Wielki Kanion w 1 dzień – zwiedzanie oraz ciekawostki

Pierwsze skojarzenie z USA? Przed odwiedzinami tego kraju w głowie miałam przede wszystkim Nowy Jork, Miami, Los Angeles i San Francisco. Jak widać, królowały miasta. Wyjątkiem był popularny Wielki Kanion. Zadziwiające jest to, że wśród tak wielu amerykańskich cudów natury tylko on zyskał ogromną sławę. Trzeba jednak przyznać, że jest ona w pełni zasłużona. Nawet najlepsze zdjęcia nie oddadzą piękna i ogromu tego miejsca w rzeczywistości. To, co oferuje odwiedzającym amerykańska natura przewyższa wszelkie wyobrażenia.

Kiedy i w jaki sposób powstał Wielki Kanion?

Pierwsze badania sugerowały, że początki Wielkiego Kanionu sięgają 6 milionów lat. W późniejszym czasie mowa była o 17 milionach. Kolejni naukowcy próbowali udowadniać, że kanion ma 70 milionów lat! Niezłe widełki… która z tych hipotez jest najbardziej prawdopodobna?

Na początku warto odpowiedzieć sobie na pytanie czym jest kanion. Jego definicja brzmi: odcinek doliny rzecznej o wąskim dnie i stromych zboczach, w którym ciek wodny (rzeka) pokonuje przeszkodę obecną na jego drodze (np. pasmo górskie lub inną wypukłość terenu).

Zacznijmy od początku, czyli od uformowania warstw skalnych, które obecnie tworzą kanion. Były to skały magmowe i metamorficzne, które powstały 2 miliardy lat temu. Z biegiem czasu pokryły je warstwy skał osadowych. Od 70 do 30 milionów lat temu działania płyt tektonicznych wywindowały te tereny ku górze, tworząc płaskowyż Colorado.

Jednakże, dopiero 6 milionów lat temu podnoszenie się skał postępowało w rekordowo szybkim tempie. Wtedy też rzeka o tej samej nazwie rozpoczęła żłobienie terenów, które stały się Wielkim Kanionem. Podczas formowania się kanionu  rzeka wcina się w ziemię i eroduje skały, wykopując kanion. Kiedy ma w sobie ogromne ilości wody, przenosi z jej biegiem nawet duże głazy. Działają podobnie jak dłuta, kształtując koryto rzeki.

W przypadku Wielkiego Kanionu, rzeka Kolorado rozpoczęła jego rzeźbę 5-6 milionów lat temu, ale najstarsze skały na samym dole, z których utworzono kanion liczą nawet 1,8 miliarda lat! Jego najmłodsza formacja skalna o nazwie Kaibab liczy „zaledwie” 270 milionów. Pomiędzy nimi występuje około 40 warstw skalnych z różnych okresów czasu. Kanion funduje więc konkretny przekrój geologiczny! Co ciekawe, utworzyło się w nim sporo jaskiń. Oficjalnie jest ich 335. Wliczając jednak te niezarejestrowane, może być ich nawet 1000.

Czy Wielki Kanion jest najgłębszym na świecie?

Do takiego jeszcze dużo mu brakuje. Jego konkurent Wielki Kanion Yarlung Tsangpo w Tybecie w najgłębszym punkcie osiąga aż 6 km, podczas gdy Wielki Kanion w Arizonie zaledwie 1 857 metrów. Mało tego, tybetański jest także o 108km dłuższy od tego w Arizonie. Drugie miejsce wśród najgłębszych kanionów zajmuje peruwiański Kanion Colca, zaś trzecie należy do jego rodaka – kanionu Cotahuasi. Amerykański Kolorado plasuje się dopiero na czwartym miejscu.

Niemniej jednak, jego sława jest w pełni zasłużona. Zyskał ją m.in. dzięki kolorowym warstwom skalnym, na których można prześledzić całą historię tego miejsca. Wyglądają obłędnie! Po zdjęciach konkurentów z poprzedniego rankingu śmiem twierdzić, że w konkursie na najpiękniejszy kanion jest zdecydowanym faworytem.

Docenił go także prezydent USA Theodore Roosevelt, który w lutym 1919 roku ustanowił w tym miejscu Park Narodowy. W 1932 roku prezydent Herbert Hoover powiększył jego obszar, zaś jeszcze większego rozmiaru park doczekał się w 1975, kiedy jego powierzchnia została podwojona. W 1979 roku Wielki Kanion Kolorado trafił na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Współcześni Indianie Ameryki Północnej

Jedno z plemion zamieszkujących tereny Wielkiego Kanionu (Hopi) uważa, że człowiek po śmierci udaje się w zaświaty, przechodząc przez ujście rzeki Kolorado w kanionie. Na terenie Arizony, Utah i Nowego Meksyku żyją również takie plemiona, jak Paiute, Kaibab, Hualapai, Navahowie, Havasuapi. Ich ubiór oczywiście nie przypomina bajkowej kreacji Pocahontas. Mimo, że jeansy i kapelusze potrafią wtopić ich chwilowo w tłum to niski wzrost, kruczoczarne włosy oraz ciemniejszy kolor skóry ostatecznie zdradzą pochodzenie. 500 plemion żyje w 326 rezerwatach.

Żyjący w rezerwatach Indianie posiadają własne prawo i niezależną policję, która może wydalić „niewygodne dla nich osoby” z tych terenów i to bez możliwości powrotu. Na terenie rezerwatu obowiązują zwolnienia podatkowe, potwierdzające ich niezależność. Większość odbiera to jednak jako nagrodę pocieszenia za wszystkie wyrządzone im krzywdy. Co ciekawe, zwolnienie rdzennych Amerykanów z podatków przez państwo poskutkowało rozkwitem hazardu i założeniem wielu indiańskich dochodowych kasyn, co z kolei budziło protesty rady starszych uposzczególnych plemion. Niemniej jednak, Indianie żyjące na wysokim poziomie wciąż jeszcze należą do rzadkości.

Niełatwo pogodzić im tradycje ze współczesnym światem. Najbiedniejszym rezerwatem w kraju jest część zamieszkiwana przez Navajo, w bliskiej odległości od Wielkiego Kanionu. Większość plemion zmaga się z alkoholizmem, narkomanią, ubóstwem, depresją, zaś odsetek samobójstw wśród młodych ludzi jest aż czterokrotnie większy niż ogólny w USA.

Ogromne bezrobocie wśród członków plemienia zmusza do szukania swojej szansy po a rezerwatami, w wielkich miastach. Niełatwo wyżyć ze sprzedaży własnoręcznie wykonanych i wysłużonych już koralików, choć sądząc po ilości budek przy drogach wciąż jeszcze pokładają w tym nadzieję. Poza hazardem, swoją szansę mogą znaleźć w sektorze turystycznym. Cuda natury występujące na ich terenie i coraz większy napływ turystów sprawia, że zyskują źródło dobrego zarobku. Przykładem może być zwiedzanie Kanionu Antylopy lub Monument Valley, którymi się zajmują. Tylko oni mogą być przewodnikami na tych terenach. Mimo drożejących co roku biletów wstępu do kanionu Antylopy (40$ za godzinkę wycieczki), sytuacja współczesnych Indian raczej nie ulega poprawie.

„Indiańskie” pamiątki w Grand Canyon Visitor Center nawet nie stały obok wyrobów rdzennych Amerykanów. Kupujcie ich rękodzieła w budkach rozstawionych przy drogach na terenie Arizony, Utah i Nowego Meksyku. Obie strony zadowolone – pieniądze trafiają faktycznie do Indian, a wy przyjeżdżacie do domu z autentycznym wyrobem.

Bilety wstępu

Wstęp do większości Parków Narodowych na terenie USA jest płatny. Nie jest jednak aż tak źle – płaci się za samochód, a nie za każdego pasażera. Cena za auto wynosi 35$ (bilet umożliwia wjazd do danego parku przez cały tydzień). Za motocykl płaci się mniej, bo 30$. Najtańszą stawkę płacą rowerzyści lub osoby przyjeżdżające do parku dzięki shuttle bus – 20$.

Jeśli chcielibyście odwiedzić więcej parków, warto pomyśleć o ANNUAL PASS w cenie 80$. Można ją zakupić przy bramie wjazdowej do większości parków. Karta umożliwia wjazd na teren każdego parku przez cały rok od momentu zakupu. Annual Pass może mieć maksymalnie dwóch właścicieli. Nie oznacza to jednak, że zapewnia wjazd jedynie dwóm osobom. Wystarczy, że jeden z właścicieli jest w samochodzie podczas wjazdu do parku. Jedna karta zapewniła nam wjazd do parków dla 8 osób – biznes życia. W punktach informacyjnych zdania na temat ilości osób były podzielone. W jednym twierdzili, że na jednego właściciela przypadają 3 osoby towarzyszące, zaś w innym zapewniali, że karnet wystarczyłby nawet jeśli zajęlibyśmy każde miejsce w 12-osobowym aucie.

Podczas wjazdu do parku, poza Annual Pass zapytają też o dokument tożsamości właściciela karty. Co ciekawe, w jednym z nich Pani zapytała o taki z moim podpisem, który pozwoliłby jej na porównanie go z tym złożonym na karnecie do parków. Nie mogła uwierzyć w to, że w naszym paszporcie i nowym dowodzie nie przewidziano miejsca na podpis właściciela.

Gdzie (najtaniej) nocować?

Co wspólnego mają ceny noclegów tuż przy wjeździe do Parków Narodowych z widokami, jakie zastaniecie na ich terenie? Mogą wprawić w osłupienie. Poza tym, że zazwyczaj kosztują miliony, jest też problem z ich dostępnością.

Podczas mojej pierwszej wyprawy z koleżanką spałyśmy w samochodzie (parkingi Walmart/stacje benzynowe). Udało nam się sporo zaoszczędzić, ale jest to niezbyt wygodne rozwiązanie. Jeśli posiadacie chęci wyspania się w normalnych warunkach za niewielkie pieniądze polecam motel, w którym spędziliśmy dwie noce podczas naszej drugiej podróży na zachód USA. Znajdował się w pobliskiej miejscowości Williams. Droga do Visitor Center zajęła stamtąd nam godzinkę. Przez całą trasę nie skręciliśmy ani razu. 60 mil, cały czas prosto. To takie amerykańskie.

The Canyon Motel & RV Park

To nie motel, a urocze osiedle z domkami! Na terenie motelu był basen, pralnia, sklep z pamiątkami, miejsce na grilla – zdecydowanie jeden z najlepszych noclegów na wyjeździe i to w rozsądnej cenie. Polecamy!

Szukacie jeszcze tańszej opcji? Namiot można kupić w USA w dobrych cenach (w Walmart). Pamiętajcie o wcześniejszej rezerwacji na kempingach! Możecie je znaleźć na każdej stronie internetowej danego parku. W niektórych miejscach rezerwuje się tego samego dnia, ustawiając się nad ranem w długiej kolejce. Ceny na polach namiotowych wahają się w granicach 5-20$. Często prysznic jest dodatkowo płatny.

Ile czasu przeznaczyć na Wielki Kanion?

Park Narodowy Wielkiego Kanionu jest większy od amerykańskiego stanu Rhode Island. Różnica jest niemała. Całkowita powierzchnia Grand Canyon National Park wynosi 4926km2, zaś wspomnianego stanu 3140km2. Jeden dzień to niewiele na dokładne poznanie tego miejsca, choć tyle w zupełności wystarczy, aby zobaczyć najsłynniejszą krawędź – South Rim.

Statystycznie większość turystów spędza tam od 5 do 7 godzin. Nasza grupka przeznaczyła na niego jeden dzień. Jeśli marzy Wam się zejście w dół (a tym samym przynależeć do zaledwie 1% odwiedzających to miejsce), zarezerwujcie sobie na kanion dwa dni. Nie warto się tego podejmować, mając do dyspozycji tylko jeden dzień. Moje zdanie podziela zapewne grupa ratowników,  która setki razy schodziła po turystów przeceniających swoje możliwości.

Proponuję wybrać się do parku popołudniu i zostać w nim do wieczora – w ten sposób załapiecie się na niesamowity zachód słońca. Jeśli będziecie bardziej cierpliwi, po zmroku niebo nad Wami rozświetlą tysiące gwiazd. Ten widok będzie niezapomniany!

Zwiedzanie w 1 dzień – South Rim

  • Wjeżdżając do Visitor Center otrzymacie mapki oraz wszelkie inne informacje od pracowników. Koniecznie zobaczcie pierwsze ze spektakularnych widoków, jakie oferują punkty widokowe przy Visitor Center: Yavapai Point oraz Mather Point.
  • Pokonajcie drogę Desert View Drive  – można ją przejechać własnym samochodem albo shuttle bus, który kursuje co kilka minut. Polecam zatrzymanie się przy każdym z przystanków. Wbijcie w nawigację poszczególne nazwy, choć i bez tego dacie radę. Każdy z nich jest odpowiednio oznaczony na drodze i posiada miejsca parkingowe. Są to: Desert View Point, Navajo Point, Lipan Point, Moran Point, Grandwiev Point, Duck on the Roc Point, Yaki Point, Pipe Creek Vista.
  • Proponuję też krótki szlak (1,5 – 2h) do kolejnego punktu widokowego o niezwykle trafnej nazwie – Ooh Aah Point (zostawcie samochód przy Yaki Point i kierujcie się na szlak South Kaibab Trailhead). Dla tych, którym taki spacer nie wystarczy, proponuję zejście niżej, do Skeleton Point (spacer powinien zająć dwie godzinki w dwie strony).
  • Kolejna propozycja to kawałek krawędzi Hermit’s Rests z kolejnymi punktami widokowymi, oferujący osiem punktów widokowych. Połączone są szlakiem Rim Trail, który można przejść pieszo. Odbyłyśmy go podczas mojej pierwszej podróży. Ciężko powiedzieć ile zajmuje, ale wliczając w to wszystkie nasze przystanki spacerowałyśmy ponad 4 godziny (spacer w jedną stronę). Do Visitor Center wróciłyśmy krążącym tam co chwilę autobusem. Można też pokonać tę trasę własnym samochodem ale w przeciwieństwie do Desert View Road, jest to możliwe jedynie od początku grudnia do końca lutego. W pozostałe miesiące można skorzystać z shuttle bus (czerwona linia).
  • Niemałą atrakcją jest spacer po Skywalk na terenie zachodniej krawędzi Wielkiego Kanion- szklaną platformę widokową zawieszono 1220 metrów nad przepaścią. Nie skorzystaliśmy z niej ze względu na wysokie ceny biletu (79$) i zbyt wielką odległość od tej części parku.
  • Kogoś o grubszym portfelu z pewnością zainteresuje fakt, że można tam odbyć spływ pontonem lub podziwiać te niezwykłe tereny z okien helikoptera.

Planowanie wyjazdu do USA

o pierwszych odwiedzinach Stanów błyskawicznie przeskoczyłam z grona zadających innym pytania Dlaczego znowu USA? do grupy odpowiadających na nie słowami Niedługo znowu tam wrócę! Ciężko znaleźć kraj zapewniający tak wiele zróżnicowanych krajobrazów. W dzisiejszym wpisie przedstawię praktyczne wskazówki, które pozwolą Wam samodzielnie zorganizować wypad za ocean. To łatwiejsze niż się wydaje!

Po pierwszych odwiedzinach Stanów błyskawicznie przeskoczyłam z grona zadających innym pytania „Dlaczego znowu USA?” do grupy odpowiadających na nie słowami „Niedługo znowu tam wrócę!” Ciężko znaleźć kraj zapewniający tak wiele zróżnicowanych krajobrazów. W dzisiejszym wpisie przedstawię praktyczne wskazówki, które pozwolą Wam samodzielnie zorganizować wypad za ocean. To łatwiejsze niż się wydaje!

We wpisie poczytacie o takich rzeczach, jak:

  • Zniesienie wiz turystycznych i rejestracja w systemie ESTA.
  • Jak płacić w USA? Revolut – bezinteresowne lokowanie produktu. 
  • Ubezpieczenie na czas podróży.
  • Bilety wstępu? Kupuj przez Internet.
  • O czym warto pamiętać przed wylotem do USA?
  • Wjazd do USA – co czeka Was na lotnisku po przylocie?
  • Wynajem samochodu.
  • O czym warto pomyśleć po przylocie do USA?
  • Koszt wyjazdu.

Bez wiz turystycznych? Rejestracja w systemie ESTA.

Jeśli udajecie się do USA w celach turystycznych, wiza nie będzie Wam już potrzebna. Zakładając, że zniesienie wiz to krążąca od lat w powietrzu legenda postanowiliśmy je wyrobić w lipcu, nie tracąc zbędnego czasu. USA odwiedziliśmy miesiąc przed przystąpieniem Polski do programu bezwizowego… Nie komentując naszego pecha dodam, że gdybym sama nie wypełniła wniosku o jej przyznanie to w życiu nie uwierzyłabym w to, jakich informacji musiałam udzielić w formularzu. Najbardziej rozbroiły mnie następujące pytaniaczy brałam udział w ludobójstwie, czy jestem członkiem organizacji terrorystycznej, czy kiedykolwiek byłam związana z poborem nieletnich do armii, a także czy jadę do USA w celu szerzenia prostytucji. Należało też podać swoje dochody i opisać obowiązki w pracy. Zażyczono sobie również numer kontaktowy nie tylko do obecnych, ale i byłych pracodawców. No cóż, niezależnie od rodzaju wiz, wnioski wypełniali wszyscy, którzy pochodzili z krajów nienależących do programu bezwizowego. Nieraz słyszałam o buntach dyplomatów. Na nic były ich oburzenia. Zasady to zasady.

