaracji na piśmie, że pieniądze nie pochodzą z nielegalnych źródeł. Salony samochodowe wcale nie przeżyły oblężenia po ich wprowadzeniu. Dlaczego? Jakim cudem Kubańczyk zarabiający 20-30 dolarów miesięcznie mógłby pozwolić sobie na taki nabytek?

Co więcej, liczne podatki i opłaty państwowe sprawiły, ceny pojazdów wielokrotnie wzrosły. Wspaniała władza miała na to jednak wytłumaczenie – obiecała, że większość pieniędzy z podatków od sprzedaży przekaże na rozwój transportu publicznego. Większym powodzeniem cieszy się rynek wtórny, choć ceny używanych samochodów zwalają z nóg przeciętnego Europejczyka równie szybko, co kwoty z salonów. Oto przykłady:

maluch - ogłoszenie
Maluch za ponad 40 tys. złotych. Ponoć to dobra okazja.
maluch - silnik z tico
Maluch z silnikiem od Tico – jedyne 55 tys. złotych.
ogłoszenie 1
Rosyjską ładę ceni się troszkę więcej – w tym przypadku jest to ok. 70 tysięcy złotych.
Renault
Zdecydowanie nowocześniejszy samochód, co widać po cenie. 370 tys. złotych za Renault Fluence

Przyznam szczerze, że wcale nie spędziłam całego wieczoru na szukaniu najbardziej absurdalnych cen za auta w ogłoszeniach na ichniejszej wersji otomoto (źródło). Tak właśnie przedstawiają się kwoty za samochody na Kubie. Mam nadzieję, że ich właściciele potraktują udostępnienie tych ogłoszeń jako formę reklamy.

RADIO – NAJWAŻNIEJSZY ELEMENT W SAMOCHODZIE KUBAŃCZYKA. 

Odniosłam wrażenie, że najważniejszym elementem wyposażenia samochodu jest radio i głośniki. Skoro grają, to wszystko inne zaczyna być mało istotne. Niezwykle ważny jest też działający klakson. Nie wyobrażam sobie, żeby Kubańczyk nagle przestał pozdrawiać nim co chwilę swoich znajomych (trąbią nawet kiedy przejeżdżają obok ich domów). Częstotliwość trąbienia potwierdza fakt, iż na Kubie wszyscy się znają.

Niestety, wyposażenie w klakson i radio pewnie nie przekonałoby mechanika z Europy, który miałby potwierdzić, że samochód nadaje się do jazdy. Myślę, że przynajmniej połowa kubańskich pojazdów nie uzyskałaby pieczątki z przeglądu. Bagażnik na sznurek, zwisające ostatkiem sił lusterko, wentylacja w postaci dziury w spróchniałej podłodze, popękana przednia szyba czy brak gałek przy uchwytach do otwierania okien naprawdę nie należy do rzadkości. Pasy bezpieczeństwa? Ponoć niektórzy je tam widzieli. Brak hamulca? Przecież tutaj gdzieś był drewniany pachołek, to zawsze można podłożyć pod koło.

 

Do dziś myślę o ludziach, którzy obserwowali mnie, jak wysiadam z samochodu w Viñales. Drzwi z mojej strony nie otwierały się od wewnątrz. Musiałam czekać aż ktoś mnie wypuści, wychodząc przy tym na primadonnę, która nie otworzy sobie ich sama. Szkoda, że nie widzieli już jak pchałyśmy z koleżankami jedną z taksówek – może nadrobiłabym trochę w ich oczach. Pamiętam też, jak koleżanki z przerażeniem zasugerowały mi, abym zapytała Pana czy oby na pewno zaraz nie wybuchniemy.

Przeziębienie na Kubie miało swoje plusy – katar uniemożliwił mi wyczucie spalin, które tamtejsze samochody wydychały w ogromnych ilościach. Na Kubie można też znaleźć nowsze modele. Miałyśmy okazję przejechać się nawet takim z klimatyzacją! Jednakże, są one zdecydowaną mniejszością – przynajmniej na razie.

ffffff

KUBAŃCZYCY – NAJBARDZIEJ KREATYWNY NARÓD NA ŚWIECIE.

