Wielki Kanion w 1 dzień – zwiedzanie oraz ciekawostki

Pierwsze skojarzenie z USA? Przed odwiedzinami tego kraju w głowie miałam przede wszystkim Nowy Jork, Miami, Los Angeles i San Francisco. Jak widać, królowały miasta. Wyjątkiem był popularny Wielki Kanion. Zadziwiające jest to, że wśród tak wielu amerykańskich cudów natury tylko on zyskał ogromną sławę. Trzeba jednak przyznać, że jest ona w pełni zasłużona. Nawet najlepsze zdjęcia nie oddadzą piękna i ogromu tego miejsca w rzeczywistości. To, co oferuje odwiedzającym amerykańska natura przewyższa wszelkie wyobrażenia.

Kiedy i w jaki sposób powstał Wielki Kanion?

Pierwsze badania sugerowały, że początki Wielkiego Kanionu sięgają 6 milionów lat. W późniejszym czasie mowa była o 17 milionach. Kolejni naukowcy próbowali udowadniać, że kanion ma 70 milionów lat! Niezłe widełki… która z tych hipotez jest najbardziej prawdopodobna?

Na początku warto odpowiedzieć sobie na pytanie czym jest kanion. Jego definicja brzmi: odcinek doliny rzecznej o wąskim dnie i stromych zboczach, w którym ciek wodny (rzeka) pokonuje przeszkodę obecną na jego drodze (np. pasmo górskie lub inną wypukłość terenu).

Zacznijmy od początku, czyli od uformowania warstw skalnych, które obecnie tworzą kanion. Były to skały magmowe i metamorficzne, które powstały 2 miliardy lat temu. Z biegiem czasu pokryły je warstwy skał osadowych. Od 70 do 30 milionów lat temu działania płyt tektonicznych wywindowały te tereny ku górze, tworząc płaskowyż Colorado.

Jednakże, dopiero 6 milionów lat temu podnoszenie się skał postępowało w rekordowo szybkim tempie. Wtedy też rzeka o tej samej nazwie rozpoczęła żłobienie terenów, które stały się Wielkim Kanionem. Podczas formowania się kanionu  rzeka wcina się w ziemię i eroduje skały, wykopując kanion. Kiedy ma w sobie ogromne ilości wody, przenosi z jej biegiem nawet duże głazy. Działają podobnie jak dłuta, kształtując koryto rzeki.

W przypadku Wielkiego Kanionu, rzeka Kolorado rozpoczęła jego rzeźbę 5-6 milionów lat temu, ale najstarsze skały na samym dole, z których utworzono kanion liczą nawet 1,8 miliarda lat! Jego najmłodsza formacja skalna o nazwie Kaibab liczy „zaledwie” 270 milionów. Pomiędzy nimi występuje około 40 warstw skalnych z różnych okresów czasu. Kanion funduje więc konkretny przekrój geologiczny! Co ciekawe, utworzyło się w nim sporo jaskiń. Oficjalnie jest ich 335. Wliczając jednak te niezarejestrowane, może być ich nawet 1000.

Czy Wielki Kanion jest najgłębszym na świecie?

Do takiego jeszcze dużo mu brakuje. Jego konkurent Wielki Kanion Yarlung Tsangpo w Tybecie w najgłębszym punkcie osiąga aż 6 km, podczas gdy Wielki Kanion w Arizonie zaledwie 1 857 metrów. Mało tego, tybetański jest także o 108km dłuższy od tego w Arizonie. Drugie miejsce wśród najgłębszych kanionów zajmuje peruwiański Kanion Colca, zaś trzecie należy do jego rodaka – kanionu Cotahuasi. Amerykański Kolorado plasuje się dopiero na czwartym miejscu.

Niemniej jednak, jego sława jest w pełni zasłużona. Zyskał ją m.in. dzięki kolorowym warstwom skalnym, na których można prześledzić całą historię tego miejsca. Wyglądają obłędnie! Po zdjęciach konkurentów z poprzedniego rankingu śmiem twierdzić, że w konkursie na najpiękniejszy kanion jest zdecydowanym faworytem.

Docenił go także prezydent USA Theodore Roosevelt, który w lutym 1919 roku ustanowił w tym miejscu Park Narodowy. W 1932 roku prezydent Herbert Hoover powiększył jego obszar, zaś jeszcze większego rozmiaru park doczekał się w 1975, kiedy jego powierzchnia została podwojona. W 1979 roku Wielki Kanion Kolorado trafił na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Współcześni Indianie Ameryki Północnej

Jedno z plemion zamieszkujących tereny Wielkiego Kanionu (Hopi) uważa, że człowiek po śmierci udaje się w zaświaty, przechodząc przez ujście rzeki Kolorado w kanionie. Na terenie Arizony, Utah i Nowego Meksyku żyją również takie plemiona, jak Paiute, Kaibab, Hualapai, Navahowie, Havasuapi. Ich ubiór oczywiście nie przypomina bajkowej kreacji Pocahontas. Mimo, że jeansy i kapelusze potrafią wtopić ich chwilowo w tłum to niski wzrost, kruczoczarne włosy oraz ciemniejszy kolor skóry ostatecznie zdradzą pochodzenie. 500 plemion żyje w 326 rezerwatach.

Żyjący w rezerwatach Indianie posiadają własne prawo i niezależną policję, która może wydalić „niewygodne dla nich osoby” z tych terenów i to bez możliwości powrotu. Na terenie rezerwatu obowiązują zwolnienia podatkowe, potwierdzające ich niezależność. Większość odbiera to jednak jako nagrodę pocieszenia za wszystkie wyrządzone im krzywdy. Co ciekawe, zwolnienie rdzennych Amerykanów z podatków przez państwo poskutkowało rozkwitem hazardu i założeniem wielu indiańskich dochodowych kasyn, co z kolei budziło protesty rady starszych uposzczególnych plemion. Niemniej jednak, Indianie żyjące na wysokim poziomie wciąż jeszcze należą do rzadkości.

Niełatwo pogodzić im tradycje ze współczesnym światem. Najbiedniejszym rezerwatem w kraju jest część zamieszkiwana przez Navajo, w bliskiej odległości od Wielkiego Kanionu. Większość plemion zmaga się z alkoholizmem, narkomanią, ubóstwem, depresją, zaś odsetek samobójstw wśród młodych ludzi jest aż czterokrotnie większy niż ogólny w USA.

Ogromne bezrobocie wśród członków plemienia zmusza do szukania swojej szansy po a rezerwatami, w wielkich miastach. Niełatwo wyżyć ze sprzedaży własnoręcznie wykonanych i wysłużonych już koralików, choć sądząc po ilości budek przy drogach wciąż jeszcze pokładają w tym nadzieję. Poza hazardem, swoją szansę mogą znaleźć w sektorze turystycznym. Cuda natury występujące na ich terenie i coraz większy napływ turystów sprawia, że zyskują źródło dobrego zarobku. Przykładem może być zwiedzanie Kanionu Antylopy lub Monument Valley, którymi się zajmują. Tylko oni mogą być przewodnikami na tych terenach. Mimo drożejących co roku biletów wstępu do kanionu Antylopy (40$ za godzinkę wycieczki), sytuacja współczesnych Indian raczej nie ulega poprawie.

„Indiańskie” pamiątki w Grand Canyon Visitor Center nawet nie stały obok wyrobów rdzennych Amerykanów. Kupujcie ich rękodzieła w budkach rozstawionych przy drogach na terenie Arizony, Utah i Nowego Meksyku. Obie strony zadowolone – pieniądze trafiają faktycznie do Indian, a wy przyjeżdżacie do domu z autentycznym wyrobem.