Obecnie wystarczy jedynie zarejestrować się w systemie ESTA, wypełniając aplikację. Jak to zrobić? Polecam poniższy filmik na kanale Interameryka, który doskonale wyjaśnia cały proces. Dla tych, którzy zdążyli wyrobić sobie wizę mam pocieszenie – nie musicie dokonywać tej rejestracji przez następne 10 lat do czasu wygaśnięcia Waszej wizy turystycznej!

Karta Revolut – bezinteresowne lokowanie produktu:

Decyzja o posiadaniu tej karty była trafiona i pozwoliła nam zaoszczędzić naprawdę sporo. Zdecydowanym plusem Revoluta jest to, że kontem zarządza się bardzo łatwo poprzez aplikację. Świetną funkcją na wyjazdy grupowe jest opcja „podziel rachunek” – która błyskawicznie rozlicza wszystkich (dostaje się powiadomienie, że dana osoba żąda określonej kwoty, po czym jednym kliknięciem wysyła się środki na jej konto).

Główną zaletą był fakt, iż standardowe (darmowe) konto pozwala na wymianę 29 obcych walut. Jest to wymiana bez prowizji. Mało tego, najczęściej wymienia się je po najkorzystniejszym kursie, lepszym niż w kantorach. Nie ma żadnej prowizji za płatności kartą Revolut, a jeśli wybieracie się do miejsca, w którym ciężko o zapłatę kartą, po przylocie do danego kraju wypłacicie sobie środki z bankomatu w danej walucie bezpłatnie. Jeśli wypłacona kwota przekroczy 800 zł, wówczas zostanie Wam potrącona jedynie prowizja wysokości 2%. Tak właśnie działa darmowe konto standard. Istnieją też inne płatne opcje w Revolucie, które pozwalają na więcej możliwości. Nam zdecydowanie wystarczyła podstawowa opcja.

Jeśli zdecydujecie się na założenie konta, możecie pobrać aplikację poprzez ten link, dzięki czemu otrzymacie kartę za darmo.

Ubezpieczenie na czas podróży:

Wypadki zdarzają się wszędzie, ale w tym kraju będą one najbardziej dotkliwe ze względu na drogą pomoc medyczną. Nieubezpieczony turysta może zapłacić w USA 100 tysięcy dolarów za wycięcie wyrostka robaczkowego… Znam też historię pewnego motocyklisty, który spędził 4 dni w szpitalu po wypadku i zobaczył na swoim rachunku 40 tysięcy dolarów – w cenę nie wliczono kosztów operacyjnych.

Szukając dobrego ubezpieczenia należy zwrócić uwagę na limit leczenia ambulatoryjnego (pokrycie kosztów związanych z badaniami i zabiegami – szczepienia, wizyty lekarskie, itd.). Należy też zadbać o to, aby UBEZPIECZENIE KOSZTÓW LECZENIA było możliwie jak najwyższe. Jeśli chorujesz przewlekle, należy wykupić dodatkowe opcje w polisie. Ważna jest opcja ASSISTANCE (suma ubezpieczenia powinna być taka jak w ubezpieczeniach kosztów leczenia), która pokrywa organizację transportu medycznego. Przyda się też NNW (Ubezpieczenie Następstw od Nieszczęśliwych Wypadków oraz ubezpieczenie OC w życiu prywatnym (zabezpieczenie w razie spowodowania wypadku, uszczerbku na czyimś zdrowiu, uszkodzenia sprzętów lub cudzego mienia). My skorzystaliśmy z firmy Ergo Hestia.

Bilety wstępu? Kupuj przez Internet!

Jeśli nie macie w planie wielkiego spontanu i wiecie mniej więcej kiedy udacie się na wybrane atrakcje to proponuję zakup biletów na stronach internetowych danego miejsca. Dlaczego warto wykupić bilety wcześniej? Na miejscu spotkacie się z dwiema kolejkami. Pierwszą jest ta do kas biletowych – zdecydowanie lepiej oszczędzić sobie czekania i wykorzystać tę godzinę na spędzenie czasu w danej atrakcji! Poza tym, internetowy zakup biletu zwykle okazuje się być tańszy (tak było w przypadku parków rozrywki).

Przed wyjazdem:

Aby ułatwić obie życie proponuję wyposażyć się przed wyjazdem w następujące przedmioty:

  • Nie odkryję Ameryki mówiąc, że warto wziąć ze sobą Powerbank.
  • Dla tych, którzy planują krótszy pobyt w USA (2-3 tygodnie) i nie są zainteresowani kupnem amerykańskiej karty do telefonu, proponuję aplikację MAPS ME. To nawigacja działającą offline, która wyznaczała nam trasę na spacer. Wystarczyło pobrać mapę danego miejsca, będąc online.
  • W żadnym wypadku nie dajcie się skusić na GPS w wypożyczalni samochodowej. Zażyczą sobie za nią tak kosmiczne kwoty, że tańszym rozwiązaniem jest kupno nowego. Wiele osób poleca Here We Go Maps. Próbowaliśmy, choć wolimy Google Maps w wersji offline (załadowaliśmy trasę kiedy mieliśmy WiFi – po zerwaniu połączenia nadal się nam wyświetlała).
  • Zaoszczędzicie trochę dolców jeśli zakupicie w Polsce uchwyt na telefon i gniazdo do zapalniczki, przez które podłączycie telefon do ładowarki. Korzystaliśmy z nawigacji bez obaw, że rozładuje się pośrodku niczego.
  • Pamiętajcie o adapterach prądowych, które pozwolą na podłączenie Waszego sprzętu do amerykańskich gniazdek. Niemniej jednak, mimo odpowiedniej przejściówki niektóre sprzęty zakupione w Polsce nie działają za oceanem. Moja prostownica nie bardzo się przydała, a na wodę w czajniku do porannej kawy czekałam do wieczora. Dzieje się tak, ponieważ napięcie w USA wynosi 110-120V o częstotliwości 60Hz, podczas gdy w Polsce jest to 220-230V o częstotliwości 50Hz. Generalnie większość sprzętu elektronicznego działa tam bez szwanku, ale nie zaszkodzi sprawdzić czy będą jakieś problemy (na sprzęcie powinno być oznaczenie INPUT: 100-240V 50-60Hz). Zapomnieliście o przejściówkach? Nie szkodzi, kupicie je na lotnisku lub na każdej stacji benzynowej (choć najtańszą opcją są te najzwyklejsze z Media Markt w cenie 4zł za sztukę).

Wjazd do USA:

Po przylocie do USA należy stawić się do automatycznego odczytu paszportów – znaki oraz tłumy poprowadzą Was do tego miejsca. Przygotujcie się na wypełnienie krótkiej deklaracji celnej dotyczącej rzeczy, które przywozicie do USA, fotografowania i pobrania odcisków palców (wszystko przez maszynę). W ten sposób Urząd Imigracyjny sprawdza, czy nie macie problemów z prawem czy też przebywaliście nielegalnie w USA podczas Waszego poprzedniego wyjazdu (np pracując w Stanach i mając jedynie wizę turystyczną).

Nie przejmujcie się, jeśli po zakończeniu odczytu paszportu i udzielenia wszelkich informacji system wyświetli Wasze dane z wielkim przekreśleniem oraz informacją, aby udać się do kolejnych bramek, gdzie czeka na Was celnik. Zauważyliśmy, że poszczególne osoby wybiera się do tego losowo. Wówczas należy ustawić się w następnej kolejce, aby odbyć krótką rozmowę z celnikiem. W przypadku osoby z naszej grupki chcieli po prostu zobaczyć paszport. Często pytają o powód przyjazdu do USA, jak długo mamy zamiar pozostać w ich kraju oraz z kim przyjeżdżamy.

Kiedy po przejściu przez bramki część naszej grupki czekała na pozostałych, podszedł do nich pracownik z psem. Zwierzę obwąchało wszystkie plecaki, po czym usiadło przy jednym z nich. Pracownik, wyczuwając miny przedzawałowe na ich twarzach, spokojnym tonem zapytał czy nie przewożą jakiegoś jedzenia. Ze względu na jabłko, odesłano ich do kolejnego wyjścia. Pamiętajcie – nie przewoźcie nieprzetworzonej żywności – surowe owoce to książkowy przykład zakazu.

Wynajem samochodu:

Polecam wynająć samochód będąc jeszcze w Polsce, zwłaszcza jeśli planujecie wyjazd większą grupką. Proponuję rozpocząć poszukiwania przez rentalcars.com. To wyszukiwarka, która pozwoli Wam porównać ofertę każdej z firm. Po przylocie do Los Angeles jeden z darmowych shuttle bus zabrał nas do wypożyczalni Thrifty (miejsce, z którego odjeżdżają busy jest dobrze oznakowane i obklejone nazwami firm, do których Was zabiorą), skąd odebraliśmy naszego Chevroleta.

Osoba zamawiająca samochód musi być jednocześnie kierowcą i właścicielem karty kredytowej. Praktycznie każda wypożyczalnia wymaga od klienta karty kredytowej, aby zablokować na niej czasowo środki będące depozytem (w naszym przypadku było to 200$ – zwrot następuje niezwłocznie po oddaniu auta). To bardzo ważne – w przeciwnym razie pracownik ma prawo anulować Waszą rezerwację, nawet jeśli jest już opłacona!

Przy wynajmie samochodu dopłacają kierowcy poniżej 21 roku życia (często jest to minimalny wiek, aby wypożyczyć samochód). Wiek naprawdę ma znaczenie – wybraliśmy najstarszego z naszej grupki. Wówczas cena była najkorzystniejsza. Najtaniej będzie, jeśli auto wypożyczy osoba mieszcząca się w przedziale wiekowym 25-69 lat. Po dokonaniu rezerwacji przez Internet nie zapomnijcie o wydruku vouchera, który pokażecie w wypożyczalni przy odbiorze samochodu. Poza głównym wybranym przez Was szoferem wyjazdu możecie też dodać innych kierowców do rezerwacji. Czasami jest to już wliczone w cenę. Nie warto ryzykować prowadzenia samochodu przez osoby spoza listy. Jeśli coś stanie się podczas ich jazdy, wszystkie ubezpieczenia automatycznie wygasają.

Warto wykupić też porządne ubezpieczenie samochodu. Co kryje się pod tym określeniem? O ile OC (amerykański odpowiednik to Third Party Liability) oraz pomoc drogowa (Road Side Assistance) powinny być w cenie wynajmu, należy również pomyśleć o zwolnieniu z odpowiedzialności za uszkodzenie i utratę samochodu, będące swego rodzaju auto-casco (Colision Damage Waiver). Jeśli ubezpieczenie nie obejmuje uszkodzenia szyb i opon, warto dokupić tę opcję. Drogi poza miastami pozostawiają wiele do życzenia – nietrudno o przydatność takiego ubezpieczenia.

Tankowanie w USA

Oto jedna z przyjemniejszych części podczas planowania wyjazdu. Otóż ceny za paliwo w USA pozytywnie Was zaskoczą. 1 galon (3,78l) kosztuje od 2$ do 3,5$. Najdrożej zatankujecie samochód na pustyni. Nie kuście losu, mając jedynie połowę baku. Wjeżdżajcie na stacje, jeśli przemierzacie ogromne puste przestrzenie. O ile w miastach nie będzie problemu ze znalezieniem stacji, to na pustyniach możecie się już nieźle zestresować.

Większość stacji posiada automatyczne dystrybutory, w których zapłacimy kartą kredytową. Niestety, nasze polskie karty nie zawsze działają. Wówczas można zapłacić tradycyjnie u pracownika przy kasie.

Po przyjeździe do USA:

Pierwszego dnia wpadnijcie do supermarketu Wallmart (amerykański odpowiednik naszej Biedronki), nie tylko po wodę i jedzenie na drogę ale pojemnik ze styropianu, będący świetną lodówką samochodową. Kosztuje niecałe 5$ i idealnie sprawdza się podczas wyjazdu. W motelach znajdziecie darmowe maszyny z lodem, którym zasypiecie pojemnik – i pyk, lodówka gotowa.

Planujecie zobaczyć cuda natury? Warto zaopatrzyć się w tzw. Annual Pass. Jest to karnet do wszystkich parków narodowych USA. Kupicie go na wjeździe do każdego z nich. Koszt wynosi 80$, obejmuje wszystkie osoby w samochodzie (karta wystarczyła na całą naszą ósemkę) i jest ważna przez cały rok. Na odwrocie zobaczycie dwa miejsca na nazwiska właścicieli. Może ona mieć dwóch posiadaczy i wystarczy, że podczas wjazdu do parku w aucie obecny jest tylko jeden. Wstęp do pojedynczego parku bez Annual Pass zazwyczaj wynosi 30$ za samochód. Warto więc wykupić karnet, nawet jeśli planujemy niewiele wizyt!

Kolejna rzecz: uważajcie na strefy czasowe, znajdując się na granicy amerykańskich stanów (np podczas zwiedzania Zapory Hoovera lub Kanionu Antylopy). Zegarki niejednokrotnie przestawiają godziny automatycznie, nawet jeśli nie przekroczycie jeszcze danej strefy czasowej. Warto więc upewnić się w której strefie czasowej znajduje się dany stan i dodać do swojego telefonu jego godziny. Przed zwiedzaniem Kanionu Antylopy dodałam na moim telefonie godzinę obowiązującą w Arizonie i sugerowałam się tylko tym czasem (w telefonie czas przestawił mi się na sąsiedni stan Utah).

Koszt wyjazdu: 

Całkowity koszt za wyjazd (wliczając w to ubezpieczenie, loty, jedzenie, atrakcje – również te podczas przesiadki, dojazdy na lotnisko oraz wszystkie pozostałe opłaty) wyniósł 8200zł za osobę. Gdybyśmy odwiedzili USA miesiąc później, udałoby nam się zaoszczędzić 625zł, które przeznaczyliśmy na wizę turystyczną…

Koszt całkowity wyniósł 8200zł. Chciałabym podkreślić, że plan przewidywał dużo kosztownych atrakcji. Zobaczyliśmy spory kawał zachodu przemierzając 4250km. Paliwo w tym kraju jest tanie, ale nie darmowe. Pozwalaliśmy sobie też na obiady w restauracjach i spaliśmy w hotelach (nie było luksusu, ale warunki były dobre). Przy okazji zwiedziliśmy też turecki Stambuł. Staraliśmy się zrobić to wszystko jak najtaniej,

PRZY PODRÓŻY 8-OSOBOWEJ KOSZTY NA KAŻDEGO Z NAS ROZŁOŻYŁY SIĘ NASTĘPUJĄCO:

*ubezpieczenie na czas podróży (2 tygodnie) – 147zł,

*dojazd pociągiem na lotnisko z Gdańska do Warszawy – 49zł/osoba + 3,50zł pociąg z Warszawy Centralnej na lotnisko Chopina,

*powrót z Warszawy do Gdańska – 3,50zł bilet z lotniska do centrum oraz 27zł za Flix Busa z Warzawy do Gdańska,

*bilety lotnicze (lot w dwie strony z bagażem podręcznym) – 2299zł,

*wiza turystyczna do USA – 625zł…

*wiza turecka – 20,55$,

*wynajem samochodu 12-osobowego (z pełnym ubezpieczeniem) na 12 dni – 420zł/osoba,

*Ceny za paliwo (przejechaliśmy 44250km, głównie poza miastem) wynosiły od 2 do 3,5$ za galon (tj. 3,78l). Najdrożej było na pustyniach oraz na terenie Kalifornii.

*11 noclegów w USA oraz 2 w Stambule podczas przesiadki (głównie pokoje czteroosobowe – informacje o naszych hotelach podałam we wpisie z planem podróży) – 1200zł/osoba,

*główne atrakcje – Kanion Antylopy: 52,80$, przejazd przez Golden Gate: 0,97$ (7,80$ za samochód), przejazd zabytkowym Cable Car w San Francisco: 7$, wstęp do parku rozrywki Six Flags wraz z opłatą za parking: 72$, trzygodzinny rejs z obserwacją wielorybów w Monterrey: 50$, Annual Pass, czyli karnet na parki narodowe: 10$ (80$ za samochód).

Pozostałe koszty to inne atrakcje oraz wydatki na jedzenie, napiwki i pamiątki. Można taniej? Można! Niemniej jednak, taki budżet planowaliśmy i zmieściliśmy się w nim bez problemu. Mój pierwszy wypad do zachodniej części USA odbyłam o połowę taniej – spałyśmy z koleżanką w samochodzie, a czasami w namiocie. Jadłyśmy kanapki, banany i zupki chińskie. Przemierzyłyśmy znacznie krótszą trasę, odwiedzając bezpłatne atrakcje. Wszystko zależy więc od Waszych oczekiwań. Jedno jest pewne – bez względu na zaplanowany budżet przeżyjecie swoje wakacje życia! Z całą pewnością przyznaję, że udało nam się tego dokonać!

Popołudnie w parku Joshua Tree – niezwykłe drzewa Jozuego

Jesteście w Los Angeles i szukacie miejsca na odpoczynek od zgiełku miasta? A może rozpoczynacie zwiedzanie zachodniej części USA zgodnie z naszym planem podróży? Koniecznie wpadnijcie do Parku Narodowego Joshua Tree! Czeka na Was pustynia z uroczymi drzewkami Jozuego i niezwykłe formacje skalne.

Ile czasu spędzić w Joshua Tree?