Takie jest moje zdanie. Nie sprawdza się u nich stereotyp leniwego Latynosa. Według rządu jest to skutek kubańskiej rewolucji zaganiającej wszystkich do pracy. Według mnie przyczyną jest zwyczajna walka o przetrwanie w kraju ogarniętym socjalizmem. Nie zdziwię się, jeśli ktoś po wypadzie na Kubę nagle zacznie wierzyć w magię. Bynajmniej nie chodzi o santerię (wierzenia afrykańskie, które do dziś można zaobserwować u mieszkańców), ale o dar przywracania do życia przez miejscowych największych gruchotów na czterech kółkach. Właściciele aut są samowystarczalnymi mechanikami! Mało tego, potrafią naprawić swój pojazd bez użycia oryginalnych części i narzędzi z przeciętnego warsztatu samochodowego!

16

Wnętrza starych samochodów na wyspie nie mają już zbyt wiele wspólnego z pierwotnym stanem. Po nastaniu rewolucji w kraju brakowało części zamiennych. Kubańczyk musiał wykazać się nie lada sprytem i kreatywnością – do naprawy używano tego, co było osiągalne. Silniki sowieckich ład często trafiały do zabytkowych chevrolet’ów. Zniszczone blachy samochodów wymieniano na te, które samodzielnie wykonano z dostępnych materiałów. Nie zawsze komponowały się kolorystycznie z resztą. Gdzieniegdzie widać też pociągnięcia farby olejnej na karoserii. Często wlewa się w nie nielegalne paliwo, co z kolei nie przyczynia się do poprawy ich stanu. Ze względu na ceny za pełen bak i niewielki miesięczny przydział, korzystanie ze stacji w garażach na tyłach domostw nie jest jakimś zaskoczeniem.

Hitem jest według mnie domowa produkcja płynu hamulcowego u Kubańczyków. Przepis? Brązowy cukier należy zmieszać z alkoholem i potrząsać tak, aż kryształki ulegną rozpuszczeniu. W celu nadania odpowiedniej konsystencji trzeba dodać szampon. To nie wymysł Internetów, a fakt – potwierdzenie znajdziecie w poniższym nagraniu (szósta minuta). Odcinek Clarkson’a na Kubie najwyraźniej nagrano wieki temu ale zapewniam, że z mojego punktu widzenia na wyspie nic się nie zmieniło (czego nie można powiedzieć o prowadzącym!).

Dzięki obecności starych samochodów, Kuba staje się jeszcze bardziej wyjątkowa. Doskonale rozumiem osoby, które wybierają się tam tylko w celu obcowania z żywym muzeum na czterech kółkach. Tak wielkiej ilości perełek motoryzacji i ogromnych pokładów cierpliwości u właścicieli nie znajdziecie w żadnym innym miejscu na świecie! To kolejny powód, aby odwiedzić tę niezwykłą wyspę. Czy okazał się dla Was przekonujący? A może mieliście okazję zobaczyć samochody na Kubie w akcji na własne oczy? Podzielcie się wrażeniami w komentarzach!

btrhdr
Nasz pierwszy kubański zimny łokieć miał miejsce w tym samochodzie

Autor: Patrycja Górlikowska

Absolwentka Krajoznawstwa i Turystyki Historycznej. Każdą wolną chwilę poświęca na podróże lub ich planowanie. Do tej pory odwiedziła 32 kraje na 5 kontynentach. Zafascynowana Kolumbią i językiem hiszpańskim, którego uczy się samodzielnie. Kiedy nie jest w podróży, przypala naleśniki i oszczędza na kolejne wyjazdy. To pierwsze wychodzi jej znacznie lepiej.

7 myśli na temat “Samochody na Kubie – zabytki na czterech kółkach”

Dodaj komentarz