Bilety wstępu

Wstęp do większości Parków Narodowych na terenie USA jest płatny. Nie jest jednak aż tak źle – płaci się za samochód, a nie za każdego pasażera. Cena za auto wynosi 35$ (bilet umożliwia wjazd do danego parku przez cały tydzień). Za motocykl płaci się mniej, bo 30$. Najtańszą stawkę płacą rowerzyści lub osoby przyjeżdżające do parku dzięki shuttle bus – 20$.

Jeśli chcielibyście odwiedzić więcej parków, warto pomyśleć o ANNUAL PASS w cenie 80$. Można ją zakupić przy bramie wjazdowej do większości parków. Karta umożliwia wjazd na teren każdego parku przez cały rok od momentu zakupu. Annual Pass może mieć maksymalnie dwóch właścicieli. Nie oznacza to jednak, że zapewnia wjazd jedynie dwóm osobom. Wystarczy, że jeden z właścicieli jest w samochodzie podczas wjazdu do parku. Jedna karta zapewniła nam wjazd do parków dla 8 osób – biznes życia. W punktach informacyjnych zdania na temat ilości osób były podzielone. W jednym twierdzili, że na jednego właściciela przypadają 3 osoby towarzyszące, zaś w innym zapewniali, że karnet wystarczyłby nawet jeśli zajęlibyśmy każde miejsce w 12-osobowym aucie.

Podczas wjazdu do parku, poza Annual Pass zapytają też o dokument tożsamości właściciela karty. Co ciekawe, w jednym z nich Pani zapytała o taki z moim podpisem, który pozwoliłby jej na porównanie go z tym złożonym na karnecie do parków. Nie mogła uwierzyć w to, że w naszym paszporcie i nowym dowodzie nie przewidziano miejsca na podpis właściciela.

Gdzie (najtaniej) nocować?

Co wspólnego mają ceny noclegów tuż przy wjeździe do Parków Narodowych z widokami, jakie zastaniecie na ich terenie? Mogą wprawić w osłupienie. Poza tym, że zazwyczaj kosztują miliony, jest też problem z ich dostępnością.

Podczas mojej pierwszej wyprawy z koleżanką spałyśmy w samochodzie (parkingi Walmart/stacje benzynowe). Udało nam się sporo zaoszczędzić, ale jest to niezbyt wygodne rozwiązanie. Jeśli posiadacie chęci wyspania się w normalnych warunkach za niewielkie pieniądze polecam motel, w którym spędziliśmy dwie noce podczas naszej drugiej podróży na zachód USA. Znajdował się w pobliskiej miejscowości Williams. Droga do Visitor Center zajęła stamtąd nam godzinkę. Przez całą trasę nie skręciliśmy ani razu. 60 mil, cały czas prosto. To takie amerykańskie.

The Canyon Motel & RV Park

To nie motel, a urocze osiedle z domkami! Na terenie motelu był basen, pralnia, sklep z pamiątkami, miejsce na grilla – zdecydowanie jeden z najlepszych noclegów na wyjeździe i to w rozsądnej cenie. Polecamy!

Szukacie jeszcze tańszej opcji? Namiot można kupić w USA w dobrych cenach (w Walmart). Pamiętajcie o wcześniejszej rezerwacji na kempingach! Możecie je znaleźć na każdej stronie internetowej danego parku. W niektórych miejscach rezerwuje się tego samego dnia, ustawiając się nad ranem w długiej kolejce. Ceny na polach namiotowych wahają się w granicach 5-20$. Często prysznic jest dodatkowo płatny.

Ile czasu przeznaczyć na Wielki Kanion?

Park Narodowy Wielkiego Kanionu jest większy od amerykańskiego stanu Rhode Island. Różnica jest niemała. Całkowita powierzchnia Grand Canyon National Park wynosi 4926km2, zaś wspomnianego stanu 3140km2. Jeden dzień to niewiele na dokładne poznanie tego miejsca, choć tyle w zupełności wystarczy, aby zobaczyć najsłynniejszą krawędź – South Rim.

Statystycznie większość turystów spędza tam od 5 do 7 godzin. Nasza grupka przeznaczyła na niego jeden dzień. Jeśli marzy Wam się zejście w dół (a tym samym przynależeć do zaledwie 1% odwiedzających to miejsce), zarezerwujcie sobie na kanion dwa dni. Nie warto się tego podejmować, mając do dyspozycji tylko jeden dzień. Moje zdanie podziela zapewne grupa ratowników,  która setki razy schodziła po turystów przeceniających swoje możliwości.

Proponuję wybrać się do parku popołudniu i zostać w nim do wieczora – w ten sposób załapiecie się na niesamowity zachód słońca. Jeśli będziecie bardziej cierpliwi, po zmroku niebo nad Wami rozświetlą tysiące gwiazd. Ten widok będzie niezapomniany!

Zwiedzanie w 1 dzień – South Rim

  • Wjeżdżając do Visitor Center otrzymacie mapki oraz wszelkie inne informacje od pracowników. Koniecznie zobaczcie pierwsze ze spektakularnych widoków, jakie oferują punkty widokowe przy Visitor Center: Yavapai Point oraz Mather Point.
  • Pokonajcie drogę Desert View Drive  – można ją przejechać własnym samochodem albo shuttle bus, który kursuje co kilka minut. Polecam zatrzymanie się przy każdym z przystanków. Wbijcie w nawigację poszczególne nazwy, choć i bez tego dacie radę. Każdy z nich jest odpowiednio oznaczony na drodze i posiada miejsca parkingowe. Są to: Desert View Point, Navajo Point, Lipan Point, Moran Point, Grandwiev Point, Duck on the Roc Point, Yaki Point, Pipe Creek Vista.
  • Proponuję też krótki szlak (1,5 – 2h) do kolejnego punktu widokowego o niezwykle trafnej nazwie – Ooh Aah Point (zostawcie samochód przy Yaki Point i kierujcie się na szlak South Kaibab Trailhead). Dla tych, którym taki spacer nie wystarczy, proponuję zejście niżej, do Skeleton Point (spacer powinien zająć dwie godzinki w dwie strony).
  • Kolejna propozycja to kawałek krawędzi Hermit’s Rests z kolejnymi punktami widokowymi, oferujący osiem punktów widokowych. Połączone są szlakiem Rim Trail, który można przejść pieszo. Odbyłyśmy go podczas mojej pierwszej podróży. Ciężko powiedzieć ile zajmuje, ale wliczając w to wszystkie nasze przystanki spacerowałyśmy ponad 4 godziny (spacer w jedną stronę). Do Visitor Center wróciłyśmy krążącym tam co chwilę autobusem. Można też pokonać tę trasę własnym samochodem ale w przeciwieństwie do Desert View Road, jest to możliwe jedynie od początku grudnia do końca lutego. W pozostałe miesiące można skorzystać z shuttle bus (czerwona linia).
  • Niemałą atrakcją jest spacer po Skywalk na terenie zachodniej krawędzi Wielkiego Kanion- szklaną platformę widokową zawieszono 1220 metrów nad przepaścią. Nie skorzystaliśmy z niej ze względu na wysokie ceny biletu (79$) i zbyt wielką odległość od tej części parku.
  • Kogoś o grubszym portfelu z pewnością zainteresuje fakt, że można tam odbyć spływ pontonem lub podziwiać te niezwykłe tereny z okien helikoptera.

Planowanie wyjazdu do USA

o pierwszych odwiedzinach Stanów błyskawicznie przeskoczyłam z grona zadających innym pytania Dlaczego znowu USA? do grupy odpowiadających na nie słowami Niedługo znowu tam wrócę! Ciężko znaleźć kraj zapewniający tak wiele zróżnicowanych krajobrazów. W dzisiejszym wpisie przedstawię praktyczne wskazówki, które pozwolą Wam samodzielnie zorganizować wypad za ocean. To łatwiejsze niż się wydaje!