My przeznaczyliśmy na to miejsce popołudnie. Uważam, że park jest ciekawy, choć jeden dzień spędzony tam byłby dla mnie wystarczający. Niemniej jednak, wiele osób uważa, że nawet tydzień w Joshua Tree pozostawia niedosyt. Swoje zdanie uzasadniają tym, że park oferuje ponad 3000 km szlaków i mnóstwo punktów widokowych. Ponadto, jest wprost idealne na kemping (może się pochwalić ponad 530 miejscami).

Skąd wzięła się nazwa parku?

Niezwykłe Joshua Tree będące znakiem rozpoznawczym tego parku przykuły uwagę Mormonów podróżujących po Kalifornii w XIX wieku. Stwierdzili, że jego gałązki skierowane ku górze nawiązują do Ziemi Obiecanej i przypominają ręce modlącego się proroka Jozuego.

Drzewa Jozuego tak naprawdę… nie są drzewami?

Taka prawda. Nic dziwnego, że potocznie nazywa się je drzewami – dorosłe okazy mogą osiągnąć nawet 12 metrów wysokości. Zazwyczaj są one jednak niższe. Joshua Tree to rodzaj juki, który występuje w czterech amerykańskich stanach: Kalifornia, Nevada, Utah i Arizona. Warto dodać, że wszystkie wymienione części USA charakteryzują się klimatem pustynnym. Warunkiem pojawienia się na danym terenie Joshua Tree jest też odpowiednia wysokość (600 a 1800 m n.p.m.). Ze skromnego patyczka przekształcają się w konkretne Joshua Tree w ciągu 50-60 lat. Niedługo, zważywszy na średnią ich wieku, która wynosi 500 lat! Niektóre okazy dożywają nawet tysiąca.

Joshua Tree są naprawdę potrzebne na pustyni. Nie chodzi jedynie o upiększanie krajobrazu, ale o ochronę kojotów, rysi, zająców, wiewiórek, jaszczurek i ptaków, które znajdują schronienie w ich cieniu. Ciężko będzie spotkać te zwierzęta za dnia w parku. Poza cieniem drzew, starają się chować przed słońcem w nieco solidniejszych kryjówkach. Stworzenia żyjące w parku charakteryzują się przystosowaniem do warunków pustynnych. Szukają wody raz na jakiś czas, ale kiedy „dorwą się” do jej źródła, piją na zapas. Zdecydowanym minusem dla zwierząt, a plusem dla drzewek jest fakt, iż Joshua Tree… śmierdzą. Zapach przyciąga do nich owady, które je zapylają. Istnieją dwa gatunki drzew, z których jeden wcale nie „pachnie” tak intensywnie. Co ciekawe, owady tego nie rozróżniają, osiadając na obu drzewkach.

Zastosowanie (nie)drzewek Jozuego

Co ciekawe, z miazgi drzew Jozuego powstawały gazety. Wykorzystywano je do produkcji papieru przez londyński Daily Telegraph. Rdzenni Amerykanie również postrzegali jukę za użyteczną. Wytwarzali z jej drewna miski oraz pojemniki do zbierania żywności.

Podczas I wojny światowej drewno Joshua Tree używano do wyrabiania szyn podtrzymujących złamane kości żołnierzy. Z kolei weterani wojenni zatruci gazem znajdowali ratunek w suchym i gorącym powietrzu, które oczyszczało drogi oddechowe, łagodząc objawy zatrucia.

U2 i znakomity album „Joshua Tree”:

Przyznaję, że zanim odwiedziłam park, nazwa Joshua Tree kojarzyła mi się raczej ze znakomitą płytą irlandzkiego zespołu. Po jej wydaniu fani rozpoczęli poszukiwania drzewka z okładki albumu w Joshua Tree National Park. Okazało się jednak, że zdjęcie wykonano 300 km dalej, w kalifornijskiej miejscowości Darwin.

Dlaczego Joshua Tree pojawiło się na okładce albumu?

Drzewo Jozuego jest symbolem przetrwania w najcięższych warunkach, które wytrzyma każdą piz*awicę. Pustynny żar i kompletny brak wilgoci, a także burze piaskowe nie są mu obce. Mimo to, nadal rośnie. O trudach przetrwania świadczy pochyłość drzewek – rosną z kierunkiem wiatru. Jego symbolika jest więc niezwykle wymowna i idealnie wpasowała się w klimat albumu!

Rzecz o skałkach w parku:

Joshua Tree National Park to raj dla archeologów, astronomów (przejrzyste niebo pozwala na obserwacje gwiazd), ornitologów, a także wielbicieli wspinaczek. Niewysokie skałki wydają się być łatwym wyzwaniem. Tymczasem okazuje się, że są one bardzo ostre. Trasy wspinaczkowe są krótkie, ale bardzo zróżnicowane.

Stanowiska archeologiczne

Na terenie parku znajdziecie ponad 500 stanowisk archeologicznych i 88 zabytków! Wszystko za sprawą jej dawnych mieszkańców. Na pierwszy rzut oka Joshua Tree National Park nie wygląda na miejsce, w którym można było osiąść. A jednak! Pierwszymi mieszkańcami byli Indianie Pinto, a ostatnim plemieniem słynni Mojave. Europejczycy dotarli tam dopiero w XVIII wieku. W kolejnym stuleciu park przyciągał głównie poszukiwaczy złota. Co ciekawe, obszar należy do USA dopiero od 1848 roku. Wcześniej były to ziemie meksykańskie.

Co zobaczyć w parku, mając tylko popołudnie?

Polecamy Wam takie miejsca jak: Covington Flat Road (ze sporą ilością drzew Jozuego, przypominającą ich lasek), Keys View (fantastyczny widok na okolicę, przypominający krajobraz Doliny Śmierci), Skull Rock (najpopularniejsza skała w parku, która kształtem przypomina czaszkę) oraz Arch Rock (skały przypominające kształtem łuki). Objechanie tych punktów i przystanki na krótki spacer zajęły nam całe popołudnie.

Wstęp do parku:

Wjazd do parku kosztuje 25$ (płaci się za samochód, a nie za osobę). Jeśli macie w planach odwiedziny trzech parków, zachęcam do zakupu Annual Pass. Jest to karnet pozwalający na wjazd do wszystkich parków narodowych USA przez rok. Cena wynosi 80$ i można go zakupić na wjeździe do każdego z nich. Dla nas był to biznes życia – jeden Annual Pass wystarczył na całą naszą ósemkę, a odwiedziliśmy mnóstwo parków. Karta może mieć dwóch właścicieli (wystarczy, jeśli tylko jeden z posiadaczy będzie w samochodzie w momencie wjazdu do parku).

Park możesz przemierzyć samochodem!

Parki narodowe w USA są idealnie przystosowane do zwiedzania samochodem. Wiadomo, że nie zachęcam do obejrzenia ich jedynie przez szybę (choćby nie wiem jak fajne byłoby Wasze auto). Nie ukrywam jednak, że to bardzo wygodne rozwiązanie, które pozwala na zobaczenie znacznie więcej w krótszym czasie. Zazwyczaj każdy początek danego szlaku posiada w pobliżu parking. Jest to również ogromne ułatwienie dla zwiedzania go przez osoby niepełnosprawne..

Joshua Tree National Park z całą pewnością nie był najpiękniejszym miejscem, jakie zobaczyliśmy w USA. Nie plasuje się nawet w pierwszej trójce. Wszystko przez to, że ma ogromną konkurencję. Cudów natury w Ameryce jest po prostu za dużo! Mimo to, szczerze zachęcam do odwiedzin tego parku! Tamtejszy krajobraz jest po prostu jedyny w swoim rodzaju. Joshua Tree znajduje się na trasie pomiędzy najsłynniejszymi punktami na zachodzie USA, dlaczego więc tego nie wykorzystać?

Zachód USA – plan podróży (2-3 tygodnie)

Podczas ostatniego wypadu do USA nie miałam kilku miesięcy na poznawanie tego kraju, a dwa tygodnie. Taki przedział czasu był jedynym wyjściem, aby zmieścić się w urlopie każdego z naszej grupki. Przyznaję jednak, że zobaczyliśmy naprawdę ogromny kawał zachodniego wybrzeża. Poniższy plan nie jest dokładnym odzwierciedleniem naszej trasy – wprowadziłam kilka zmian, których dokonałabym jadąc tam po raz drugi. Pojawiły się też informacje o miejscach, które odwiedziłam podczas pierwszej podróży. Będą idealną propozycją na przedłużenie pobytu. Skoro wizy dla Polaków zostały już zniesione, a gotowy plan zwiedzania przedstawiam Wam w niniejszym wpisie to pozostało Wam tylko prosić o wolne w pracy i wyruszyć na przygodę życia!

Dopełnieniem do zorganizowania wyjazdu będzie kolejny wpis z poradami praktycznymi. Aby wszystko opisać zwięźle i nie tworzyć kilometrowego wpisu (choć raczej do tego dobiłam) najpierw przedstawiam ogólny plan wyjazdu. Stopniowo będę dodawać kolejne wpisy o poszczególnych miejscach (ze wszystkimi szczegółami dotyczącymi dojazdu, parkingów, cen za bilety wstępu i ciekawostkami z nimi związanymi).

IMG_20191013_120755

PRZYKŁADOWA TRASA: ZACHÓD USA W 2-3 TYGODNIE:

Los Angeles – Joshua Tree National Park – kawałek Route 66 z Oatman, Kingman i Seligman po drodze – Williams – Park Narodowy Sedona – Wielki Kanion – Monument Valley lub Kanion Antylopy (w przypadku 3 tygodni byłby czas na oba miejsca) – Horseshoe Bend – Bryce Canyon – Zion National Park – Valley of Fire – Las Vegas – Zapora Hoovera – Dolina Śmierci – Alabama Hills – Yosemite National Park – San Francisco – Monterey – Big Sur – Santa Barbara – Park Rozrywki Six Flags Magic Mountain – San Diego – Los Angeles.

***Pogrubione nazwy miejsc to propozycje na wyjazd dłuższy niż 2 tygodnie***

Jeśli ruszacie na podbój USA grupą to lepiej dla Was! Ośmioosobowa podróż okazała się być w naszym przypadku tańsza niż przemierzanie USA we dwójkę. Większe auto opłaci się to nawet jeśli będziecie zużywać więcej paliwa. Na korzyść przemawiały też pokoje 4-osobowe. Polecam sieciówki Motel 6 oraz Super 8. Bierzcie je w ciemno – są tanie (choć cena różni się w zależności od lokalizacji), czyściutkie i z parkingiem. Rezerwując hotele starałam się nie przekraczać założonego budżetu. Nasze noclegi kosztowały średnio 15-25$ za dobę na osobę.

Poniżej przedstawiam nasz zarys podróży. W rzeczywistości przebyliśmy więcej kilometrów niż twierdzi Google (nie doliczyłam poszczególnych punktów w Parkach Narodowych oraz kilka objazdów spowodowanych zamknięciem dróg). 

mapa
DZIEŃ 1: przylot do Los Angeles.
DZIEŃ 2: Griffith Park i Aleja Gwiazd + Joshua Tree National Park.
DZIEŃ 3: Legendarna Route 66.
DZIEŃ 4: Wielki Kanion.
DZIEŃ 5: Kanion Antylopy i Horseshoe Bend.
DZIEŃ 6: Bryce Canyon.
DZIEŃ 7: Zion  National Park + Las Vegas.
DZIEŃ 8: Zapora Hoovera, relaks w Las Vegas.
DZIEŃ 9: Dolina Śmierci.
DZIEŃ 10: Yosemite National Park.
DZIEŃ 11: San Francisco.
DZIEŃ 12: Obserwacja wielorybów w Monterey i kąpiel w oceanie.
DZIEŃ 13: park rozrywki Six Flags + Downtown Los Angeles.
DZIEŃ 14: Beverly Hills, Rodeo Drive i Venice Beach.

Rozpoczynamy od LA i po jednym dniu już go opuszczamy. Spokojnie, zwiedzając zgodnie z naszym planem pobędziecie w nim jeszcze pod koniec wyjazdu. Przy planowaniu pierwszego dnia pamiętajcie, że sporo czasu zajmuje wydostanie się z lotniska – bynajmniej tak było jeszcze za czasów wiz. Dajcie znać jeśli coś się zmieniło (na przejściu przez same bramki straciliśmy 2h, szczegóły we wpisie z informacjami praktycznymi). Dojazd do wypożyczalni samochodów też Wam trochę zajmie – w LA wszystkie znajdują się poza lotniskiem. Znaki w hali przylotów poprowadzą do przystanku z darmowymi busami do wypożyczalni. Obklejono je nazwami firm, więc bez problemu traficie do swojej.

Pierwszego dnia zaplanujcie wypad do Walmart. Poza wodą i jedzeniem „na drogę” warto zaopatrzyć się w styropianowy pojemnik (4$), będący odpowiednikiem lodówki. Większość moteli posiada darmową maszynę do lodu – i pyk, lodówka gotowa.

LA to strategiczny punkt, który pozwala na zrobienie „kółeczka” i oddania samochodu w tym samym miejscu (czyli bez dopłat). Radzę odpocząć po długim locie i potraktować pierwszy dzień wyjazdu luźno. Zmiana strefy czasowej na pewno przypomni Wam o tej konieczności. Jeśli wydostaniecie się z lotniska szybciej niż my (mieliśmy jedynie czas na krótki spacer po centrum bez konkretnego planu), proponuję odpoczynek na plaży w Santa Monica. Brzmi znajomo? To tam odbywały się zdjęcia do słynnego „Słonecznego Patrola”. Ponadto, w Santa Monica kończy się słynna Route 66. Za zimno na kąpiel? Przejdźcie się wzdłuż molo, na którym znajduje się… wesołe miasteczko!

  • nocleg: Travel Inn – bez luksusu ale tani, świetnie zlokalizowany, dobry na jedną noc.
  • Jeśli chcecie zjeść coś późno i tanio w LA (tak jak my – około 22:00-23:00), polecamy Jack in the box – sieciówka Drive Through ze smacznymi i tanimi burgerami (5$). Adres jednej z nich przy hotelu: 516 N Beaudry Ave, Los Angeles, CA 90012. 
IMG_20191012_181706
Moje główne skojarzenie z Kalifornią

DZIEŃ 2: Griffith Park i Aleja Gwiazd + Joshua Tree National Park.

Zacznijcie od Griffith Park z najpiękniejszym widokiem na Los Angeles. Zajrzyjcie do obserwatorium i podejdźcie nieco wyżej, w stronę znaku Hollywood. Widok na słynny napis nie zadowala? Wybierzcie się do N. Beachwood Drive, gdzie zobaczycie go z bliższej odległości. Wyskoczcie na Aleję Gwiazd, zobaczcie przylegający do niej Dolby Theater – miejsce wręczania Oskarów, a także Chinese Theater, w którym odbywają się najsłynniejsze premiery filmowe.

Po południu pożegnajcie się z LA (będzie na niego czas pod koniec wyprawy) i ruszajcie w stronę Joshua Tree National Park (2,5-3h). Fajnie byłoby zobaczyć go o zachodzie słońca. Oto miejsca w parku, które idealnie wpasowały się w naszą trasę: Covington Flats, Skull Rock, Arch Rock (na objazd tych miejsc i niedługi spacer liczcie jakieś 2h).

  • nocleg w Motel 6 Twentynine Palms (72562 Twentynine Palms Highway, Twentynine Palms, CA 92277). 

Kultowa Mother of the Roads łącząca Chicago z Los Angeles powstała w 1926 roku i liczy aż 3945 km. Nic dziwnego – przebiega przez 8 stanów! Wiele osób twierdzi, że zobaczyliśmy jej najciekawszy kawałek – przejechaliśmy trasę z LA do Williams.

Podczas trzeciego dnia spędzicie wiele godzin w samochodzie (około 5-6h), ale gwarantuję mnóstwo ciekawych przystanków. Czekają na Was miasta widmo, wymagające drogi (odpowiedniejszą nazwą byłyby serpentyny nad urwiskami) i miejscowości westernowe o klimacie prawdziwego dzikiego zachodu. Szczegóły na temat Mother of the Roads przedstawię we wpisie poświęconym Route 66. Oto miejsca na trasie, które musicie zobaczyć: Roy’s Motel&Cafe, miasto widmo Goof’s, westernowe Oatman zamieszkiwane przez dzikie osły (warto zrobić w nim 1-2h postoju), Kingman, Seligman i Williams. 

  • Pod tym adresem w Kingman znajdziecie bardzo dobrą, typową amerykańską restaurację: 105 E Andy Devine Ave. Polecam!
  • nocleg: The Canyon Motel & RV Park. Domki w Williams były jednym z najlepszych noclegów –  szkoda, że nie skorzystaliśmy z tamtejszego grilla. 

Na pewno każdy z Was podziwiał to miejsce na zdjęciach. I wiecie co? Fotografie nie oddają jego ogromu i piękna nawet w połowie! Mając na niego jeden dzień, zdecydowaliśmy się na poznanie krawędzi South Rim. Nie spieszcie się z opuszczeniem parku – wieczorem niebo zasypują gwiazdy (ich widoczność nad kanionem robi wrażenie!).

  • nocleg: The Canyon Motel & RV Park, Williams – druga noc w tym samym miejscu. 
  • Przepyszne burgery i muzykę na żywo znajdziecie w restauracji Cruisers, Williams. 
  • Opcja na 3 tygodnie: zobaczcie Bearizona Wildlife Park w Williams.  To coś w stylu safari dla niedźwiedzi, 20$/osoba. Spędzicie tam jakieś 3h.
  • Kolejną opcją jest pobliski Park Narodowy Sedona (1h samochodem od Williams). 

Pierwszy raz zobaczyłam Kanion Antylopy na losowej tapecie Windows’a kilka dobrych lat temu. Długo nie mogłam uwierzyć w to, że istnieje. Mimo, że jest naprawdę uroczy, może trochę rozczarować. Pierwszą rzeczą jaką zajął się przewodnik było ustawianie odpowiednich filtrów w telefonie uczestników wycieczki, przez co zdjęcia są trochę przekłamane. Wstęp niesamowicie drogi (godzinna wycieczka w Lower Antelope Canyon to koszt 200zł), a mimo to przyciąga tłumy, które nie pozwalają na podziwianie tego miejsca własnym tempem. Wycieczkę po kanionie najlepiej wykupić przez Internet – szczegóły w osobnym wpisie poświęconym temu miejscu.

Koniecznie wybierzcie się na zachód słońca do Horseshoe Bend – przepiękny łuk rzeki Kolorado (parking: 10$, przygotujcie się na 20-minutowy spacer z parkingu na punkt widokowy).

  • nocleg: Lake Powell Canyon Inn (150 North Lake Powell Boulevard, Page)
  • Macie 3 tygodnie na Stany? Zobaczcie Monument Valley, oddalone o 2h samochodem od Page. Idealne na całodniowy wypad i późny powrót na nocleg.
  • Pomysłem na kolejny dzień może być kąpiel w jeziorze Powell. 

DZIEŃ 6: Bryce Canyon.

Ten niewielki park narodowy znajduje się w odległości 2,5h samochodem od Page, w stanie Utah. Mimo, że udałoby się połączyć jego zwiedzanie z kolejnym parkiem – Zion, to radzę, aby tego nie robić. Warto zaplanować sobie cały dzień na każdy z tych parków. Bryce odwiedziłam podczas mojej pierwszej podróży do USA i zrobił na mnie ogromne wrażenie! Polecam na jeden dzień szlak Tower Bridge (5km), Sunrise Point, Queens Garden Trail (ok. 3km) i zachód słońca na Sunset Point 

  • nocleg: Rodeway Inn Bryce Canyon – tańszego w pobliżu Bryce nie znajdziecie!
  • Restauracja? Podczas pierwszego wyjazdu jadłam tylko bułki, banany i zupki chińskie za dolara, więc tutaj nie pomogę. 
16
Bryce Canyon odwiedziłam podczas mojej pierwszej podróży na zachód USA

DZIEŃ 7: Zion  National Park + Las Vegas.

Z hotelu w Page mieliśmy jakieś 2,5h do Zion National Park. Jeśli szukacie klimatu dzikiego zachodu to nie mogliście lepiej trafić! Zion oferuje wiele szlaków – od najtrudniejszych, na które musicie poświęcić cały dzień, po najprostsze, które ogarniecie w godzinę. Sporą część Zion Park zobaczycie przez szybę samochodu, dzięki przepiękniej Scenic Route.

  • Mega restauracja na trasie do Vegas – Peggy Sue’s 50’s Diner, 35654 Yermo Rd, CA 92398. 
  • opcja na 3 tygodnie: kolejny park – Valley of Fire. Idealny na jednodniowy wypad.
  • nocleg: Wyndham Desert Blue, Las Vegas w sąsiedztwie Las Vegas Strip (3200 W Twain Ave, Las Vegas, NV 89103). Tanio i tak jakby luksusowo (70zł/noc/osoba). Najniższe ceny za świetne hotele znajdziecie właśnie w Vegas (poza weekendem). Dlaczego? Kasyna to główne źródło dochodu, a tanie noclegi zachęcają do odwiedzin miasta!

Ten dzień był jednym wielkim odpoczynkiem. Poza tym, Las Vegas za dnia jest strasznie nudne. Korzystaliśmy więc z basenu hotelowego i zbieraliśmy siły na godziny po zmroku! Polecam wybrać się nad Zaporę Hoovera (40min samochodem z Las Vegas). Proponuję też podejść po zdjęcie ze słynnym znakiem Welcome to Fabulous Las Vegas znajdującym się przy samym lotnisku (5200 Las Vegas Blvd S, Las Vegas, NV 89119). Wieczorem kontynuowaliśmy spacer po Las Vegas Strip – rozłóżcie go na dwa wieczory, zbyt ciężko ogarnąć go podczas jednej nocy!

  • nocleg w tym samym hotelu: Wyndham Desert Blue.

Najgorętsze miejsce w USA! Plusem przyjazdu w godzinach popołudniowych była znośna temperatura. Niestety, był też i minus – długa i kręta droga po ciemku przez Alabama Hills, przez które przejechaliśmy po zmroku – widoki pooglądałam sobie w Google. Planując wypad do Doliny Śmierci nie zapominajcie o zapasach wody! Miejsca warte uwagi w dolinie:

  • Zabriske View Point,
  • Devil’s Golf Course, Salt Pool Rd,
  • Badwater,
  • Artist’s Palette, Furnace Creek,
  • Mesquite Flat Sand Dunes.

Przez Alabama Hills kierowaliśmy się jak najdalej na północ do uroczego Mammoth Lakes, gdzie spaliśmy w drewnianych domkach. Była to najlepsza opcja, aby wczesnym rankiem ruszyć do kolejnego Yosemite (40min samochodem). Noclegi bliżej parku Yosemite kosztowały miliony.

  • nocleg 1h od Yosemite: urocze drewniane domki w Mammoth Lakes: Edelweis Lodge (1872 Old Mammoth Road, Mammoth Lakes, CA 93546). 
  • opcja na 3 tygodnie: przedłożony wypad do Doliny Śmierci i przejazd zupełnie inną drogą na nocleg do Motel 6 w miejscowości Fresno. To świetna baza wypadowa do Sequoia National Park. Kolejnego dnia proponuję wypad do Yosemite (ok. 2,5h drogi). 

Po przejeżdżaniu  przez ogromne pustynie w kilka godzin znaleźliśmy się w zupełnie innym klimacie. Yosemite przypomina mi trochę nasze Tatry – w krajobrazie przeważają szare skały. Początkowo chciałam zrezygnować z parku kosztem dłuższego pobytu w San Francisco – i to byłby błąd! Postarajcie się spędzić w nim cały dzień, zwłaszcza jeśli chcecie zobaczyć tamtejsze sekwoje. Park jest ogromny, a dojazd do punktu z gigantycznymi drzewami „trochę” zajmuje. Najpiękniejsze miejsca w Yosemite to: Glacier Point, Tunnel View, El Capitan, Tioga Pass. Jeśli będziecie tam wiosną, warto wybrać się do Mirror Lake. W parku nie brakuje też wodospadów – niektóre szlaki pozwalają zobaczyć je z bliska.

Na parkingu przy Mariposa Groove rozpoczyna się kilka szlaków, na których zobaczycie sekwoje. Kilkugodzinne szlaki zaprowadzą Was do największych gigantów – warto mieć więc jakiś zapas czasu! Poza tym, drogi w parku są kręte i często osadzone nad przepaścią. Lepiej więc wyjechać z parku przed zmrokiem – zwłaszcza, że nasze planowe miejsce noclegowe oddalone jest o 4h (róbcie wszystko, aby tego samego dnia wylądować jak najbliżej San Francisco).

  • nocleg w Motel 6 Pinole – aż 4h drogi od parku Yosemite. Warto dojechać jak najbliżej San Francisco i rozpocząć jego zwiedzanie z samego rana. Odradzam nocowanie w SF. Ceny w jego bezpiecznych dzielnicach są tragiczne… Przestrzegano mnie, że w razie znalezienia lokum nieprzekraczającego naszego przewidywanego powinniśmy nocować w nim… uzbrojeni. San Francisco oferuje najdroższe noclegi w USA, zaś ich jakość pozostawia wiele do życzenia… 

If you’re goiiiiiing to Saaaaan Fraaancisco… Z taką nutką w tle ruszyliśmy w stronę jednego z najsłynniejszych miast na świecie. Warto zwlec się z łóżka wcześniej, aby uniknąć korków. Punkt pierwszy: kierujemy się na Battery Spencer po widok na most Golden Gate. Mieliśmy ogromne szczęście, widząc go w całej swej okazałości. Zazwyczaj tonie we mgle. Po przejechaniu przez najsłynniejszy most na świecie, zostawiliśmy samochód na jednym z parkingów (jest ich tam pełno, 40$/dzień), rozpoczynając zwiedzanie od Fisherman’s Wharf. Nie zabrakło też Pier 39 obleganego przez lwy morskie, skąd najlepiej widać Alcatraz – słynne więzienie, z którego nie było ucieczki. Kolejną atrakcją była przejażdżka zabytkowym tramwajem po stromych uliczkach, Union Square oraz największe Chinatown na świecie. Wieczorem usiedliśmy na plaży z widokiem na oświetlony most. Coś pięknego!

  • restauracja: Cioppino’s przy Fisherman’s Wharf, serwująca owoce morza. Polecam kanapkę z krewetkami (400 Jefferson St, San Francisco, CA 94109).
  • nocleg: spaliśmy poza miastem ze względu na wysokie ceny hoteli w mieście. Wybraliśmy Super 8 by Wyndham w Salinas (131 Kern Street, Salinas, CA 93905). Oddalony o 2,5h od San Francisco. Zaoszczędziliśmy naprawdę sporo.
  • Jeśli planujecie przejazd przez Golden Gate i brak mandatów, zapłaćcie za wjazd przez Internet. Wystarczy zalogować się tutaj, wpisać numer rejestracyjny pojazdu, datę, a także ilość planowanych przejazdów przez most (my mieliśmy tylko jeden). System przekieruje Was do płatności. Całość potrwa z 5-10 minut. 

Kiedy usłyszałam, że w Monterey organizowane są rejsy z możliwością oglądania wielorybów, natychmiast rozpoczęłam namawianie naszej grupki na skorzystanie z tej atrakcji. Rejsy trwają 3-4 godziny. Niektóre firmy oferują zwrot kosztów, jeśli nie uda się spotkać ani jednego – a koszt atrakcji jest niemały (50$). Niestety nie widziałam wielorybów wyskakujących z wody, co jest bardzo rzadkim zjawiskiem (choć może nie na You Tube), ale mogłam podziwiać ich potężne ogony i kawałek tułowia, kiedy wynurzały się aby wypuścić powietrze. Niesamowite! Polecam każdemu!

Po rejsie i obiedzie w restauracji na promenadzie proponuję odpocząć na jednej z plaż: Carmel-by-the-sea (10min od od Monterey), Pismo Beach (2,5h od Monterey) lub Santa Barbara. Wybraliśmy tę ostatnią, ale było już trochę zimno na kąpiel (przyjechaliśmy około 18:00), chociaż zachód słońca na plaży wszystko wynagrodził.

  • restauracja Abalonetti Seafood – polecam zupę rybną i kanapkę z homarem (57 Fishermans Wharf, Monterey, CA 93940).  
  • nocleg: Następnego dnia macie w planach park rozrywki Six Flags? Proponuję hotel Crystal Lodge Motel (1787 East Thompson Boulevard,Ventura, CA 93001). My nocowaliśmy już w LA, ale mniej męczącym rozwiązaniem będzie skrócenie trasy i hotel w miejscowości Ventura. Jeśli natomiast wolicie odwiedzić Universal, lepszym rozwiązaniem będzie nocleg w Los Angeles (ze względu na kolejki do wejścia warto pojawić się w Universal Studio wcześniej). 
  • Jeśli planujecie dłuższy pobyt w USA, pokonajcie trasę z Salinas do Santa Barbara wzdłuż wybrzeża. Przejeźdźcie się kalifornijską jedynką z Big Sur, która dostarczy Wam niezapomnianych widoków. Możecie liczyć na mnóstwo plaż, wylęgarnie lwów morskich, przepiękne położone mosty oraz drogę nad urwiskiem. Pokonanie tej trasy w jeden dzień nie ma sensu – warto wygospodarować na nią co najmniej dwa. Trasę świetnie opisano na blogu Lazurowy Przewodnik. Robię reklamę, no niech stracę!

Dlaczego zdecydowaliśmy się na Six Flags, zamiast odwiedzin słynnego Universal Studio? Jestem przekonana, że oba parki są świetne, ale kompletnie różne – bez sensu więc porównywać je ze sobą. Rollercoastery w Six Flags dostarczą Wam mnóstwo adrenaliny, zaś Universal to połączenie kolejek będących symulatorami 3D/4D, parad oraz przedstawień. Zadecydujcie więc jakiej rozrywki szukacie i wybierzcie odpowiedni park dla siebie. Bez względu na to, gdzie traficie zapewniam, że będziecie zadowoleni!

Wracamy na LA! Proponuję trzygodzinny spacer. Google pokazuje, że pokonacie ją trzy razy szybciej ale gwarantuję, że miejsca przyciągną uwagę i przeznaczycie na nie więcej czasu. Downtown LA przede wszystkim kojarzy mi się z ogromną ilością bezdomnych ale warto je odwiedzić ze względu na kilka interesujących miejsc. Wpadnijcie do Staples Center – słynnej hali widowiskowo-sportowej, w której odbywają się mecze Lakersów i koncerty najsłynniejszych artystów. Podejdźcie na jeden z najsławniejszych placów miasta – Pershing Square. Zajrzyjcie do ogromnej biblioteki, po czym spacerkiem przez aleję Kościuszki dojdziecie do oryginalnych budynków the Broad oraz Walt Disney Concert Hall. Wjedźcie na 27 piętro ratusza miasta z darmowym tarasem widokowym. Poznajcie najstarsza część Downtown LA – El Pueblo z barami, restauracjami i targowiskiem o meksykańskich akcentach.

  • nocleg w LA: wynajęliśmy dom w dzielnicy Los Feliz (Air B&B). Idealna i tania opcja dla większej grupy! Link do rezerwacji znajduje się tutaj
  • Nie macie jeszcze dosyć burgerów? Wszyscy polecają sieciówkę In-N-Out Burger. Po wielu rekomendacjach spodziewałam się szału – faktycznie był dobry, choć nie był to najlepszy burger jaki kiedykolwiek jadłam, ale jest to rozwiązanie na tani obiad!

DZIEŃ 14: Los Angeles i okolice.

Ostatni dzień rozpocznijcie od rundki po Beverly Hills. Ogromne wille, idealnie przystrzyżona trawniki i mnóstwo żywopłotów zapewniających solidną prywatność to miejsce zamieszkania hollywoodzkich gwiazd. Pozostając na ich tropie wpadnijcie na Rodeo Drive – ulicę przepełnioną najdroższymi markowymi sklepami. Ktoś kojarzy scenę z Pretty Woman, kiedy bohaterce odmówiono wejścia na zakupy do jednego z nich? Nie jest to dalekie od prawdy – większość z nich wymaga wpłaty niemałego depozytu na wejściu (do 2000$).

Wyjazd zakończcie odpoczynkiem na Venice Beach. Nie macie ochoty na kąpiel w oceanie? Poćwiczcie na Muscle Beach rozsławionej przez Arnolda Schwarzenegger i podejrzyjcie wyczyny na skate parku, który przewija się w wielu filmach i teledyskach.

  • Propozycja na dłuższy pobyt: wyskoczcie na jeden dzień z LA do San Diego. Czeka tam na Was przepiękna plaża, ogromny park Balboa i jedno z najlepszych zoo na świecie. Założę się, że na ulicach usłyszycie więcej rozmów w języku hiszpańskim niż angielskim. 

Zapewniam, że miejsca ze zdjęć wyglądają znacznie lepiej w rzeczywistości (z wyjątkiem Kanionu Antylopy i Downtown LA). Wybierając się do USA na 2-3 tygodnie pamiętajcie, że to kraj stworzony dla kilku, a nawet kilkunastu podróży. Ciężko będzie więc ogarnąć wszystko podczas jednej wyprawy. Nie przejmujcie się, jeśli nie uda Wam się „odhaczyć” wszystkiego. Do tego kraju jeździ się głównie po niesamowitą atmosferę. Po zniesieniu wiz dla Polaków spełnienie American Dream nigdy nie było prostsze. Z takim nastawieniem ruszajcie na podbój USA i koniecznie dajcie znać w komentarzach jeśli moje wskazówki okazały się przydatne! A może macie już wizytę za sobą? Które miejsce spodobało Wam się najbardziej? Uważacie, że zabrakło czegoś w planie? Podzielcie się swoją opinią!

Zachodnia część USA – filmik z wyjazdu

To uczucie, kiedy pomysł z imprezy naprawdę wypala – bezcenne! Tym oto sposobem kupiliśmy bilety i rozpoczęliśmy planowanie wymarzonej podróży. Dwa tygodnie, 4200 przejechanych kilometrów, 4 stany i nasza ośmioosobowa grupka. Oby ten filmik oddał chociaż w połowie to, jak fajnie się bawiliśmy, wspólnie zwiedzając tak wiele pięknych miejsc! Uwaga.. ten kraj stawia tak wysoką poprzeczkę, że po powrocie ciężko będzie Wam docenić inne miejsca w podróży!

Siatkówka na Kubie. O sportowych talentach uwięzionych na wyspie.

Wolnym krokiem nadchodzą zmiany w kubańskiej siatkówce. Liczne ograniczenia zawodników i wykluczenia z najważniejszych imprez sportowych będące karą za narażanie się państwu skutkują słabszymi wystąpieniami kadry narodowej. Siatkarze karaibscy mogliby zgarniać znacznie więcej nagród i medali, rozsławiając Kubę jako kraj wybitnych talentów. Na przeszkodzie staje im Ojczyzna.