Po pierwszych odwiedzinach Stanów błyskawicznie przeskoczyłam z grona zadających innym pytania „Dlaczego znowu USA?” do grupy odpowiadających na nie słowami „Niedługo znowu tam wrócę!” Ciężko znaleźć kraj zapewniający tak wiele zróżnicowanych krajobrazów. W dzisiejszym wpisie przedstawię praktyczne wskazówki, które pozwolą Wam samodzielnie zorganizować wypad za ocean. To łatwiejsze niż się wydaje!

We wpisie poczytacie o takich rzeczach, jak:

  • Zniesienie wiz turystycznych i rejestracja w systemie ESTA.
  • Jak płacić w USA? Revolut – bezinteresowne lokowanie produktu. 
  • Ubezpieczenie na czas podróży.
  • Bilety wstępu? Kupuj przez Internet.
  • O czym warto pamiętać przed wylotem do USA?
  • Wjazd do USA – co czeka Was na lotnisku po przylocie?
  • Wynajem samochodu.
  • O czym warto pomyśleć po przylocie do USA?
  • Koszt wyjazdu.

Bez wiz turystycznych? Rejestracja w systemie ESTA.

Jeśli udajecie się do USA w celach turystycznych, wiza nie będzie Wam już potrzebna. Zakładając, że zniesienie wiz to krążąca od lat w powietrzu legenda postanowiliśmy je wyrobić w lipcu, nie tracąc zbędnego czasu. USA odwiedziliśmy miesiąc przed przystąpieniem Polski do programu bezwizowego… Nie komentując naszego pecha dodam, że gdybym sama nie wypełniła wniosku o jej przyznanie to w życiu nie uwierzyłabym w to, jakich informacji musiałam udzielić w formularzu. Najbardziej rozbroiły mnie następujące pytaniaczy brałam udział w ludobójstwie, czy jestem członkiem organizacji terrorystycznej, czy kiedykolwiek byłam związana z poborem nieletnich do armii, a także czy jadę do USA w celu szerzenia prostytucji. Należało też podać swoje dochody i opisać obowiązki w pracy. Zażyczono sobie również numer kontaktowy nie tylko do obecnych, ale i byłych pracodawców. No cóż, niezależnie od rodzaju wiz, wnioski wypełniali wszyscy, którzy pochodzili z krajów nienależących do programu bezwizowego. Nieraz słyszałam o buntach dyplomatów. Na nic były ich oburzenia. Zasady to zasady.

Obecnie wystarczy jedynie zarejestrować się w systemie ESTA, wypełniając aplikację. Jak to zrobić? Polecam poniższy filmik na kanale Interameryka, który doskonale wyjaśnia cały proces. Dla tych, którzy zdążyli wyrobić sobie wizę mam pocieszenie – nie musicie dokonywać tej rejestracji przez następne 10 lat do czasu wygaśnięcia Waszej wizy turystycznej!

Karta Revolut – bezinteresowne lokowanie produktu:

Decyzja o posiadaniu tej karty była trafiona i pozwoliła nam zaoszczędzić naprawdę sporo. Zdecydowanym plusem Revoluta jest to, że kontem zarządza się bardzo łatwo poprzez aplikację. Świetną funkcją na wyjazdy grupowe jest opcja „podziel rachunek” – która błyskawicznie rozlicza wszystkich (dostaje się powiadomienie, że dana osoba żąda określonej kwoty, po czym jednym kliknięciem wysyła się środki na jej konto).

Główną zaletą był fakt, iż standardowe (darmowe) konto pozwala na wymianę 29 obcych walut. Jest to wymiana bez prowizji. Mało tego, najczęściej wymienia się je po najkorzystniejszym kursie, lepszym niż w kantorach. Nie ma żadnej prowizji za płatności kartą Revolut, a jeśli wybieracie się do miejsca, w którym ciężko o zapłatę kartą, po przylocie do danego kraju wypłacicie sobie środki z bankomatu w danej walucie bezpłatnie. Jeśli wypłacona kwota przekroczy 800 zł, wówczas zostanie Wam potrącona jedynie prowizja wysokości 2%. Tak właśnie działa darmowe konto standard. Istnieją też inne płatne opcje w Revolucie, które pozwalają na więcej możliwości. Nam zdecydowanie wystarczyła podstawowa opcja.

Jeśli zdecydujecie się na założenie konta, możecie pobrać aplikację poprzez ten link, dzięki czemu otrzymacie kartę za darmo.

Ubezpieczenie na czas podróży:

Wypadki zdarzają się wszędzie, ale w tym kraju będą one najbardziej dotkliwe ze względu na drogą pomoc medyczną. Nieubezpieczony turysta może zapłacić w USA 100 tysięcy dolarów za wycięcie wyrostka robaczkowego… Znam też historię pewnego motocyklisty, który spędził 4 dni w szpitalu po wypadku i zobaczył na swoim rachunku 40 tysięcy dolarów – w cenę nie wliczono kosztów operacyjnych.

Szukając dobrego ubezpieczenia należy zwrócić uwagę na limit leczenia ambulatoryjnego (pokrycie kosztów związanych z badaniami i zabiegami – szczepienia, wizyty lekarskie, itd.). Należy też zadbać o to, aby UBEZPIECZENIE KOSZTÓW LECZENIA było możliwie jak najwyższe. Jeśli chorujesz przewlekle, należy wykupić dodatkowe opcje w polisie. Ważna jest opcja ASSISTANCE (suma ubezpieczenia powinna być taka jak w ubezpieczeniach kosztów leczenia), która pokrywa organizację transportu medycznego. Przyda się też NNW (Ubezpieczenie Następstw od Nieszczęśliwych Wypadków oraz ubezpieczenie OC w życiu prywatnym (zabezpieczenie w razie spowodowania wypadku, uszczerbku na czyimś zdrowiu, uszkodzenia sprzętów lub cudzego mienia). My skorzystaliśmy z firmy Ergo Hestia.

Bilety wstępu? Kupuj przez Internet!

Jeśli nie macie w planie wielkiego spontanu i wiecie mniej więcej kiedy udacie się na wybrane atrakcje to proponuję zakup biletów na stronach internetowych danego miejsca. Dlaczego warto wykupić bilety wcześniej? Na miejscu spotkacie się z dwiema kolejkami. Pierwszą jest ta do kas biletowych – zdecydowanie lepiej oszczędzić sobie czekania i wykorzystać tę godzinę na spędzenie czasu w danej atrakcji! Poza tym, internetowy zakup biletu zwykle okazuje się być tańszy (tak było w przypadku parków rozrywki).

Przed wyjazdem:

Aby ułatwić obie życie proponuję wyposażyć się przed wyjazdem w następujące przedmioty:

  • Nie odkryję Ameryki mówiąc, że warto wziąć ze sobą Powerbank.
  • Dla tych, którzy planują krótszy pobyt w USA (2-3 tygodnie) i nie są zainteresowani kupnem amerykańskiej karty do telefonu, proponuję aplikację MAPS ME. To nawigacja działającą offline, która wyznaczała nam trasę na spacer. Wystarczyło pobrać mapę danego miejsca, będąc online.
  • W żadnym wypadku nie dajcie się skusić na GPS w wypożyczalni samochodowej. Zażyczą sobie za nią tak kosmiczne kwoty, że tańszym rozwiązaniem jest kupno nowego. Wiele osób poleca Here We Go Maps. Próbowaliśmy, choć wolimy Google Maps w wersji offline (załadowaliśmy trasę kiedy mieliśmy WiFi – po zerwaniu połączenia nadal się nam wyświetlała).
  • Zaoszczędzicie trochę dolców jeśli zakupicie w Polsce uchwyt na telefon i gniazdo do zapalniczki, przez które podłączycie telefon do ładowarki. Korzystaliśmy z nawigacji bez obaw, że rozładuje się pośrodku niczego.
  • Pamiętajcie o adapterach prądowych, które pozwolą na podłączenie Waszego sprzętu do amerykańskich gniazdek. Niemniej jednak, mimo odpowiedniej przejściówki niektóre sprzęty zakupione w Polsce nie działają za oceanem. Moja prostownica nie bardzo się przydała, a na wodę w czajniku do porannej kawy czekałam do wieczora. Dzieje się tak, ponieważ napięcie w USA wynosi 110-120V o częstotliwości 60Hz, podczas gdy w Polsce jest to 220-230V o częstotliwości 50Hz. Generalnie większość sprzętu elektronicznego działa tam bez szwanku, ale nie zaszkodzi sprawdzić czy będą jakieś problemy (na sprzęcie powinno być oznaczenie INPUT: 100-240V 50-60Hz). Zapomnieliście o przejściówkach? Nie szkodzi, kupicie je na lotnisku lub na każdej stacji benzynowej (choć najtańszą opcją są te najzwyklejsze z Media Markt w cenie 4zł za sztukę).