Zajmowanie się sportem zawodowo jest niemożliwe w tym kraju. Władze gorącej wyspy uważały, że byłby to imperialistyczny wyzysk kraju. W 1961 roku wprowadzono nawet dekret, który zakazał profesjonalnego uprawiania sportu. W późniejszym czasie wyjściem z sytuacji było stworzenie zawodnikom fikcyjnych prac. Podobnie było w Polsce za komuny – w polskiej reprezentacji oficjalnie grali górnicy i wojskowi. Dodam, że miesięczne wynagrodzenie na Kubie wynosi jakieś 20 dolarów.

W ostatnim czasie do władz najwyraźniej zaczęło coś docierać. Widząc coraz gorsze występy reprezentacji, rząd zaczął wydawać zgody na wyjazdy do zagranicznych klubów (choć wciąż jest to bardzo skomplikowany proces i obejmuje jedynie kilka krajów). W ten sposób chcieliby zatrzymać kubańskich siatkarzy w swojej kadrze narodowej. Mimo, że jest to ogromny krok do przodu, wielu z nich nie widzi już swojej przyszłości na wyspie.

1
Spotkałam się ze znakomitym opisem siatkówki na Kubie, który głosi, że została wyCASTROwana

ZNAKOMITE PREDYSPOZYCJE KUBAŃCZYKÓW DO GRY W SIATKÓWKĘ POTWIERDZONO BADANIAMI. 

Kubańscy siatkarze są niesamowici. Nie chodzi tu jedynie o osiągnięcia. Badania dowiodły, że obywatele tego kraju posiadają odmienną strukturę mięśni, a konkretniej: więcej włókien wpływających na skoczność. Sprężyny w nogach i dynamiczność to ich znak rozpoznawczy.

Wszystko wywalczyli bez profesjonalnych rehabilitacji i możliwości rozwoju poza granicami kraju, za to z marnym bonusem zastępującym miliony czekające na nich w innych klubach, gdyby tylko mogli wyrwać się z wyspy. Reglamentacja żywności na Kubie nie jest nawet w stanie zaspokoić racji żywnościowych sportowca, nie wspominając o jakimkolwiek wsparciu ze strony kraju. Nagrody pieniężne przyznawane na turniejach międzynarodowych zgarnia państwo… Sami zachowują dla siebie jedynie 15%. No ale to przecież jedyne słuszne i wspaniałomyślne rozwiązanie, zaś kwoty wykorzystano w szczytnych celach – na chwałę rewolucji!

Bogacenie się kubańskich zawodników w zagranicznych klubach do niedawna uważało się zdradę Ojczyzny – skoro ktoś jest z Kuby, to ma grać i zarabiać dla Kuby! Zawodnikom pozostawiono wybór: reprezentowanie kubańskich barw narodowych i gra amatorska lub postawienie na karierę zawodową wbrew władzy, ucieczka z wyspy i dwuletnie zawieszenie (obejmujące grę w kadrze narodowej). Kolejnym ryzykiem przy wyborze ucieczki było narażenie swoich rodzin na niebezpieczeństwo. Uciekinierzy niejednokrotnie otrzymywali z Kuby pogróżki dotykające ich bliskich.

SERBIA Vs CUBA 3-1
Autor zdjęcia: George M. Groutas, źródło, licencja CC BY 2.0

UCIECZKI PODCZAS IMPREZ MIĘDZYNARODOWYCH. 

Mnóstwo sportowców uznało, że zawody w innych krajach to doskonała okazja na ucieczkę z targanej reżimem Kubą. Liczba dysydentów, którzy znaleźli schronienie w USA jest ogromna. Wielu zawodników rozpoczęło też nowe życie w Europie. Rok 2001 był pod tym względem pamiętny… Podczas zgrupowania w Belgii sześciu znakomitych siatkarzy uciekło z hotelu w środku nocy (Marshall, Romero, Dennis, Hernandez, Moya). Część z nich otrzymała azyl polityczny. Był to ogromny cios dla drużyny ale biorąc pod uwagę ich obecną karierę widać, że podjęli dobrą decyzję. Z biegiem czasu ucieczek przybywało i nie odstraszał ich bezwzględny zakaz wystąpień w kubańskiej reprezentacji, a także dwuletnia karencja. Zawodników kontrolowano na każdym kroku, a każdy sprzeciw sportowców wobec tego stanu rzeczy wiązał się z wydaleniem z drużyny lub nałożeniem sankcji.

RAJ NA KUBIE? ZALEŻY DLA KOGO.

KUBAŃCZYK NA DOPINGU PO ROZPOCZĘCIU GRY W EUROPEJSKIM KLUBIE. PRZYPADEK?

Kolejny znakomity gracz Juantorena postanowił opuścić swój kraj, choć nie było to potajemne. Obecnie gra we włoskim klubie, zaś od 2015 roku jest częścią tamtejszej reprezentacji narodowej. Po tym, jak rozpoczął karierę w lidze rosyjskiej, w jego próbce moczu wykryto substancje świadczące o dopingu. Podłożenie tego przez rodaków to zwykłe domysły, choć za ich słusznością przemawia fakt, iż do dziś nie podano nazwy substancji, jaką u niego wykryto. Zdyskwalifikowano go za to na dwa lata. Aby lepiej zobrazować fakt, jakim wyrokiem było jego zawieszenie dodam, że młody Kubańczyk odnosił liczne sukcesy, zaś kluby światowej sławy biły się o pozyskanie go do swojej drużyny. Po dwóch latach karencji przyszła pora na kolejne zawieszenie – rok jako kara za podpisanie kontraktu z włoskim klubem Trentino bez konsultacji z kubańską federacją.

WILFREDO LEÓN W REPREZENTACJI POLSKI! 

Wilfredo León to niekwestionowana gwiazda siatkówki i znakomity zawodnik, który rozpoczął karierę jeszcze za dzieciaka. Mając zaledwie 14 lat trafił do kubańskiej reprezentacji i to dzięki niemu Kuba zaczęła stawać na nogi po utracie wielu graczy. Dwa lata później ogłoszono go najlepiej serwującym siatkarzem. Mówi się, że Wilfredo jest tym, czym Messi i Ronaldo dla piłki nożnej, z jedną różnicą. Kubańczyk nie ma sobie równych. Specjaliści uważają, że nikt nie może z nim konkurować o tytuł najlepszego siatkarza XXI wieku. Odważne stwierdzenie, bo przecież tak naprawdę nie mamy nawet jeszcze połowy tego stulecia.

Chęć gry tego zawodnika poza Kubą rozwścieczyła tamtejszą federację. Karą dla niego było czteroletnie wykluczenie! Ta sprawa ciągnęła się już od 2015 roku, w którym León otrzymał polski paszport. Już wtedy rozpoczęły się starania Polaków o pozyskanie Wilfredo do kadry narodowej, nieustannie blokowane przez federację Kuby. Dopiero w 2017 roku Międzynarodowa Federacja Piłki Siatkowej uzyskała zgodę od Kubańczyków na przejście zawodnika do naszej reprezentacji.

O zmianie przynależności narodowej siatkarzy w reprezentacjach decyduje ich narodowa Federacja Piłki Siatkowej. Pech chciał, że w przypadku Kubańczyków władze lubią robić im pod górkę w kwestiach emigracji. Zanim zawodnik zdecyduje się na przejście do innej kadry narodowej, musi mieć swoje centrum życiowe w danym kraju minimum 2 lata (jeszcze przed wydaniem wniosku). Musi też posiadać obywatelstwo i zgodę kubańskiej federacji na zmianę (podobnie jak zgoda kraju, który przyjmuje sportowca do siebie). Należy też uregulować opłaty związane ze zmianą kadry (15 tysięcy franków szwajcarskich lub 25 tysięcy – w przypadku gdy zawodnik był seniorem w reprezentacji).

 

Kubańczyk wypowiada się o naszym kraju w samych superlatywach i dość „oszczędnie” krytykuje swoją Ojczyznę, jak na sportowca w momencie największej dyspozycji, którego zawieszono na cztery lata. Powtarzał, że poza Kubą Polska jest jedynym krajem, którego barwy chciałby reprezentować. Stąd pochodzi jego żona, z którą doczekał się córeczki. Trzymam kciuki za jego grę w naszej drużynie narodowej!

Plan podróży po Kubie – Viñales. W krainie cygar i mogotów.

Viñales pokryte jest płaskimi polami tytoniu, które przełamują gigantyczne skały wapienne o przedziwnym kształcie, sprawiające wrażenie wyrastających znikąd. Jeszcze więcej uroku dokładają mu kolorowe domki. Co drugi oferuje pokoje na wynajem. Mimo wielu turystów Viñales wciąż wydaje się być spokojne – to właśnie jego fenomen.

Aby dobrze poznać to miejsce i dodatkowo wybrać się na półwysep Guanahacabibes proponuję zatrzymać się tam co najmniej na trzy noce. Wszystkie atrakcje organizowała nasza Pani gospodarz, u której się zatrzymałyśmy (linki do naszych noclegów znajdziecie we wpisie o Casas Particulares na Kubie).

DOJAZD Z HAWANY:

Dobiłyśmy targu z taksówkarzem, który zabrał nas tam z Hawany za 85CUC/4 osoby. W trakcie negocjacji ceny polecam nie zwracać uwagi na pukanie się w głowę i śmiech taksówkarzy. Zamiast poddać się presji, czekajcie cierpliwie aż ktoś z nich złamie się i przystanie na Waszą propozycję (checked). Jeśli planujecie dotrzeć z Hawany do Viñales autobusem Viazul, kupujcie bilety z dużym wyprzedzeniem – to bardzo popularna trasa i niełatwo dorwać na nią bilet.

4

Po drodze Pan Wuja podjął próbę wsparcia biznesu przyjaciół, zabierając nas na bezpłatną kawę do znajomych. Po trzech dniach w Hawanie na hasło darmowa wiedziałyśmy, że jest to zjawisko należące do niemożliwych na tej wyspie (przynajmniej na początku).

 

Wyjaśnienie przydreptało do nas samo i było bardzo sympatyczne. Młody chłopak zręcznie przeszedł z pytań o życie w Polsce do prezentowania procesu tworzenia cygar – akurat przechodził tamtędy, wraz z książkami w języku angielskim. Podziękowałyśmy, życząc miłego dnia i usprawiedliwiając się tym, że w Viñales czeka już na nas wykupiona wycieczka na plantację.

IMG_0643
W tle przymierzający się do działania Pan przewodnik i flaga jedynej słusznej partii politycznej na Kubie

Dzień pierwszy: 

Przejażdżka konna na plantację kawy i tytoniu, 25CUC/osoba.

Nie wszystkie konie, dzięki którym poznałyśmy dolinę były w dobrym stanie. Miałam z tego powodu spore wyrzuty sumienia. Najbardziej zabolał mnie widok jednego z nich w wiosce, ciągnącego wóz z pięcioma, sześcioma osobami, które (ledwo) poruszały się na tamtejszych drogach. Na Kubie zobaczycie mnóstwo wychudzonych zwierząt – głównie mam na myśli psy.

Przewodnik podjechał po nas bryczką i zabrał na swoją posesję, gdzie każdej z nas przydzielono konia. Inną formą zwiedzania, która pozwoliłaby na tę samą trasę jest rower – w mieście nie brakuje wypożyczalni (7-10CUC za rower na jeden dzień, z pewnością zorganizują je Wam gospodarze).

13

Nie mam zbyt wiele wspólnego z jazdą konną ale zapewniam, że przejażdżka okazała się dobra nawet dla początkujących. Zwierzęta znały drogę na pamięć i były bardzo spokojne. No… może poza paroma wyjątkami, jeśli chodzi o konia koleżanki – nie lubił gdy ktoś próbował go wyprzedzać. Po dwukrotnym odprowadzeniu mnie na koniu przez sympatycznego sąsiada naszego przewodnika (widzącego, że zmierzam na nim w niewłaściwym kierunku i nic na to nie poradzę), nastąpił przełom – koń stanął w miejscu. Ba! Nawet ruszył po jakimś czasie… i to tam gdzie miał! Poznałyśmy Valle del Silencio (Dolinę Ciszy) oraz plantacje tytoniu i kawy.

36

Nasz przewodnik oznajmił, że jeśli go nie potrzebujemy to mamy śmiało mówić i poczeka na nas na miejscu. Podziękowałyśmy za taką opcję i jednogłośnie stwierdziłyśmy, że Pan raczej się przyda. Po kilku godzinach spędzonych w naszym towarzystwie nawigował, wykrzykując wskazówki w języku polskim (lewo, prawo, prosto). Jeśli wy z kolei chcielibyście popisać się znajomością hiszpańskiego, a jednocześnie zaznajomić się z przydatnymi zwrotami podczas tej wycieczki, proponuję przyswoić następujące zdania:

  • El no me escucha – on mnie nie słucha.
  • Parate, loco – zatrzymaj się wariacie.
  • Ayuda – pomocy.
  • Gracias, eres vecino muy bueno – dziękuję, jesteś bardzo dobrym sąsiadem.

15
Z Wują na plantacji kawy. Gdyby ten Pan posiadał konto na Trip Advisor to poleciałyby od nas same piąteczki!

Mural Prehistorii. 

Krajobraz Viñales docenił sam Fidel Castro – choć trzeba przyznać, że w dość dziwaczny sposób. Stwierdził, że miejsce zasługuje na mural przedstawiający ślimaka, dinozaura i człowieka socjalizmu. Przywódca miał rozmach – bazgrołki rozciągają się na długości 120 metrów. Mural powstał w latach 60-tych XX wieku. Na szczęście nie widać go z każdej strony. Zobaczyłyśmy go podczas przejażdżki konnej ale zapewniam, że jeśli przegapicie tę atrakcję, nic nie tracicie. Być może komuś się spodoba – o gustach się nie dyskutuje.

12.jpg

Mogoty. 

To główny powód, dla którego chciałam odwiedzić to miejsce. Gigantyczne wapienne bloki skalne o przedziwnym kształcie sprawiają, że miejscowość zajmuje pierwsze miejsce w moim kubańskim rankingu. Teren pięciu dolin Viñales został wpisany na listę UNESCO (jako krajobraz kulturowy), co z kolei poskutkowało podwojeniem się wycieczek w te strony. Wspomniane tereny rozciągają się na przeszło 130km2!

 

Plantacja tytoniu i produkcja cygar. 

Brak chemikaliów i maszyn, które zastępuje praca wołów, a także dobry klimat to powody, dla których najlepsze cygara znajdziecie na Kubie. Tak przynajmniej twierdzą miejscowi, choć i mnie przekonują takie argumenty. W miasteczku znajdziecie mnóstwo wycieczek oferujących objaśnienie procesu powstawania cygar. Wystarczy podpytać Waszych gospodarzy.

19

Przewodnicy z ochotą opowiadają o procesie wytwarzania cygara. Entuzjazmu nie ujmuje im nawet fakt, iż 90% upraw tytoniu zagarnia sobie państwo, zostawiając właścicielom marne 10% do swoich celów. Kiedy przewodnik sprzedał nam taką informację, myślałam, że się przesłyszałam. Czy kubańskie cygara są faktycznie najlepszymi na świecie? Na to pytanie nie odpowiem – paliłam, ale nie mam o tym zielonego pojęcia 😀

 

Obiad u gospodarzy.

Co prawda nie wydałyśmy na niego groszy i nie był to nasz najtańszy posiłek, ale porcja była konkretna i warta swojej ceny – 10CUC za zestaw. Składał się ze standardowych składników na Kubie – ryżu, fasoli, platanów, kurczaka i manioku. Dodatkowo, otrzymałyśmy świeżo wyciskany sok z guawy. Myślę, że recenzją może być nasza mina na poniższym zdjęciu.

 

Plantacja kawy. 

Poza plantacją tytoniu i procesem powstawania cygara dowiedziałyśmy się też wiele o kawie. Kubańskie kawowce uchodzą za jedne z najlepszych ze względu na dobre warunki do uprawy. Tamtejsza mała czarna jest naprawdę mocna – miejscowi piją ją bez żadnych dodatków. Moja prośba o mleko skończyła się przekonywaniem mnie, że tak naprawdę wcale go nie potrzebuję.

17

Dzień drugi: 

JASKINIE W OKOLICY I PUNKT WIDOKOWY (5CUC/osoba)

Wycieczka trwała jakieś 4 godziny. Do wymienionych poniżej miejsc dojechałyśmy żółtą ładą drgającą od reggaeton’u w niepozornych głośniczkach. Kierowca utwierdził nas w przekonaniu, że brak Internetu ma też jakieś plusy – na Kubie wszyscy się znają. Nasz Pan trąbił dwa razy przy każdym domu znajomego (czyt. bez przerwy).

28

Próbując przejechać przez drogę zastawioną szlabanem zatrąbił ze sto razy, machając do kolejnego znajomego. Kolega podniósł blokadę, śmiejąc się i pokazując, że życzy sobie za tę usługę 5CUC. Nasz kierowca odpowiedział na to jeszcze większą beką i z każdym machnięciem kolegi sugerującym zapłatę krzyczał coraz głośniej gracias, amigo! Zwykłe wygłupy znajomych znakomicie oddały nasze pierwsze wrażenie o Kubie: wszystko jest usługą – zawsze próbuj wyciągnąć od turysty pieniądze, oni przecież zapłacą!

btrhdr

Jaskinie, do których zabrał nas kierowca trochę rozczarowały. Tłum ludzi czekających na zwiedzanie, średnie dekoracje na wejściu, artyści na każdym kroku zaczynający przedstawienie i stawiający nas pod ścianą w sprawie napiwku nie pomagały. Odradzam taki plan. Jakie zmiany wprowadziłabym do niego? Mimo, że inaczej wyobrażałam sobie Jaskinię Los Indios, to i tak proponuję się tam wybrać. Koniecznie zobaczcie też punkt widokowy przy hotelu Los Jazmines. Odpuśćcie taksówkę i zamieńcie ją na rower – trasa nie będzie zbyt wymagająca.

Jaskinia los Indios (wstęp: 5CUC).  

Jeśli szukacie czegoś na wzór Jaskini Raj, to nie ten adres. Na wejściu zobaczycie wystawkę Wigwamów, postaci Indian, jakieś rzeźby i malunki reprezentujące sztukę prekolumbijską – trochę taki misz-masz, do niczego nie pasujący. Wchodzimy dalej, po schodach. Spotykamy grajka z akordeonem, który urywa meksykańskie Cielito Lindo wskutek braku napiwku. Jaskinia jest oświetlona, a droga przecinająca jej wnętrze asfaltowa. Dołączamy do kolejki na łódkę i obserwujemy jak jeden z oczekujących skacze po ściankach z w poszukiwaniu scenerii na dobrą foteczkę, z zakazem wspinania na drugim tle. Kiedy wypływamy na zewnątrz jaskini, rozczarowanie zaczęło się zacierać, w pełni wynagradzając pierwsze wrażenie. Zielone gałęzie zwisające z wyjścia w połączeniu ze słońcem sprawiły, że nie przeżywałam już 5CUC wydanych na tę jaskinię.  

 

 

Jaskinia Palenque (wstęp 3CUC).

Proponuję najpierw odwiedzić tę jaskinię, bo jest zdecydowanie mniej spektakularna. W sumie to można ją sobie nawet odpuścić. Szukając informacji na jej temat, trafiłam na taki opis: Pułapka turystyczna przebrana za miejsce historyczne. Nic dodać, nic ująć. Głośniki w jaskini, Kubańczyk rzucający z zaskoczenia gałęzie drzew pod nogi mające imitować węża, taniec artystów z ogniem, za który poproszą o napiwek, wysyp sklepów z pamiątkami i restauracja urządzona w stylu prekolumbijskim. Fajne miejsce na obiad ale zero autentyczności – a szkoda, bo jaskinia ma potencjał.

Jednakże, sprzedawane pamiątki robią wrażenie – oto, jak kreatywni są miejscowi, którzy radzą sobie jak mogą w kubańskich realiach i potrafią stworzyć coś z niczego. Załączam też zdjęcie… kury. Nikogo nie dziwił fakt, że biegała sobie po sklepie z pamiątkami.

 

Jest jeden zasadniczy powód, dla którego warto wpaść do obu jaskiń. Wraz z oddaloną od miasta jaskinią Świętego Tomasza wchodzą w skład drugiego największego systemu podziemnego w całej Ameryce, który został odkryty stosunkowo niedawno!

btrhdr27

Punkt widokowy przy hotelu Los Jazmines.

Sztosik wśród sztosików. W tym miejscu możecie liczyć na przepiękne widoki, szczególnie o zachodzie słońca. My trafiliśmy na pochmurny dzień – Viñales prezentowało się równie dobrze.

30btrhdr

Atrakcje w mieście:

Pospacerujcie uliczkami miasta, do których przylegają kolorowe domki. Wieczorem wpadnijcie na plac główny. Obok kościoła mieści się Casa de la Cultura, w której potańczycie salsę lub dopiero zaczniecie z nią przygodę (miejscowi oferują tam lekcje tańca). Możecie też pójść w nasze ślady, wybierając się na jeden dzień na półwysep Guanahacabibes. Tamtejsze jaskinie z pewnością nie zawiodą.

 

Przyznaję, że sporo tamtejszych jaskini przerobiono na show turystyczne. Nie zmienia to jednak faktu, że miasteczko plasuje się u mnie na pierwszym miejscu wśród kubańskich atrakcji. Mogoty, ceglasty kolor gleby, spokojnie toczące się życie w rolniczym miasteczku oraz liczne uprawy tytoniu i kawy – oto moje skojarzenia z Viñales. To sielankowe miejsce na wyspie, którego nie możecie pominąć podczas poznawania wyspy!

Plan podróży po Kubie – Centrum Hawany i Vedado

W poprzednim wpisie zamieściłam relację z pierwszych chwil na Kubie oraz informacje dotyczące zwiedzania Habana Vieja. Dziś skupię się na Vedado i Hawanie Centralnej. Te dzielnice są według mnie znacznie ciekawsze i autentyczne. Uliczki z nieodłącznym elementem tamtejszego krajobrazu, jakim jest powiewające pranie, pozwolą Wam podejrzeć zwykłą kubańską rzeczywistość. 

Jak zwiedzić Centrum Hawany i Vedado? – DZIEŃ 3

Dzięki Free Walking Tour! Tutaj możecie sprawdzić godzinę i miejsce zbiórki (w styczniu 2019 spacery po mieście ruszały codziennie o 9:30 i 16:00 z Plazuela de Angel). Wycieczki odbywają się w języku angielskim lub hiszpańskim i trwają jakieś 2,5-3h. Oficjalnie są one darmowe ale wypada wręczyć przewodnikowi napiwek.

Nie udało Wam się złapać Free Walking Tour? Szkoda! Pozwolę sobie nie pozostawiać Was załamanych 😀 Poniżej przedstawiam listę interesujących miejsc w Havana Central i Vedado, które warto zobaczyć oraz naszą trasę. Oto pierwsza część spaceru:

LA FLORIDITA!

Nie, żebym namawiała do wizyty w barze z samego rana… Warto wpaść do ulubionego miejsca Hemingwaya. Pijał tam Daiquiri, nieustannie je wychwalając, dzięki czemu bar cieszy się niesłabnącą popularnością wśród turystów. Właśnie dlatego radzę jedynie rzucić okiem na lokal i kontynuować spacer. Z całym szacunkiem do Ernesta, ale istnieje wiele innych knajp, które będą przyjemniejsze i nie tak zatłoczone. Bar wchodzi w skład Habana Vieja, ale wygodniej będzie Wam złożyć wizytę we Floridicie, poprzedzając zwiedzanie centrum. 

EL PARQUE CENTRAL!

Ten uroczy plac znajduje się w pobliżu Kapitolu, zaś jego centralne miejsce zajmuje posąg Jose Martiego – kubańskiego bohatera narodowego, upamiętnianego na wyspie przy każdej możliwej okazji (większość szkół, placów, ulic, parków, nagród nosi właśnie jego imię). Liczba 28 palm na placu również nie jest przypadkowa – symbolizuje datę urodzin Martiego (28 stycznia). Jedną z najbardziej okazałych budowli w parku jest Teatr Wielki z 1915 roku, będący główną siedzibą Baletu Narodowego. Przy parku znajduje się wiele luksusowych hoteli. Jednym z nich jest Manzana – najdroższy na Kubie (w którym się zatrzymałyśmy, hehehe).

KAPITOL! 

Leży na pograniczu centrum i Starego Miasta. Bez wątpienia jest to kubańska duma narodowa, intensywnie restaurowana w ostatnich latach. Mam ogromne szczęście do rusztowań (rozkładają je chyba zawsze przed moim przyjazdem) ale muszę przyznać, że Kapitol wyglądał okazale nawet w metalowej obudowie.

Budowa rozpoczęła się za rządów prezydenta Gerarda Machado (lata 20-te XX wieku). Oficjalnie mówi się, że wzorowano się na francuskim Panteonie. Bardziej jednak przekonuje mnie inspiracja Kapitolem w Waszyngtonie. Wejścia pilnują dwa ogromne posągi symbolizujące dwie cnoty – pracę (po lewej) i opiekuńczość (po prawej). Chętni mogą też zajrzeć do środka, choćby dla 25-karatowego diamentu, który wyznacza kilometr zerowy na Kubie.

SANTUARIO DE NUESTRA SEÑORA DE CARIDAD:

To sanktuarium jest doskonałym miejscem do obserwacji przenikania się dwóch religijnych światów – Santerii (religia afrokubańska z elementami szamanizmu, którą przywieźli na wyspę niewolnicy) oraz tradycji katolickich. Na schodach prowadzących do wnętrza świątyni zobaczycie słoneczniki. To ulubione kwiaty bogini Ochun, odpowiadającej za płodność w kulcie Santerii. Mieszkańcy składają je, po czym wchodzą do kościoła na mszę. Przenikanie się tych tradycji to synkretyzm religijny, który jest niezwykle silny na Kubie i nikt nie widzi w tym nic nadzwyczajnego.

Mój drugi wieczór w Hawanie był też drugim spędzonym w łóżku z gorączką. Nasza gospodarz postanowiła temu zaradzić. Wręczyła mi końcówkę sznurka, trzymając drugi koniec w swojej ręce. Naciągnęła go i przykładała do łokcia (coś w stylu odmierzania nim długości liny). Po kilku seriach strząsnęła rękę, powtarzając ruch jeszcze wiele razy, obracając mnie w każdą stronę i mówiąc coś pod nosem w pełnym skupieniu. Kiedy wspomniałam o tym chłopakom z nurkowania, uśmiechnęli się dodając, że to naprawdę pomaga.

Santeria to religia wciąż żywa na wyspie. Szacuje się, że 80% mieszkańców Kuby praktykuje ją, regularnie odbywając rytuały i pielęgnując jej tradycje. Kubańczycy często utożsamiają Orishas (bożków Santerii – to również nazwa słynnego zespołu kubańskiego) ze świętymi Kościoła katolickiego. Wielu wyznawców zamieszkuje hawańską dzielnicę Regla. Możecie tam spotkać osoby ubrane na biało, przechodzące przez inicjację, mającą ukształtować ich duszę. Uczestniczą w wielu ceremoniach, chodząc w bieli przez cały rok. W tym czasie nikt inny nie może ich dotykać, poza rodziną lub drugą połówką. Pan, który przepowiedział Karoli przyszłość (na poniższym zdjęciu) prawdopodobnie był osobą praktykującą Santerię. Mina Pana na drugim planie sugeruje, że ma wątpliwości co do przepowiedni.

KUBAŃSKIE… CHINATOWN?

Wiadomo, że Chinatown to popularna część setek wielkich miast. Okazuje się, że nie brakuje jej nawet na Karaibach! Wikipedia informuje, że jest to drugie najważniejsze Chinatown na świecie (ustępuje jedynie temu z San Francisco). To nie informacja od tamtejszej władzy, która zresztą pewnie pokusiłby się o stwierdzenie, że w tym rankingu (jak i w każdym innym :D) wyprzedza USA.

brama do Chinatown.jpg

W latach 50-tych XIX wieku Chińczyków sprowadzono na wyspę jako tanią siłę roboczą. Pracowali z niewolnikami na plantacjach trzciny cukrowej. Wiele z nich osiadło tam na stałe ale po wybuchu rewolucji większość przeniosła się do USA. Pierwszą restaurację Państwa Środka na Kubie założono w 1858 roku. Stopniowo otwierały się też bary, sklepy, gospody, warsztaty, pralnie, kina, teatry, apteki. Mieli nawet własną izbę handlową i osobny cmentarz (chińscy przodkowie z Hawany spoczywają w Vedado). Najwięcej (choć i tak jest ich niewiele) wschodnich akcentów pojawia się na ulicy Dragones i Zanja.

dav

Kiedyś głównymi skojarzeniami z tamtejszym Chinatown były swego rodzaju zakłady pracy Pań trudniących się najstarszym zawodem świata, palarnie opium oraz teatr Szanghaj serwujący sprośne przedstawienia (najprościej rzecz ujmując, było to uprawianie seksu przed publicznością). Atrakcyjna cena za spektakl (dolar z hakiem) zapewniała konkretną widownię.

O ile za czasów prezydenta Batisty (zwolennika imprezowych klimatów, przyjaciela mafii i robienia z Kuby jednego wielkiego kasyna) działalność teatru Szanghaj miała się świetnie, to po rewolucji braci Castro zamknięto wszystkie burdele i znacjonalizowano chińskie restauracje, sklepy i bary. W ostatnich latach dzielnica wraca na dobre tory. Najwyraźniej władze zdają sobie sprawę z tego, że chińskie akcenty to kolejna atrakcja turystyczna. Z autentycznym odrodzeniem się Chinatown będzie ciężko. Liczba Chińczyków zamieszkujących Kubę wynosi nieco ponad 300 osób.

chinatown.jpg
Chińska szkoła Wushu (Kung Fu). Kto jest jej patronem? Oczywiście Jose Marti – patron wszystkiego na Kubie 😉 i tamtejszy bohater narodowy

Mercado san Rafael!

Skoro jesteście już w okolicy, warto zajrzeć na targ owoców i warzyw – wiele z nich widziałam po raz pierwszy. To okazja do zaopatrzenia się w zdrową i tanią przekąskę, będącą raczej rzadkością na Kubie. Chętni mogą tam nawet zakupić mięsko, leżące sobie na ladzie na słoneczku.

mercado sanrafael.jpg

SZPITAL BRACI Ameijeiras!

Do kubańskich szpitali przyjeżdżają obywatele innych krajów, aby korzystać z pakietów zdrowotnych. Medycyna na Kubie plasuje się na bardzo wysokim poziomie (mówiłam o tym przy okazji omawiania kubańskiej rzeczywistości). Tamtejsi lekarze od lat przyciągają pacjentów z zagranicy. W 2000 roku na Kubie zawitał Diego Maradona, który zaufał wysokiemu poziomowi kubańskiej medycyny, przyjeżdżając na odwyk. Być może nie jest najlepszym przykładem skuteczności tamtejszych lekarzy, ale to tylko jeden z wielu celebrytów, którzy skorzystali z pakietów medycznych na wyspie. Podczas pobytu na Kubie Maradona zaprzyjaźnił się z Fidelem Castro. Z dumą demonstrował na swoim ramieniu wytatuowany wizerunek swojego rodaka i bohatera narodowego Kuby – Che Guevara.

Jak wygląda leczenie Kubańczyków? Jeszcze do niedawna rękawiczki jednorazowe były rzeczą wielokrotnego użytku. Zdaję sobie sprawę z tego, że brzmi to niedorzecznie, ale mimo emigracji świetnych lekarzy, braku sprzętu i lekarstw służba zdrowia jest na wysokim poziomie. Kubańczycy mogą z niej korzystać za darmo – to jeden z głównych plusów rewolucji. Szkoda tylko, że apteki świecą pustkami.

IMG_20190120_122818.jpg

CALLEJON DEL HAMEL!

Kolejne miejsce utwierdzające w przekonaniu, że Kuba jest niesamowicie różnorodna! Callejon del Hamel to niewielka alejka z mnóstwem kubańskiego street art, w którym praktykuje się tradycje związane ze wspomnianą wcześniej Santerią. Kim był Hamel? Bogatym kupcem, który utrzymywał mieszkańców tej niezbyt zamożnej części Hawany (patrząc na jej ulicę, w tej kwestii nic się nie zmieniło). Żywe kolory i sporo pomysłowych instalacji artystycznych przyciąga wielu turystów. Warto wpaść tam w niedzielę w godzinach 11:00 – 15:00, kiedy kapłani Santerii tańczą w rytm rumby, przywołując bębnami Orishas.

 

HOTEL NACIONAL!

Widziałyśmy go już pierwszego dnia w drodze do Habana Vieja. Teraz jest okazja aby poznać to miejsce i przyjrzeć mu się z bliska. Odsyłam na mojego Instagrama, z którego dowiecie się więcej na temat tego budynku. Tym, którzy wcześniej natknęli się na mój wpis i poczytali o hotelu, proponuję przejść dalej.

https://www.instagram.com/p/BvUinMxFX1v/

BUDYNEK FOCSA! 

Odchodząc od Maleconu w stronę miasta, zobaczycie najwyższy w mieście masywny budynek FOCSA, znajdujący się w sąsiedztwie hotelu Nacional. Przypomina mi trochę klimaty gdańskiego falowca, choć ten jest akurat „nieco” wyższy. Widok blokowisk zawsze kojarzył mi się z krajami postsowieckimi. Ich obecność na Kubie w połączeniu z palmami była dla mnie zaskakująca. Właściwie to nie powinna dziwić – w końcu wyspa przez lata była bliskim sojusznikiem Związku Radzieckiego.

800px-Tower_FOCSA_Buiding
autor zdjęcia: Osvaldo Valdes, Wikimedia Commons, licencja

Kolejna część trasy wyglądała tak: 

Ambasada USA!

Bynajmniej nie chodzi tu o jakąś perełkę architektoniczną – raczej o historię tego miejsca. W 2015 roku odnowiono relacje USA i Kuby, wskrzeszając w Hawanie ambasadę amerykańską. Fidel Castro kolejny raz dowiódł, że jego kreatywność miała się dobrze. W pobliżu budynku znajduje się trybuna antyimperialistyczna, z której przemawiają zasłużeni dla Państwa w przypadku, gdy działania północnego sąsiada okazują się być niesprzyjające dla Kuby. Co więcej, ambasadę zakrywa mnóstwo wysokich masztów. W momencie naruszenia interesów Kuby wywiesza się na nich 23456745678987 flag.

EDIFICIO DE LOPEZ SERRANO

Kontynuując spacer, przejdziecie obok budynku Lopeza Serrano, bankiera trudniącego się wydawnictwem. Jego matka była właścicielką najlepszej księgarni w Hawanie. Ojciec był przykładem Od zera do milionera. Fortunę zapewnił mu nie tylko związek z bogatą kobietą, ale popieranie idei niepodległości Kuby. To z kolei sprzyjało zawieraniu ważnych kontaktów.