Wjazd do USA:

Po przylocie do USA należy stawić się do automatycznego odczytu paszportów – znaki oraz tłumy poprowadzą Was do tego miejsca. Przygotujcie się na wypełnienie krótkiej deklaracji celnej dotyczącej rzeczy, które przywozicie do USA, fotografowania i pobrania odcisków palców (wszystko przez maszynę). W ten sposób Urząd Imigracyjny sprawdza, czy nie macie problemów z prawem czy też przebywaliście nielegalnie w USA podczas Waszego poprzedniego wyjazdu (np pracując w Stanach i mając jedynie wizę turystyczną).

Nie przejmujcie się, jeśli po zakończeniu odczytu paszportu i udzielenia wszelkich informacji system wyświetli Wasze dane z wielkim przekreśleniem oraz informacją, aby udać się do kolejnych bramek, gdzie czeka na Was celnik. Zauważyliśmy, że poszczególne osoby wybiera się do tego losowo. Wówczas należy ustawić się w następnej kolejce, aby odbyć krótką rozmowę z celnikiem. W przypadku osoby z naszej grupki chcieli po prostu zobaczyć paszport. Często pytają o powód przyjazdu do USA, jak długo mamy zamiar pozostać w ich kraju oraz z kim przyjeżdżamy.

Kiedy po przejściu przez bramki część naszej grupki czekała na pozostałych, podszedł do nich pracownik z psem. Zwierzę obwąchało wszystkie plecaki, po czym usiadło przy jednym z nich. Pracownik, wyczuwając miny przedzawałowe na ich twarzach, spokojnym tonem zapytał czy nie przewożą jakiegoś jedzenia. Ze względu na jabłko, odesłano ich do kolejnego wyjścia. Pamiętajcie – nie przewoźcie nieprzetworzonej żywności – surowe owoce to książkowy przykład zakazu.

Wynajem samochodu:

Polecam wynająć samochód będąc jeszcze w Polsce, zwłaszcza jeśli planujecie wyjazd większą grupką. Proponuję rozpocząć poszukiwania przez rentalcars.com. To wyszukiwarka, która pozwoli Wam porównać ofertę każdej z firm. Po przylocie do Los Angeles jeden z darmowych shuttle bus zabrał nas do wypożyczalni Thrifty (miejsce, z którego odjeżdżają busy jest dobrze oznakowane i obklejone nazwami firm, do których Was zabiorą), skąd odebraliśmy naszego Chevroleta.

Osoba zamawiająca samochód musi być jednocześnie kierowcą i właścicielem karty kredytowej. Praktycznie każda wypożyczalnia wymaga od klienta karty kredytowej, aby zablokować na niej czasowo środki będące depozytem (w naszym przypadku było to 200$ – zwrot następuje niezwłocznie po oddaniu auta). To bardzo ważne – w przeciwnym razie pracownik ma prawo anulować Waszą rezerwację, nawet jeśli jest już opłacona!

Przy wynajmie samochodu dopłacają kierowcy poniżej 21 roku życia (często jest to minimalny wiek, aby wypożyczyć samochód). Wiek naprawdę ma znaczenie – wybraliśmy najstarszego z naszej grupki. Wówczas cena była najkorzystniejsza. Najtaniej będzie, jeśli auto wypożyczy osoba mieszcząca się w przedziale wiekowym 25-69 lat. Po dokonaniu rezerwacji przez Internet nie zapomnijcie o wydruku vouchera, który pokażecie w wypożyczalni przy odbiorze samochodu. Poza głównym wybranym przez Was szoferem wyjazdu możecie też dodać innych kierowców do rezerwacji. Czasami jest to już wliczone w cenę. Nie warto ryzykować prowadzenia samochodu przez osoby spoza listy. Jeśli coś stanie się podczas ich jazdy, wszystkie ubezpieczenia automatycznie wygasają.

Warto wykupić też porządne ubezpieczenie samochodu. Co kryje się pod tym określeniem? O ile OC (amerykański odpowiednik to Third Party Liability) oraz pomoc drogowa (Road Side Assistance) powinny być w cenie wynajmu, należy również pomyśleć o zwolnieniu z odpowiedzialności za uszkodzenie i utratę samochodu, będące swego rodzaju auto-casco (Colision Damage Waiver). Jeśli ubezpieczenie nie obejmuje uszkodzenia szyb i opon, warto dokupić tę opcję. Drogi poza miastami pozostawiają wiele do życzenia – nietrudno o przydatność takiego ubezpieczenia.

Tankowanie w USA

Oto jedna z przyjemniejszych części podczas planowania wyjazdu. Otóż ceny za paliwo w USA pozytywnie Was zaskoczą. 1 galon (3,78l) kosztuje od 2$ do 3,5$. Najdrożej zatankujecie samochód na pustyni. Nie kuście losu, mając jedynie połowę baku. Wjeżdżajcie na stacje, jeśli przemierzacie ogromne puste przestrzenie. O ile w miastach nie będzie problemu ze znalezieniem stacji, to na pustyniach możecie się już nieźle zestresować.

Większość stacji posiada automatyczne dystrybutory, w których zapłacimy kartą kredytową. Niestety, nasze polskie karty nie zawsze działają. Wówczas można zapłacić tradycyjnie u pracownika przy kasie.

Po przyjeździe do USA:

Pierwszego dnia wpadnijcie do supermarketu Wallmart (amerykański odpowiednik naszej Biedronki), nie tylko po wodę i jedzenie na drogę ale pojemnik ze styropianu, będący świetną lodówką samochodową. Kosztuje niecałe 5$ i idealnie sprawdza się podczas wyjazdu. W motelach znajdziecie darmowe maszyny z lodem, którym zasypiecie pojemnik – i pyk, lodówka gotowa.

Planujecie zobaczyć cuda natury? Warto zaopatrzyć się w tzw. Annual Pass. Jest to karnet do wszystkich parków narodowych USA. Kupicie go na wjeździe do każdego z nich. Koszt wynosi 80$, obejmuje wszystkie osoby w samochodzie (karta wystarczyła na całą naszą ósemkę) i jest ważna przez cały rok. Na odwrocie zobaczycie dwa miejsca na nazwiska właścicieli. Może ona mieć dwóch posiadaczy i wystarczy, że podczas wjazdu do parku w aucie obecny jest tylko jeden. Wstęp do pojedynczego parku bez Annual Pass zazwyczaj wynosi 30$ za samochód. Warto więc wykupić karnet, nawet jeśli planujemy niewiele wizyt!

Kolejna rzecz: uważajcie na strefy czasowe, znajdując się na granicy amerykańskich stanów (np podczas zwiedzania Zapory Hoovera lub Kanionu Antylopy). Zegarki niejednokrotnie przestawiają godziny automatycznie, nawet jeśli nie przekroczycie jeszcze danej strefy czasowej. Warto więc upewnić się w której strefie czasowej znajduje się dany stan i dodać do swojego telefonu jego godziny. Przed zwiedzaniem Kanionu Antylopy dodałam na moim telefonie godzinę obowiązującą w Arizonie i sugerowałam się tylko tym czasem (w telefonie czas przestawił mi się na sąsiedni stan Utah).

Koszt wyjazdu: 

Całkowity koszt za wyjazd (wliczając w to ubezpieczenie, loty, jedzenie, atrakcje – również te podczas przesiadki, dojazdy na lotnisko oraz wszystkie pozostałe opłaty) wyniósł 8200zł za osobę. Gdybyśmy odwiedzili USA miesiąc później, udałoby nam się zaoszczędzić 625zł, które przeznaczyliśmy na wizę turystyczną…

Koszt całkowity wyniósł 8200zł. Chciałabym podkreślić, że plan przewidywał dużo kosztownych atrakcji. Zobaczyliśmy spory kawał zachodu przemierzając 4250km. Paliwo w tym kraju jest tanie, ale nie darmowe. Pozwalaliśmy sobie też na obiady w restauracjach i spaliśmy w hotelach (nie było luksusu, ale warunki były dobre). Przy okazji zwiedziliśmy też turecki Stambuł. Staraliśmy się zrobić to wszystko jak najtaniej,

PRZY PODRÓŻY 8-OSOBOWEJ KOSZTY NA KAŻDEGO Z NAS ROZŁOŻYŁY SIĘ NASTĘPUJĄCO:

*ubezpieczenie na czas podróży (2 tygodnie) – 147zł,

*dojazd pociągiem na lotnisko z Gdańska do Warszawy – 49zł/osoba + 3,50zł pociąg z Warszawy Centralnej na lotnisko Chopina,

*powrót z Warszawy do Gdańska – 3,50zł bilet z lotniska do centrum oraz 27zł za Flix Busa z Warzawy do Gdańska,

*bilety lotnicze (lot w dwie strony z bagażem podręcznym) – 2299zł,

*wiza turystyczna do USA – 625zł…

*wiza turecka – 20,55$,

*wynajem samochodu 12-osobowego (z pełnym ubezpieczeniem) na 12 dni – 420zł/osoba,

*Ceny za paliwo (przejechaliśmy 44250km, głównie poza miastem) wynosiły od 2 do 3,5$ za galon (tj. 3,78l). Najdrożej było na pustyniach oraz na terenie Kalifornii.

*11 noclegów w USA oraz 2 w Stambule podczas przesiadki (głównie pokoje czteroosobowe – informacje o naszych hotelach podałam we wpisie z planem podróży) – 1200zł/osoba,

*główne atrakcje – Kanion Antylopy: 52,80$, przejazd przez Golden Gate: 0,97$ (7,80$ za samochód), przejazd zabytkowym Cable Car w San Francisco: 7$, wstęp do parku rozrywki Six Flags wraz z opłatą za parking: 72$, trzygodzinny rejs z obserwacją wielorybów w Monterrey: 50$, Annual Pass, czyli karnet na parki narodowe: 10$ (80$ za samochód).

Pozostałe koszty to inne atrakcje oraz wydatki na jedzenie, napiwki i pamiątki. Można taniej? Można! Niemniej jednak, taki budżet planowaliśmy i zmieściliśmy się w nim bez problemu. Mój pierwszy wypad do zachodniej części USA odbyłam o połowę taniej – spałyśmy z koleżanką w samochodzie, a czasami w namiocie. Jadłyśmy kanapki, banany i zupki chińskie. Przemierzyłyśmy znacznie krótszą trasę, odwiedzając bezpłatne atrakcje. Wszystko zależy więc od Waszych oczekiwań. Jedno jest pewne – bez względu na zaplanowany budżet przeżyjecie swoje wakacje życia! Z całą pewnością przyznaję, że udało nam się tego dokonać!

Popołudnie w parku Joshua Tree – niezwykłe drzewa Jozuego

Jesteście w Los Angeles i szukacie miejsca na odpoczynek od zgiełku miasta? A może rozpoczynacie zwiedzanie zachodniej części USA zgodnie z naszym planem podróży? Koniecznie wpadnijcie do Parku Narodowego Joshua Tree! Czeka na Was pustynia z uroczymi drzewkami Jozuego i niezwykłe formacje skalne.

Ile czasu spędzić w Joshua Tree?

My przeznaczyliśmy na to miejsce popołudnie. Uważam, że park jest ciekawy, choć jeden dzień spędzony tam byłby dla mnie wystarczający. Niemniej jednak, wiele osób uważa, że nawet tydzień w Joshua Tree pozostawia niedosyt. Swoje zdanie uzasadniają tym, że park oferuje ponad 3000 km szlaków i mnóstwo punktów widokowych. Ponadto, jest wprost idealne na kemping (może się pochwalić ponad 530 miejscami).

Skąd wzięła się nazwa parku?

Niezwykłe Joshua Tree będące znakiem rozpoznawczym tego parku przykuły uwagę Mormonów podróżujących po Kalifornii w XIX wieku. Stwierdzili, że jego gałązki skierowane ku górze nawiązują do Ziemi Obiecanej i przypominają ręce modlącego się proroka Jozuego.

Drzewa Jozuego tak naprawdę… nie są drzewami?

Taka prawda. Nic dziwnego, że potocznie nazywa się je drzewami – dorosłe okazy mogą osiągnąć nawet 12 metrów wysokości. Zazwyczaj są one jednak niższe. Joshua Tree to rodzaj juki, który występuje w czterech amerykańskich stanach: Kalifornia, Nevada, Utah i Arizona. Warto dodać, że wszystkie wymienione części USA charakteryzują się klimatem pustynnym. Warunkiem pojawienia się na danym terenie Joshua Tree jest też odpowiednia wysokość (600 a 1800 m n.p.m.). Ze skromnego patyczka przekształcają się w konkretne Joshua Tree w ciągu 50-60 lat. Niedługo, zważywszy na średnią ich wieku, która wynosi 500 lat! Niektóre okazy dożywają nawet tysiąca.

Joshua Tree są naprawdę potrzebne na pustyni. Nie chodzi jedynie o upiększanie krajobrazu, ale o ochronę kojotów, rysi, zająców, wiewiórek, jaszczurek i ptaków, które znajdują schronienie w ich cieniu. Ciężko będzie spotkać te zwierzęta za dnia w parku. Poza cieniem drzew, starają się chować przed słońcem w nieco solidniejszych kryjówkach. Stworzenia żyjące w parku charakteryzują się przystosowaniem do warunków pustynnych. Szukają wody raz na jakiś czas, ale kiedy „dorwą się” do jej źródła, piją na zapas. Zdecydowanym minusem dla zwierząt, a plusem dla drzewek jest fakt, iż Joshua Tree… śmierdzą. Zapach przyciąga do nich owady, które je zapylają. Istnieją dwa gatunki drzew, z których jeden wcale nie „pachnie” tak intensywnie. Co ciekawe, owady tego nie rozróżniają, osiadając na obu drzewkach.

Zastosowanie (nie)drzewek Jozuego

Co ciekawe, z miazgi drzew Jozuego powstawały gazety. Wykorzystywano je do produkcji papieru przez londyński Daily Telegraph. Rdzenni Amerykanie również postrzegali jukę za użyteczną. Wytwarzali z jej drewna miski oraz pojemniki do zbierania żywności.

Podczas I wojny światowej drewno Joshua Tree używano do wyrabiania szyn podtrzymujących złamane kości żołnierzy. Z kolei weterani wojenni zatruci gazem znajdowali ratunek w suchym i gorącym powietrzu, które oczyszczało drogi oddechowe, łagodząc objawy zatrucia.

U2 i znakomity album „Joshua Tree”:

Przyznaję, że zanim odwiedziłam park, nazwa Joshua Tree kojarzyła mi się raczej ze znakomitą płytą irlandzkiego zespołu. Po jej wydaniu fani rozpoczęli poszukiwania drzewka z okładki albumu w Joshua Tree National Park. Okazało się jednak, że zdjęcie wykonano 300 km dalej, w kalifornijskiej miejscowości Darwin.