Budynek zajmował centralne miejsce w panoramie miasta widzianej z balkonu Pań, u których się zatrzymałyśmy. Do 1956 roku był on najwyższym obiektem mieszkalnym na Kubie. Jednym z lokatorów był senator i kandydat na prezydenta – Eduard Chibas. W 1951 roku dokonał samobójstwa na antenie w stacji radiowej CMQ.

btrhdr
Budynek Lopez Serrano po prawej stronie, widziany z balkony naszych gospodarzy

COPPELIA!

Zanim traficie do kolejnego miejsca, nie zapomnijcie o lodach w słynnej Coppelia. Wiecie, że ta lodziarnia jest państwowa? Założył ją sam Fidel Castro, który osobiście wybierał smaki deseru. Niech Was nie odstraszą długie kolejki przed wejściem (a raczej pięcioma wejściami) – to przecież znakomita okazja, aby poczuć klimat Kuby! Jeśli nie zależy Wam na jej poznaniu i stać w kolejce po średniego loda w upale i ścisku, możecie skorzystać z innego wejścia bez kolejki, płacąc w walucie turystycznej (CUC). Więcej informacji na temat Coppelii znajdziecie we wpisie o kubańskim jedzeniu.

UNIWERSYTET W HAWANIE!

Powstał w 1728 roku, co czyni go najstarszym na Kubie i jednym z pierwszych w całej Ameryce. Do XX wieku mieścił się w obrębie Habana Vieja, a w późniejszym czasie przeniesiono go do dzielnicy Vedado. Na jego terenie odbyło się wiele demonstracji, począwszy od przeciwników Batisty po protesty przeciwko rządom Fidela. Castro również uczęszczał do tej instytucji. W 1950 roku stał się absolwentem prawa. Macie trochę czasu lub chcecie sobie zrobić przerwę na odpoczynek? Usiądźcie na schodach do wejścia zajętych przez studentów, którzy wydają się być ciekawi świata i chętnie porozmawiają z obcokrajowcami.

Plac Rewolucji!

To ołtarz Ojczyzny i miejsce najważniejszych wydarzeń związanych z obchodami świąt narodowych kraju. To plac, na którym co roku świętowano urodziny przywódcy Fidela Castro. To także jedno z najsłynniejszych miejsc w Hawanie, w którym centralne miejsce zajmuje pomnik Jose Martiego. Tak, tak, kolejne upamiętnienie jego osoby – pisarz prześciga samego Che Guevara, choć na ogromnym placu rewolucji znalazło się i miejsce dla niego. Wizerunek rewolucjonisty na budynku wraz z jego słynnym powiedzeniem Hasta la victoria, siempre zdobi lewą część placu.

Po drugiej stronie placu pojawia się wizerunek kolejnego zwolennika rewolucji  – Camilo Cienfuegos (występuje również na banknocie 20CUP). Kubańczycy od samego początku pokochali młodego, energicznego i niezwykle charyzmatycznego mężczyznę. Po wybuchu rewolucji często przemawiał do nich z Fidelem. Po jakimś czasie jego osoba wzbudzała większą ekscytację wśród tłumu niż sam Castro, któremu najwyraźniej się to nie spodobało. Camilo zaginął w niewyjaśnionej katastrofie lotniczej. Co ciekawe, nie odnaleziono wraku samolotu…

Jeszcze przed śmiercią Castro wydał rozkaz, aby Cienfuegos zaaresztował swojego przyjaciela Matosa – dawnego zwolennika rewolucji, walczącego u boku Fidela. Huber Matos w późniejszym czasie nie zgadzał się z działaniami Castro widząc, że jego rządy zmieniają się w dyktaturę, a Fidel brutalnie eliminuje swoich przeciwników. Jeśli Kuba zmieni kiedyś ustrój to jestem pewna, że Huber Matos będzie nowym bohaterem narodowym. Obecnie wymazano go kompletnie z historii tego kraju. Cudem przeżył 20 lat w więzieniu, w którym poddawano go licznym torturom. Zmarł na emigracji w Miami w 2014 roku. Wkrótce postaram się przygotować wpis, w którym dowiecie się więcej na temat Fidela i jego współpracowników.

btrhdr
Szkoła Podstawowa im. Camilo Cienfuegos w Hawanie

Wciąż macie jeszcze siły i sporo czasu wolnego, aby odkryć więcej miejsc w pobliżu? Jeśli odpowiedź jest twierdząca, proponuję kontynuować spacer i zobaczyć:

Cmentarz Cristobal Colon (8:00 – 18:00, wstęp: 5 CUC) to najsłynniejsza nekropolia w Hawanie, mieszcząc 800 tysięcy grobów. Przepiękne mauzolea i okazała kaplica, która tak naprawdę posiada rozmiary przeciętnego kościoła sprawi, że spacer alejkami cmentarza zajmie Wam kilka dobrych godzin.

Casa de la Musica Miramar Marzy Wam się salsa z muzyką na żywo? Koniecznie zajrzyjcie tam wieczorem! (godziny otwarcia: 22:00 – 3:00).

W kolejnej części planu podróży zabiorę Was do miejsca o zupełnie innym  krajobrazie – Viñales!

Plan podróży po Kubie – Habana Vieja

Komu z Was nie marzy się podróż na Kubę? Jeśli odpowiedź brzmi przecząco, zapraszam do rozmowy. Postaram się udowodnić, że jej brak w Waszych planach to błąd! O tym, jak bardzo interesujący i odmienny świat zastaniecie na tej wyspie pisałam w poprzednich wpisach. Tutaj natomiast znajdziecie gotowy plan podróży (część 1), który pozwoli Wam zaoszczędzić mnóstwo czasu i skupić się jedynie na pakowaniu!

Odsyłam też do poczytania moich pozostałych wpisów, w których znajdziecie m.in. praktyczne porady związane z kartą turysty, kupnem biletów, jedzeniem czy noclegach:

  1. O czym warto wiedzieć przed wyjazdem
  2. Informacje praktyczne
  3. Noclegi w kubańskich domach – casas particulares
  4. Raj na Kubie? Zależy dla kogo – kilka słów o kubańskiej rzeczywistości
  5. Samochody na Kubie – zabytki na czterech kółkach
  6. Jedzenie na Kubie – co, gdzie, za ile?
  7. Drinki na Kubie
  8. Siatkówka na Kubie
  9. Centrum Hawany i dzielnica Vedado
  10. Vinales

Jeśli planujecie pozostać na Kubie 3 tygodnie, rozważcie też wschodnią część. Mając do dyspozycji 2 tygodnie i 4 dni zdecydowałyśmy, że skupimy się jedynie na wschodniej i centralnej części wyspy. Nasz plan podróży wyglądał tak:

HAWANA – Vinales – półwysep Guanahacabibes –

Zatoka Świń – El Nicho – Cienfuegos – Trynidad –

Morón i Cayo Coco – Matanzas – Hawana

W drodze powrotnej skorzystałyśmy też z przesiadki w Toronto, spacerując po mieście. Podczas tej podróży zaoszczędziłyśmy sporo na noclegach i jedzeniu, w odróżnieniu od lokalnych atrakcji, które wykorzystałyśmy na maksa.


DZIEŃ 1: HAWANA

Po chwili podróży (34h, wliczając przesiadki w Warszawie, Monachium i Toronto), wieczorem znalazłyśmy się w stolicy Kuby. Jeszcze tylko różowa pieczątka od Pani celniczki w koronkowych rajstopach i ruszamy na miasto!

Kim jest patron lotniska w Hawanie? JOSE MARTI był swego rodzaju Che Guevarą, który pojawił się o sto lat szybciej. Walczył o uniezależnienie się od hiszpańskich konkwistadorów. Był genialnym pisarzem i poetą. Walka z wrogiem za pomocą słowa wychodziła mu o wiele lepiej – mimo szczerych chęci, nie był dobrym dowódcą i gubił się na polu bitwy. Zginął w 1895 roku podczas walki przeciwko Hiszpanom (niektórzy twierdzą, że było to samobójstwo – wbiegł wprost na armię wroga). Mimo to, na Kubie uważa się go za niekwestionowanego bohatera narodowego, o czym przypominają jego pomniki na każdym kroku. Fidel Castro wielokrotnie powtarzał, że Jose Marti ukształtował jego osobowość. Założę się, że każdy z Was zna jego twórczość. Dowód? To on jest autorem słów do popularnej piosenki Guantanamera.

Po wyjściu z terminala wymieńcie Euro na tamtejsze CUC.

  • Nie wymieniajcie dolarów – przy wymianie na CUC potrącają dodatkowo 10% od kwoty całkowitej. Przyczyny należy doszukiwać się w odwiecznej „miłości” do Amerykanów.
  • Drugą walutę CUP, którą posługują się miejscowi uzyskacie w kantorze na mieście. Można ją otrzymać tylko z wymiany CUC.
  • Radzę też pomyśleć o gotówce jeszcze przed przylotem na Kubie – nie wszystkie bankomaty akceptują nasze karty. To loteria, która nie zawsze kończy się szczęśliwie.

Mając przy sobie wcześniej wydrukowane potwierdzenie rezerwacji, łapiecie taxi spod drzwi terminala i udajecie się do pierwszej Casy Particular. Za kurs powinniście zapłacić jakieś 20-25 CUC (centrum Hawany). Ze względu na nocny przejazd (i brak zdolności negocjacyjnych) zapłaciłyśmy 30CUC. Jeśli podróżujecie w mniejszym składzie niż my (4 osoby), na pewno uda Wam się znaleźć kogoś z kim będziecie dzielić taksówkę i koszt podróży.

lotnisko hawana
Lotnisko obstawiają jedynie żółte taksówki państwowe

  • Zwiedzanie stolicy najlepiej rozłożyć sobie na dwa/trzy dni.
  • Dzień pierwszy przeznaczyłyśmy na część miasta usytuowaną na wschód od Kapitolu, a dzień drugi na Hawanę na zachód od Kapitolu.
  • Jeśli wystarczy Wam czasu, pospacerujcie po Vedado – dzielnicy z eleganckimi posiadłościami o niesamowitej architekturze.
  • Kolejną propozycją jest dzielnica Regla, do której dotrzecie stateczkiem odpływającym z Habana Vieja w pobliżu Muzeum Rumu (Avenida del Puerto). Tę część Hawany zamieszkuje sporo wyznawców Santerii – synkretycznej religii karaibskiego pochodzenia. Pojawiła się na wyspie za sprawą niewolników z Nigerii, którzy połączyli ją z religią swoich panów (mieszanie własnych bogów ze świętymi Kościoła katolickiego).
  • Jeśli jesteście miłośnikami rumu lub po prostu trafiliście na złą pogodę, polecam zahaczyć o Muzeum Rumu na Starym Mieście (Avenida del Puerto 262, esq. Sol, 7CUC/wstęp).
  • Propozycje na wieczór? Malecón z butelką rumu! Dużo nowo poznanych ludzi i udany wieczór gwarantowany! Miałyśmy sporo szczęścia, odwiedzając to miejsce w sobotę. Ośmiokilometrowa promenada pękała w szwach od miejscowych.
  • Szukacie miejsca, w którym potańczycie Salsę? Wpadnijcie do Casa de la Musica Miramar (Ave. 20 No. 3308 esq. a 35, Miramar, Hawana). Nie byłam (pierwszy wieczór zakończył się na leżeniu w łóżku z powodu gorączki, a drugi na Maleconie), aczkolwiek sporo miejscowych poleca tę miejscówkę.

DZIEŃ 2: HABANA VIEJA, czyli Stare Miasto

Po śniadaniu w Casa Particular właścicielka zorganizowała nam taxi z Vedado do centrum (10CUC/4 osoby). Nasz pierwszy kubański zimny łokieć miał miejsce w zabytkowym turkusowym Chevrolecie z 1950 roku. Na ulicach zobaczycie takich mnóstwo. Właściciele radzą sobie jak mogą żeby przedłużyć ich żywot – drewniane belki zamiast hamulca i bagażnik na sznurek to w sumie normalka. Odniosłam wrażenie, że problem mogłyby stanowić jedynie niedziałające głośniki. Jadąc wzdłuż Malecón (promenady i miejscu spotkań Kubańczyków), przez szybę wspomnianego samochodu zobaczyłyśmy legendarny HOTEL NACIONAL. To miejsce nierozerwalnie łączy się z latami świetności mafii na Kubie. Jeśli chcielibyście dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat, odsyłam do poniższego postu na Instagramie. Hotel Nacional to nie jedyna perełka Vedado.

https://www.instagram.com/p/BvUinMxFX1v/?utm_source=ig_web_button_share_sheet

Spacerując po brukowanych ulicach będziecie podziwiać przepiękną architekturę kolonialną, która zawdzięcza swoje drugie życie wsparciu finansowemu ze strony UNESCO. Dawne siedziby piratów i baronów cukrowych znów wyglądają jak za dawnych lat, czego nie można powiedzieć o pozostałych zakątkach miasta. Jeśli chodzi architekturę to możecie być pewni, że ta część Hawany z pewnością Was zachwyci, a ilość zgromadzonych tam zabytków może przytłoczyć.

To, że jest to miejsce licznie odwiedzane przez turystów wykorzystują cwaniaczki sprzedający cygara po okazyjnej cenie (będące okazyjnym oszustwem). Na szczęście możecie od nich uciec do tamtejszych knajpek. W co drugiej z nich posłuchacie znakomitej muzyki wiecznie (proszących o zasłużone napiwki) uśmiechniętych kubańskich artystów, przygrywających Wam nieśmiertelny utwór Guantanamera.

Habana Vieja tak naprawdę koncentruje się wokół czterech placów, Maleconu, kilku kościołów i barów z kubańską muzyką na żywo. My zastosowałyśmy następującą kolejność:

  • Rozpocznijcie od Havana City Walls przy skrzyżowaniu ulic Avenida de Belgica i Desamparados. Kiedyś Habana Vieja była osobnym miastem, otoczonym przez mury. Dziś zobaczycie jedynie ich fragment – w latach 60-tych XIX wieku zostały wyburzone, a miejsce stało się jedynie częścią stolicy Kuby. Co ciekawe, rewolucja (która nie interesowała się Hawaną, dbając głównie o tereny wiejskie) ocaliła Stare Miasto – poprzednik Fidela Castro dążył do wyburzenia Starówki i wykorzystania tych terenów do licznych hoteli i klubów nocnych. W 1982 roku Habana Vieja została wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO. Zobaczycie tam obiekty powstałe w XVI, XVII, XVIII czy XIX wieku, choć przez ostatnie 20 lat zawaliło się prawie 700 budynków.
  • Iglesia de San Francisco de Paula to barokowy kościół w stylu hiszpańskim. Obecnie pełni też rolę sali koncertowej (wstęp wolny). Na uwagę zasługują odrestaurowane witraże. Jego historia przedstawia się mniej więcej tak: powstał w 1664 roku, w 1730 roku zniszczył go huragan ale w 1740 roku odbudowano go i wyglądał o wiele lepiej. W 1907 roku amerykańska firma kolejowa planowała przekształcić go w swój… magazyn. W późniejszym czasie kubańscy intelektualiści protestowali uważając, że Amerykanie mogliby znaleźć sobie inne miejsce na składowanie swoich rzeczy – tak też się stało, choć pracownicy firmy okazali się troszkę zawistni – udało im się przejąć szpital dla kobiet założony przez prezbitera, dzięki któremu powstał również ten kościół.

btrhdr

  • Istniejąca od 1559 roku Plaza Vieja była już chyba wszystkim – od targowiska i miejsca zamieszkania elit po punkt walk z bykami i egzekucje. Przylega do niej Palacio de los Condes de Jaruco z wapienia, wzorowany na architekturze mauretańskiej. Warto też zwrócić uwagę na najstarszy budynek przy placu, w którym mieści się Centrum Rozwoju Sztuk Wizualnych z wystawami sztuki nowoczesnej (wstęp wolny). Najwyższy budynek na placu to siedziba Camera Obscura (2CUC), w którym zobaczycie panoramę miasta z wysokości 30m. Obok znajduje się Fototeca de Cuba (niebieski budynek, wstęp wolny), w której – jak sama nazwa wskazuje – znajdziecie wystawy fotograficzne. Ciekawym ornamentowym budynkiem jest dawna pracownia kapeluszy Palacio Cueto.

  • Plaza de San Francisco to kolejny ważny plac, który skupia wokół siebie sporo zabytków. Zanim stanął na nim kościół i klasztor, miejsce przeznaczono na wyładowanie towarów i niewolników z pobliskiego portu. Odbywały się tu także walki kogutów i jarmarki. Obecnie kościół pełni rolę muzeum sztuki sakralnej (2CUC) i hali koncertowej, a brązowy pomnik przy nim przedstawia Jose Maria Lopez – tzw. paryskiego dżentelmena. Słynny i uwielbiany przez miejscowych Pan był włóczęgą, który skłaniał rozmówców do dyskusji na temat polityki, sensu życia i refleksji filozoficznych. Hawańczycy wciąż wspominają jego osobę z sentymentem -mimo, że zmarł kilka dobrych lat temu (1985).

  • Warto odbić trochę na zachód – pochodzić po deptaku Obispo i zatrzymać się na kawę lub drinka w jednej z tamtejszych restauracji. Dlaczego je polecam mimo, że jest to najbardziej turystyczne miejsce w stolicy Kuby? W tamtejszych lokalach będzie na Was czekać znakomita muzyka kubańska na żywo. Z obiadem się wstrzymajcie – kilka ulic dalej zjecie to samo o połowę taniej.