Dlaczego Joshua Tree pojawiło się na okładce albumu?

Drzewo Jozuego jest symbolem przetrwania w najcięższych warunkach, które wytrzyma każdą piz*awicę. Pustynny żar i kompletny brak wilgoci, a także burze piaskowe nie są mu obce. Mimo to, nadal rośnie. O trudach przetrwania świadczy pochyłość drzewek – rosną z kierunkiem wiatru. Jego symbolika jest więc niezwykle wymowna i idealnie wpasowała się w klimat albumu!

Rzecz o skałkach w parku:

Joshua Tree National Park to raj dla archeologów, astronomów (przejrzyste niebo pozwala na obserwacje gwiazd), ornitologów, a także wielbicieli wspinaczek. Niewysokie skałki wydają się być łatwym wyzwaniem. Tymczasem okazuje się, że są one bardzo ostre. Trasy wspinaczkowe są krótkie, ale bardzo zróżnicowane.

Stanowiska archeologiczne

Na terenie parku znajdziecie ponad 500 stanowisk archeologicznych i 88 zabytków! Wszystko za sprawą jej dawnych mieszkańców. Na pierwszy rzut oka Joshua Tree National Park nie wygląda na miejsce, w którym można było osiąść. A jednak! Pierwszymi mieszkańcami byli Indianie Pinto, a ostatnim plemieniem słynni Mojave. Europejczycy dotarli tam dopiero w XVIII wieku. W kolejnym stuleciu park przyciągał głównie poszukiwaczy złota. Co ciekawe, obszar należy do USA dopiero od 1848 roku. Wcześniej były to ziemie meksykańskie.

Co zobaczyć w parku, mając tylko popołudnie?

Polecamy Wam takie miejsca jak: Covington Flat Road (ze sporą ilością drzew Jozuego, przypominającą ich lasek), Keys View (fantastyczny widok na okolicę, przypominający krajobraz Doliny Śmierci), Skull Rock (najpopularniejsza skała w parku, która kształtem przypomina czaszkę) oraz Arch Rock (skały przypominające kształtem łuki). Objechanie tych punktów i przystanki na krótki spacer zajęły nam całe popołudnie.

Wstęp do parku:

Wjazd do parku kosztuje 25$ (płaci się za samochód, a nie za osobę). Jeśli macie w planach odwiedziny trzech parków, zachęcam do zakupu Annual Pass. Jest to karnet pozwalający na wjazd do wszystkich parków narodowych USA przez rok. Cena wynosi 80$ i można go zakupić na wjeździe do każdego z nich. Dla nas był to biznes życia – jeden Annual Pass wystarczył na całą naszą ósemkę, a odwiedziliśmy mnóstwo parków. Karta może mieć dwóch właścicieli (wystarczy, jeśli tylko jeden z posiadaczy będzie w samochodzie w momencie wjazdu do parku).

Park możesz przemierzyć samochodem!

Parki narodowe w USA są idealnie przystosowane do zwiedzania samochodem. Wiadomo, że nie zachęcam do obejrzenia ich jedynie przez szybę (choćby nie wiem jak fajne byłoby Wasze auto). Nie ukrywam jednak, że to bardzo wygodne rozwiązanie, które pozwala na zobaczenie znacznie więcej w krótszym czasie. Zazwyczaj każdy początek danego szlaku posiada w pobliżu parking. Jest to również ogromne ułatwienie dla zwiedzania go przez osoby niepełnosprawne..

Joshua Tree National Park z całą pewnością nie był najpiękniejszym miejscem, jakie zobaczyliśmy w USA. Nie plasuje się nawet w pierwszej trójce. Wszystko przez to, że ma ogromną konkurencję. Cudów natury w Ameryce jest po prostu za dużo! Mimo to, szczerze zachęcam do odwiedzin tego parku! Tamtejszy krajobraz jest po prostu jedyny w swoim rodzaju. Joshua Tree znajduje się na trasie pomiędzy najsłynniejszymi punktami na zachodzie USA, dlaczego więc tego nie wykorzystać?

Zachód USA – plan podróży (2-3 tygodnie)

Podczas ostatniego wypadu do USA nie miałam kilku miesięcy na poznawanie tego kraju, a dwa tygodnie. Taki przedział czasu był jedynym wyjściem, aby zmieścić się w urlopie każdego z naszej grupki. Przyznaję jednak, że zobaczyliśmy naprawdę ogromny kawał zachodniego wybrzeża. Poniższy plan nie jest dokładnym odzwierciedleniem naszej trasy – wprowadziłam kilka zmian, których dokonałabym jadąc tam po raz drugi. Pojawiły się też informacje o miejscach, które odwiedziłam podczas pierwszej podróży. Będą idealną propozycją na przedłużenie pobytu. Skoro wizy dla Polaków zostały już zniesione, a gotowy plan zwiedzania przedstawiam Wam w niniejszym wpisie to pozostało Wam tylko prosić o wolne w pracy i wyruszyć na przygodę życia!

Dopełnieniem do zorganizowania wyjazdu będzie kolejny wpis z poradami praktycznymi. Aby wszystko opisać zwięźle i nie tworzyć kilometrowego wpisu (choć raczej do tego dobiłam) najpierw przedstawiam ogólny plan wyjazdu. Stopniowo będę dodawać kolejne wpisy o poszczególnych miejscach (ze wszystkimi szczegółami dotyczącymi dojazdu, parkingów, cen za bilety wstępu i ciekawostkami z nimi związanymi).

IMG_20191013_120755

PRZYKŁADOWA TRASA: ZACHÓD USA W 2-3 TYGODNIE:

Los Angeles – Joshua Tree National Park – kawałek Route 66 z Oatman, Kingman i Seligman po drodze – Williams – Park Narodowy Sedona – Wielki Kanion – Monument Valley lub Kanion Antylopy (w przypadku 3 tygodni byłby czas na oba miejsca) – Horseshoe Bend – Bryce Canyon – Zion National Park – Valley of Fire – Las Vegas – Zapora Hoovera – Dolina Śmierci – Alabama Hills – Yosemite National Park – San Francisco – Monterey – Big Sur – Santa Barbara – Park Rozrywki Six Flags Magic Mountain – San Diego – Los Angeles.

***Pogrubione nazwy miejsc to propozycje na wyjazd dłuższy niż 2 tygodnie***

Jeśli ruszacie na podbój USA grupą to lepiej dla Was! Ośmioosobowa podróż okazała się być w naszym przypadku tańsza niż przemierzanie USA we dwójkę. Większe auto opłaci się to nawet jeśli będziecie zużywać więcej paliwa. Na korzyść przemawiały też pokoje 4-osobowe. Polecam sieciówki Motel 6 oraz Super 8. Bierzcie je w ciemno – są tanie (choć cena różni się w zależności od lokalizacji), czyściutkie i z parkingiem. Rezerwując hotele starałam się nie przekraczać założonego budżetu. Nasze noclegi kosztowały średnio 15-25$ za dobę na osobę.

Poniżej przedstawiam nasz zarys podróży. W rzeczywistości przebyliśmy więcej kilometrów niż twierdzi Google (nie doliczyłam poszczególnych punktów w Parkach Narodowych oraz kilka objazdów spowodowanych zamknięciem dróg). 

mapa
DZIEŃ 1: przylot do Los Angeles.
DZIEŃ 2: Griffith Park i Aleja Gwiazd + Joshua Tree National Park.
DZIEŃ 3: Legendarna Route 66.
DZIEŃ 4: Wielki Kanion.
DZIEŃ 5: Kanion Antylopy i Horseshoe Bend.
DZIEŃ 6: Bryce Canyon.
DZIEŃ 7: Zion  National Park + Las Vegas.
DZIEŃ 8: Zapora Hoovera, relaks w Las Vegas.
DZIEŃ 9: Dolina Śmierci.
DZIEŃ 10: Yosemite National Park.
DZIEŃ 11: San Francisco.
DZIEŃ 12: Obserwacja wielorybów w Monterey i kąpiel w oceanie.
DZIEŃ 13: park rozrywki Six Flags + Downtown Los Angeles.
DZIEŃ 14: Beverly Hills, Rodeo Drive i Venice Beach.

Rozpoczynamy od LA i po jednym dniu już go opuszczamy. Spokojnie, zwiedzając zgodnie z naszym planem pobędziecie w nim jeszcze pod koniec wyjazdu. Przy planowaniu pierwszego dnia pamiętajcie, że sporo czasu zajmuje wydostanie się z lotniska – bynajmniej tak było jeszcze za czasów wiz. Dajcie znać jeśli coś się zmieniło (na przejściu przez same bramki straciliśmy 2h, szczegóły we wpisie z informacjami praktycznymi). Dojazd do wypożyczalni samochodów też Wam trochę zajmie – w LA wszystkie znajdują się poza lotniskiem. Znaki w hali przylotów poprowadzą do przystanku z darmowymi busami do wypożyczalni. Obklejono je nazwami firm, więc bez problemu traficie do swojej.

Pierwszego dnia zaplanujcie wypad do Walmart. Poza wodą i jedzeniem „na drogę” warto zaopatrzyć się w styropianowy pojemnik (4$), będący odpowiednikiem lodówki. Większość moteli posiada darmową maszynę do lodu – i pyk, lodówka gotowa.

LA to strategiczny punkt, który pozwala na zrobienie „kółeczka” i oddania samochodu w tym samym miejscu (czyli bez dopłat). Radzę odpocząć po długim locie i potraktować pierwszy dzień wyjazdu luźno. Zmiana strefy czasowej na pewno przypomni Wam o tej konieczności. Jeśli wydostaniecie się z lotniska szybciej niż my (mieliśmy jedynie czas na krótki spacer po centrum bez konkretnego planu), proponuję odpoczynek na plaży w Santa Monica. Brzmi znajomo? To tam odbywały się zdjęcia do słynnego „Słonecznego Patrola”. Ponadto, w Santa Monica kończy się słynna Route 66. Za zimno na kąpiel? Przejdźcie się wzdłuż molo, na którym znajduje się… wesołe miasteczko!

  • nocleg: Travel Inn – bez luksusu ale tani, świetnie zlokalizowany, dobry na jedną noc.
  • Jeśli chcecie zjeść coś późno i tanio w LA (tak jak my – około 22:00-23:00), polecamy Jack in the box – sieciówka Drive Through ze smacznymi i tanimi burgerami (5$). Adres jednej z nich przy hotelu: 516 N Beaudry Ave, Los Angeles, CA 90012. 
IMG_20191012_181706
Moje główne skojarzenie z Kalifornią

DZIEŃ 2: Griffith Park i Aleja Gwiazd + Joshua Tree National Park.

Zacznijcie od Griffith Park z najpiękniejszym widokiem na Los Angeles. Zajrzyjcie do obserwatorium i podejdźcie nieco wyżej, w stronę znaku Hollywood. Widok na słynny napis nie zadowala? Wybierzcie się do N. Beachwood Drive, gdzie zobaczycie go z bliższej odległości. Wyskoczcie na Aleję Gwiazd, zobaczcie przylegający do niej Dolby Theater – miejsce wręczania Oskarów, a także Chinese Theater, w którym odbywają się najsłynniejsze premiery filmowe.

Po południu pożegnajcie się z LA (będzie na niego czas pod koniec wyprawy) i ruszajcie w stronę Joshua Tree National Park (2,5-3h). Fajnie byłoby zobaczyć go o zachodzie słońca. Oto miejsca w parku, które idealnie wpasowały się w naszą trasę: Covington Flats, Skull Rock, Arch Rock (na objazd tych miejsc i niedługi spacer liczcie jakieś 2h).

  • nocleg w Motel 6 Twentynine Palms (72562 Twentynine Palms Highway, Twentynine Palms, CA 92277). 

Kultowa Mother of the Roads łącząca Chicago z Los Angeles powstała w 1926 roku i liczy aż 3945 km. Nic dziwnego – przebiega przez 8 stanów! Wiele osób twierdzi, że zobaczyliśmy jej najciekawszy kawałek – przejechaliśmy trasę z LA do Williams.

Podczas trzeciego dnia spędzicie wiele godzin w samochodzie (około 5-6h), ale gwarantuję mnóstwo ciekawych przystanków. Czekają na Was miasta widmo, wymagające drogi (odpowiedniejszą nazwą byłyby serpentyny nad urwiskami) i miejscowości westernowe o klimacie prawdziwego dzikiego zachodu. Szczegóły na temat Mother of the Roads przedstawię we wpisie poświęconym Route 66. Oto miejsca na trasie, które musicie zobaczyć: Roy’s Motel&Cafe, miasto widmo Goof’s, westernowe Oatman zamieszkiwane przez dzikie osły (warto zrobić w nim 1-2h postoju), Kingman, Seligman i Williams. 

  • Pod tym adresem w Kingman znajdziecie bardzo dobrą, typową amerykańską restaurację: 105 E Andy Devine Ave. Polecam!
  • nocleg: The Canyon Motel & RV Park. Domki w Williams były jednym z najlepszych noclegów –  szkoda, że nie skorzystaliśmy z tamtejszego grilla. 

Na pewno każdy z Was podziwiał to miejsce na zdjęciach. I wiecie co? Fotografie nie oddają jego ogromu i piękna nawet w połowie! Mając na niego jeden dzień, zdecydowaliśmy się na poznanie krawędzi South Rim. Nie spieszcie się z opuszczeniem parku – wieczorem niebo zasypują gwiazdy (ich widoczność nad kanionem robi wrażenie!).

  • nocleg: The Canyon Motel & RV Park, Williams – druga noc w tym samym miejscu. 
  • Przepyszne burgery i muzykę na żywo znajdziecie w restauracji Cruisers, Williams. 
  • Opcja na 3 tygodnie: zobaczcie Bearizona Wildlife Park w Williams.  To coś w stylu safari dla niedźwiedzi, 20$/osoba. Spędzicie tam jakieś 3h.
  • Kolejną opcją jest pobliski Park Narodowy Sedona (1h samochodem od Williams). 

Pierwszy raz zobaczyłam Kanion Antylopy na losowej tapecie Windows’a kilka dobrych lat temu. Długo nie mogłam uwierzyć w to, że istnieje. Mimo, że jest naprawdę uroczy, może trochę rozczarować. Pierwszą rzeczą jaką zajął się przewodnik było ustawianie odpowiednich filtrów w telefonie uczestników wycieczki, przez co zdjęcia są trochę przekłamane. Wstęp niesamowicie drogi (godzinna wycieczka w Lower Antelope Canyon to koszt 200zł), a mimo to przyciąga tłumy, które nie pozwalają na podziwianie tego miejsca własnym tempem. Wycieczkę po kanionie najlepiej wykupić przez Internet – szczegóły w osobnym wpisie poświęconym temu miejscu.

Koniecznie wybierzcie się na zachód słońca do Horseshoe Bend – przepiękny łuk rzeki Kolorado (parking: 10$, przygotujcie się na 20-minutowy spacer z parkingu na punkt widokowy).

  • nocleg: Lake Powell Canyon Inn (150 North Lake Powell Boulevard, Page)
  • Macie 3 tygodnie na Stany? Zobaczcie Monument Valley, oddalone o 2h samochodem od Page. Idealne na całodniowy wypad i późny powrót na nocleg.
  • Pomysłem na kolejny dzień może być kąpiel w jeziorze Powell. 

DZIEŃ 6: Bryce Canyon.