  • Plaza de Armas to dawne miejsce defilad armii hiszpańskiej, które właściwie przypomina raczej park miejski. Jego centralne miejsce zajmuje pomnik Cespedesa, jednego z kubańskich bohaterów narodowych.
  • Plaza de la Catedral to plac z XVII-wieczną katedrą (wstęp wolny), której przyznano tytuł najpiękniejszej budowli sakralnej na wyspie. Początkowo stanęła na niepewnym podłożu, stąd jego pierwotna nazwa – plac bagienny. Jednym z budulców katedry były koralowce Zatoki Meksykańskiej.

  • La Bodeguita del Miedo to bar, który upatrzył sobie Ernest Hemingway. Wielokrotnie powtarzał, że serwują w nim najlepsze Mojito na świecie. Zrobił im naprawdę dobrą reklamę – miejsce stało się kubańskim must see, a jego związek z pisarzem podkreśla się tam na każdym kroku (zdjęcia, listy i wspomnienia pisarza od wielu lat zdobią ściany lokalu).
  • Muzeum Rewolucji w Hawanie (8 CUC, godziny otwarcia: 9:30 – 16:00) – są tu jacyś fani historii Kuby? Jeśli tak – nie możecie pominąć tego miejsca! Instytucja to prawdziwy obraz rzeczywistości, którą serwują Kubańczykom władze komunistyczne. Większość wystaw poświęcono działalności Che Guevary oraz starciom z Amerykanami w Zatoce Świń, które – ku zdziwieniu całego świata – okazały się zwycięskie dla Kuby. Budynek pełnił kiedyś rolę pałacu prezydenckiego – stworzenie w nim muzeum jest dość wymowne i bynajmniej nieprzypadkowe. Jeśli interesuje Was jedynie łódź Granma, która odegrała główną rolę w historii Kuby, możecie ją zobaczyć z daleka w przeszklonym pomieszczeniu. W 1956 roku Castro oraz jego najbliżsi współtowarzysze wypłynęli z Meksyku na Kubę, aby rozpocząć działania rewolucyjne. Doprowadziło to do obalenia ówczesnego dyktatora Batisty, odpowiedzialnego za szerzenie się hazardu i prostytucji na Kubie. O co tyle szumu? Podróż trwała 7 dni. Wymiary statku: 18m długości, 4m szerokości.Liczba rewolucjonistów, która odbyła tę podróż? 82 osoby… W ostatnich latach podjęto się eksperymentu – pomieszczenia w nim 50 dzieci. Nie udało się tego dokonać.

museum-of-the-revolution-2817579_960_720

  • Plazuela de Angelito to przytulny i niewielki placyk, z którego rozpoczynają się FREE WALKING TOURS – polecam i to bardzo! Wszystkie informacje, które przekazałam we wpisie to tylko zalążek tego, czego możecie się dowiedzieć od miejscowego przewodnika. Wycieczki rozpoczynają się codziennie o 9:30 i 16:00. Trwają niecałe 3h. Do wyboru macie dwie opcje: Habana Vieja oraz Habana Central. Co, jeśli przez brak czasu musicie wybrać tylko jedną z opcji? Stawiałabym na Habana Central. To nie tylko opowieść o architekturze tej części Hawany, ale o codzienności mieszkańców. Jedziecie większą grupą? Możecie zrobić rezerwację na podanej wyżej stronie internetowej. Mimo, że free walking tour jest darmowe, wypada wręczyć jakiś napiwek (zapłaciłam 7CUC).

Dzień najlepiej zakończyć nad słynnym Malecón z widokiem na zamek Tres Reyes Magos de Morro oraz fortecę San Carlos. W tym miejscu będziecie mieć niesamowitą okazję, aby podyskutować z miejscowymi przy buteleczce rumu. Podczas pierwszych dni trafiłyśmy na silny wiatr, ale pogoda na koniec kubańskich włajaży wynagrodziła nam to w stu procentach.

Malecón – choć miejscu nie można odmówić klimatu, nie zawsze byłoby miło tam posiedzieć…

Jedzenie na Kubie – Co? Gdzie? Za ile?

Przeciętny Kubańczyk zarabia 20-30 CUC miesięcznie. To cena za dwa obiady w tamtejszych restauracjach. Można się więc stołować jak na turystę przystało lub posilać się w przydrożnych okienkach za grosze, tak jak robią to Kubańczycy. Z czym musicie się liczyć, wybierając te opcje?

RESTAURACJE DLA TURYSTÓW:

Być może zaskoczę Was mówiąc, że w restauracjach dla turystów zapłacicie niemało. Początkowo szukałyśmy miejsc z menu del dia (menu dnia). Takich ofert było sporo w Hawanie. W Vinales podczas wycieczki na plantację tytoniu również zamówiłyśmy zestaw. Za przystawkę, danie główne, napój i kawę zapłaciłyśmy 10CUC.

Najczęściej obiad składał się z kurczaka, ryżu i fasoli. Pojadło się też sporo manioku i platanów (dla niewtajemniczonych: coś w stylu bananów, nie do zjedzenia na surowo 😀 Przyrządza się je na ciepło i podaje w większych kawałkach lub jako chipsy). Czasami kurczaka zastępowała ryba lub wieprzowina.

Popularnym daniem jest Ropa Vieja, w dosłownym tłumaczeniu oznaczające stare ubrania. Nie próbowałyśmy, choć brzmi ciekawie. Wygląd dania przypomina stertę rozrzuconych rzeczy. Głównym składnikiem Ropa Vieja jest wołowina. Ze względu na to, że krowy należą do państwa i za ich nielegalne zabicie grozi 15 lat więzienia, kawałki wołowiny pozyskane przez Kubańczyków zwykle pochodzą ze starego zwierzęcia. Aby mięso było jadalne, należy je długo gotować i mocno doprawić. Taki przepis sprawdza się więc znakomicie w kubańskich realiach. Najpierw z wołowiny sporządza się wywar, a w późniejszym czasie dusi się ją w pomidorach.  Mięso gotuje się tak długo, aż się rozpada. Częstymi dodatkami jest ryż, fasola, maniok i platany, czyli kubański standard.

Obiad w restauracji bez zestawu kosztował jakieś 6-8CUC, z wyjątkiem Cayo Coco, gdzie było taniej! Wybierając się tam, przygotowałyśmy się na kosmiczne ceny. Nasze obawy wcale się nie sprawdziły. Zjadłyśmy świeże, najtańsze i najpyszniejsze krewetki na Kubie w altance z widokiem na morze! Cena? 5,50 CUC. W lokalu serwowano również kurczaka, ryż i fasolę w zawrotnej cenie – niespełna 3,50CUC. Na Kubie możecie też spróbować homara, dorzucając troszkę więcej CUC-ów.

Dodatkowym kosztem w restauracjach był (zasłużony) napiwek dla zespołu grającego w lokalu, o który muzycy nie wahali się prosić za każdym razem. Restauracje oferują też świeżo wyciskane soki z owoców lub tanie (i konkretne, jeśli chodzi o dawkę alkoholu) drinki. Niemniej jednak, zdecydowanie tańsze napoje – zarówno te z alkoholem, jak i bez – można zakupić w przydrożnych budkach.

IMG_3457

ŚNIADANIA I OBIADY W CASA PARTICULAR:

Jeśli zatrzymacie się w Casa Particular, gospodarze również zaproponują Wam śniadanie. W każdym domu będzie praktycznie takie samo. W cenie 5-7CUC za osobę otrzymacie chleb, tosty, ser, kiełbasę, masło, owoce (ananas, gujawa, papaja, banany), jajecznicę/omlet lub jajko sadzone oraz kawę i świeżo wyciskane soki. Często właściciele proponują też obiad, w wyższych cenach. My korzystałyśmy jedynie z pierwszego posiłku.

Mimo, że będziecie jadać śniadanie w kubańskim domu serwowane przez mieszkańców Kuby, możecie być pewni, że ich pierwszy posiłek wcale tak nie wygląda. Owoce? Masło? W większości przypadków takie luksusy zarezerwowane są tylko dla turystów. Przyznaję, że moje śniadanie to zazwyczaj kanapka i kawa. Różnica polega jednak na tym, że jeśli chciałabym zjeść coś innego to zawsze mogę udać się po składniki do sklepu z zapełnionymi półkami, bez kolejek i karteczek, które ograniczają mój zakup. Mogę też przeznaczyć na to większą kwotę niż Kubańczyk, którego pensja wynosi zawrotne 20-30 dolarów.

KUCHNIA DLA KUBAŃCZYKA:

Mając przed oczami zaopatrzenie kubańskich sklepów (a raczej jego brak) chciałabym dodać, że kupowanie produktów i samodzielne przyrządzanie jedzenia – które często sprawdza się na wyjazdach – to misterny plan, który poszedł w… odstawkę. Podstawowych składników brakuje nie tylko kubańskim gospodyniom. Kiedy wpadłyśmy do pizzerii w La Boca, właścicielka poinformowała nas, że dziś serwują tylko kurczaka lub wołowinę. Nici z pizzy – w sklepie nie było mąki.

IMG_0435
Sklep mięsny w Hawanie

Kubańczycy są mistrzami kuchni pt. coś niczego. Co więcej, w ich domach nic nie ma prawa się zmarnować. Widok gospodyni cierpliwie przebierającej ziarenka kawy nie należał do rzadkości w tym kraju.

Sytuację ratują okienka, w których sprzedają kanapki, hamburgery, spaghetti i pizzę (odpowiedniejszą nazwą byłby placek drożdżowy z odrobiną sera). Kolejki sygnalizowały nam, że miejsca są godne polecenia. Jada się tam za grosze. Dosłownie. W lokalach i przy okienkach gdzie kupują miejscowi płaci się w CUP (moneda nacional). W przeliczeniu na polskie złotówki za kawałek placka drożdżowego zapłaciłam 11 groszy, 2 grosze za gałkę loda czy też 1,30zł za małą pizzę. Jeśli zależy Wam na eleganckim podaniu to pewnie nie będziecie usatysfakcjonowani. Talerzyki zastępują pocięte faktury. Pizza ze zdjęcia poniżej naprawdę mi smakowała. Fakt, że nie była najlepszą jaką kiedykolwiek jadłam, ale taki zakup uważam za biznes życia.

328

PAŃSTWOWE LODZIARNIE? TYLKO NA KUBIE!

Będąc w Vedado, zainteresowały mnie tłumy czekające na wejście do parku. Nie mogłam uwierzyć w to, że ogromna kolejka prowadziła do lodziarni… Lody to ulubiony deser Kubańczyków – choć trzeba przyznać, że łatwo utrzymać im się na czele rankingu, bo nie mają zbyt wielkiej konkurencji. Jak wiadomo, półki ze słodyczami w kubańskich sklepach nie uginają się od nadmiaru towaru, a miejscowi odliczający każdy grosz swojej marnej kubańskiej wypłaty raczej nie wydają jej na słodkości. Skąd więc te wspomniane tłumy?

Kuba to miejsce, w którym upaństwowiono wszystko, co możliwe. Nawet lodziarnia jest instytucją państwową. Jedną z nich (przez długi czas będącą jedyną na Kubie) założył Fidel Castro i jego bliska przyjaciółka Cecilia Sanchez. Powstała w 1966 roku w Hawanie, w eleganckiej dzielnicy Vedado. Nazwa lodziarni pochodzi od ulubionego przedstawienia baletowego pary – Coppelia. Trzeba przyznać, że udało im się stworzyć prawdziwe lody dla ludu – w przeliczeniu na nasze polskie złotówki gałka kosztuje zaledwie… 4 grosze.

Z nastaniem rewolucji amerykańskie lody nie pojawiały się już w kubańskich sklepach. Brakowało nie tylko mrożonego deseru, ale i produktów mlecznych. Fidel szukał sposobu, aby uzupełnić ich niedobór w diecie Kubańczyków. Przywódca sprowadził 28 kontenerów amerykańskich lodów z restauracji Howard Johnson’s w celu stworzenia własnego odpowiednika. Nie jestem pewna, czy odpowiednik to właściwe słowo – Fidel uważał bowiem, że jego lody są o wiele lepsze, a przede wszystkim tańsze. Z pomocą swoich pracowników ustalił odpowiedni smak, sprowadził holenderskie taśmy produkcyjne i uruchomił produkcję.

Początki Coppelii wyglądały zupełnie inaczej. Zacznijmy od tego, że serwowano w niej 26 smaków. Liczba nie jest przypadkowa. Upamiętnia datę napadu na koszary w Moncada, którym dowodził młody Fidel z bratem i Che Guevara (26 lipca 1953). Wydarzenie stało się oficjalnym początkiem rewolucji. Kelnerkami w Coppelii były jedynie młode dziewczyny o nienagannej urodzie i zgrabnych nogach. Ich mundurkiem pracowniczym były krótkie spódniczki i rajstopy koronkowe (popularne na Kubie do dziś – m.in. u celniczek na lotnisku).

W dzisiejszych czasach lody podają nie tylko Panie w różnym wieku, ale i Panowie. Ubiór z dawnych lat najwyraźniej nie obowiązuje już pracowników. Kolejną zmianą jest liczba smaków, która drastycznie spadła. Jeśli sprzyja Wam szczęście, traficie na dwa lub trzy rodzaje mrożonego deseru. Po szerokim wyborze sprzed lat pozostała jedynie pusta tablica.

Moim zdaniem lody wcale nie były złe, ale ciężko uznać je za wyjątkowe. Sporo osób twierdzi, że ich dawny smak przed kryzysem nigdy więcej nie powróci. Magda Gessler pewnie porzucałaby sobie tam talerzami – plusem byłoby to, że są plastikowe. Nie oznacza to jednak, że jednorazowe.

Nie zniechęca to Kubańczyków. Do lodziarni przychodzą wszyscy – zakochane parki, grupki znajomych, rodziny z dziećmi, starsze osoby, turyści. W niektórych siedzibach istnieje nawet wydzielona strefa dla obcokrajowców. Płacąc w walucie CUC, unika się czekania w kolejce (choć nie zobaczycie jej wszędzie – wszystko zależy od popularności danej Coppelii). Turyści otrzymują nawet większy wybór smaków.

Polecam to miejsce. Bynajmniej nie chodzi mi o świetne lody, ale o autentyczną atmosferę Kuby, którą bez wątpienia można tam poczuć. Ludzie czekający na wejście do prawdziwie socjalistycznego wnętrza serwującego powszechny kubański deser stanowią duży kontrast dla turystów, których nie dotyczą kolejki i ograniczona liczba smaków. Dwa światy na Kubie zauważycie nawet w lodziarni…

coppelia 3.jpg

NASZE REKOMENDACJE:

  • Śniadania jadałyśmy w Casas Particulares. Porcje u każdego gospodarza były spore – nie musiałyśmy niczego jeść aż do wieczora.
  • Wpadnijcie na lody do wspomnianej lodziarni Coopelia! (2111 Calle L, Habana).
  • Hawana: Cafeteria JKL – kanapki, pizza, spaghetti i świeżo wyciskane soki – pysznie i tanio. Podczas naszego drugiego pobytu w Hawanie wpadaliśmy tam nawet dwa razy dziennie. W lokalu nie ma zbyt dużo miejsca. W godzinach wieczornych przygotujcie się na jedzenie, siedząc na krawężniku obok restauracji. Cały dzień szukałam adresu tej knajpki, spacerując po mieście na Google Maps. Niestety, w internetach miejsce nie istnieje. Wiem tylko, że znajdowało się na Avenida 23, Vedado). Widząc tłumy w kawiarni wnioskuję, że jeśli zapytacie o to miejsce w tej okolicy to z pewnością wskażą Wam drogę.

  • Viñales – budka z naleśnikami Papi’s na głównej ulicy, kawałek dalej od targowiska z pamiątkami (od 1,50CUC za naleśnika, cena zależała od dodatków). Je się tam przy barze, na stojąco. Nam jednak w niczym to nie przeszkadzało, bo miało być tanio i smacznie – oto wyznacznik naszych obiadów na Kubie.

  • Viñales –  Guantanamera Cafe. Znajdziecie tam przepyszną pizzę i sympatycznego właściciela, który dopiero zaczynał swoją przygodę z tym biznesem. Być może dlatego był tak entuzjastycznie nastawiony do każdego klienta. Jego mama czuwała przy barze, spacerując co chwilę między stolikami z pytaniem czy nie chcieliby może dolewki rumu do swoich solidnych drinków.

  • Playa Larga nad Zatoką Świń – restauracja Chuchi to jedna z niewielu w tej miejscowości, a na pewno jedyna z dekoracją w postaci… mrówek na suficie! Szczególnie polecam tamtejsze krewetki!

  • Cienfuegos – restauracja La Lonja (skrzyżowanie ulic Santa Clara i Santa Isabel), smacznie i tanio!
  • Cayo Coco – ranchon Las Dunas (najtańsze i najlepsze krewetki na Kubie!).
  • Matanzas – pizzeria En Familla. (skrzyżowanie Calle Rio i Calle 298). Zajmując miejsca w restauracji, poczułyśmy na nas wzrok miejscowych. W ten sposób utwierdziłyśmy się w przekonaniu, że znalazłyśmy się w dobrym miejscu i nie wydamy milionów. Po uprzedniej wymianie klapek za bluzkę między ekspedientką a klientką, złożyłyśmy zamówienie. Każda z nas zażyczyła sobie ogromną pizzę za 3zł.