Ten niewielki park narodowy znajduje się w odległości 2,5h samochodem od Page, w stanie Utah. Mimo, że udałoby się połączyć jego zwiedzanie z kolejnym parkiem – Zion, to radzę, aby tego nie robić. Warto zaplanować sobie cały dzień na każdy z tych parków. Bryce odwiedziłam podczas mojej pierwszej podróży do USA i zrobił na mnie ogromne wrażenie! Polecam na jeden dzień szlak Tower Bridge (5km), Sunrise Point, Queens Garden Trail (ok. 3km) i zachód słońca na Sunset Point 

  • nocleg: Rodeway Inn Bryce Canyon – tańszego w pobliżu Bryce nie znajdziecie!
  • Restauracja? Podczas pierwszego wyjazdu jadłam tylko bułki, banany i zupki chińskie za dolara, więc tutaj nie pomogę. 
16
Bryce Canyon odwiedziłam podczas mojej pierwszej podróży na zachód USA

DZIEŃ 7: Zion  National Park + Las Vegas.

Z hotelu w Page mieliśmy jakieś 2,5h do Zion National Park. Jeśli szukacie klimatu dzikiego zachodu to nie mogliście lepiej trafić! Zion oferuje wiele szlaków – od najtrudniejszych, na które musicie poświęcić cały dzień, po najprostsze, które ogarniecie w godzinę. Sporą część Zion Park zobaczycie przez szybę samochodu, dzięki przepiękniej Scenic Route.

  • Mega restauracja na trasie do Vegas – Peggy Sue’s 50’s Diner, 35654 Yermo Rd, CA 92398. 
  • opcja na 3 tygodnie: kolejny park – Valley of Fire. Idealny na jednodniowy wypad.
  • nocleg: Wyndham Desert Blue, Las Vegas w sąsiedztwie Las Vegas Strip (3200 W Twain Ave, Las Vegas, NV 89103). Tanio i tak jakby luksusowo (70zł/noc/osoba). Najniższe ceny za świetne hotele znajdziecie właśnie w Vegas (poza weekendem). Dlaczego? Kasyna to główne źródło dochodu, a tanie noclegi zachęcają do odwiedzin miasta!

Ten dzień był jednym wielkim odpoczynkiem. Poza tym, Las Vegas za dnia jest strasznie nudne. Korzystaliśmy więc z basenu hotelowego i zbieraliśmy siły na godziny po zmroku! Polecam wybrać się nad Zaporę Hoovera (40min samochodem z Las Vegas). Proponuję też podejść po zdjęcie ze słynnym znakiem Welcome to Fabulous Las Vegas znajdującym się przy samym lotnisku (5200 Las Vegas Blvd S, Las Vegas, NV 89119). Wieczorem kontynuowaliśmy spacer po Las Vegas Strip – rozłóżcie go na dwa wieczory, zbyt ciężko ogarnąć go podczas jednej nocy!

  • nocleg w tym samym hotelu: Wyndham Desert Blue.

Najgorętsze miejsce w USA! Plusem przyjazdu w godzinach popołudniowych była znośna temperatura. Niestety, był też i minus – długa i kręta droga po ciemku przez Alabama Hills, przez które przejechaliśmy po zmroku – widoki pooglądałam sobie w Google. Planując wypad do Doliny Śmierci nie zapominajcie o zapasach wody! Miejsca warte uwagi w dolinie:

  • Zabriske View Point,
  • Devil’s Golf Course, Salt Pool Rd,
  • Badwater,
  • Artist’s Palette, Furnace Creek,
  • Mesquite Flat Sand Dunes.

Przez Alabama Hills kierowaliśmy się jak najdalej na północ do uroczego Mammoth Lakes, gdzie spaliśmy w drewnianych domkach. Była to najlepsza opcja, aby wczesnym rankiem ruszyć do kolejnego Yosemite (40min samochodem). Noclegi bliżej parku Yosemite kosztowały miliony.

  • nocleg 1h od Yosemite: urocze drewniane domki w Mammoth Lakes: Edelweis Lodge (1872 Old Mammoth Road, Mammoth Lakes, CA 93546). 
  • opcja na 3 tygodnie: przedłożony wypad do Doliny Śmierci i przejazd zupełnie inną drogą na nocleg do Motel 6 w miejscowości Fresno. To świetna baza wypadowa do Sequoia National Park. Kolejnego dnia proponuję wypad do Yosemite (ok. 2,5h drogi). 

Po przejeżdżaniu  przez ogromne pustynie w kilka godzin znaleźliśmy się w zupełnie innym klimacie. Yosemite przypomina mi trochę nasze Tatry – w krajobrazie przeważają szare skały. Początkowo chciałam zrezygnować z parku kosztem dłuższego pobytu w San Francisco – i to byłby błąd! Postarajcie się spędzić w nim cały dzień, zwłaszcza jeśli chcecie zobaczyć tamtejsze sekwoje. Park jest ogromny, a dojazd do punktu z gigantycznymi drzewami „trochę” zajmuje. Najpiękniejsze miejsca w Yosemite to: Glacier Point, Tunnel View, El Capitan, Tioga Pass. Jeśli będziecie tam wiosną, warto wybrać się do Mirror Lake. W parku nie brakuje też wodospadów – niektóre szlaki pozwalają zobaczyć je z bliska.

Na parkingu przy Mariposa Groove rozpoczyna się kilka szlaków, na których zobaczycie sekwoje. Kilkugodzinne szlaki zaprowadzą Was do największych gigantów – warto mieć więc jakiś zapas czasu! Poza tym, drogi w parku są kręte i często osadzone nad przepaścią. Lepiej więc wyjechać z parku przed zmrokiem – zwłaszcza, że nasze planowe miejsce noclegowe oddalone jest o 4h (róbcie wszystko, aby tego samego dnia wylądować jak najbliżej San Francisco).

  • nocleg w Motel 6 Pinole – aż 4h drogi od parku Yosemite. Warto dojechać jak najbliżej San Francisco i rozpocząć jego zwiedzanie z samego rana. Odradzam nocowanie w SF. Ceny w jego bezpiecznych dzielnicach są tragiczne… Przestrzegano mnie, że w razie znalezienia lokum nieprzekraczającego naszego przewidywanego powinniśmy nocować w nim… uzbrojeni. San Francisco oferuje najdroższe noclegi w USA, zaś ich jakość pozostawia wiele do życzenia… 

If you’re goiiiiiing to Saaaaan Fraaancisco… Z taką nutką w tle ruszyliśmy w stronę jednego z najsłynniejszych miast na świecie. Warto zwlec się z łóżka wcześniej, aby uniknąć korków. Punkt pierwszy: kierujemy się na Battery Spencer po widok na most Golden Gate. Mieliśmy ogromne szczęście, widząc go w całej swej okazałości. Zazwyczaj tonie we mgle. Po przejechaniu przez najsłynniejszy most na świecie, zostawiliśmy samochód na jednym z parkingów (jest ich tam pełno, 40$/dzień), rozpoczynając zwiedzanie od Fisherman’s Wharf. Nie zabrakło też Pier 39 obleganego przez lwy morskie, skąd najlepiej widać Alcatraz – słynne więzienie, z którego nie było ucieczki. Kolejną atrakcją była przejażdżka zabytkowym tramwajem po stromych uliczkach, Union Square oraz największe Chinatown na świecie. Wieczorem usiedliśmy na plaży z widokiem na oświetlony most. Coś pięknego!

  • restauracja: Cioppino’s przy Fisherman’s Wharf, serwująca owoce morza. Polecam kanapkę z krewetkami (400 Jefferson St, San Francisco, CA 94109).
  • nocleg: spaliśmy poza miastem ze względu na wysokie ceny hoteli w mieście. Wybraliśmy Super 8 by Wyndham w Salinas (131 Kern Street, Salinas, CA 93905). Oddalony o 2,5h od San Francisco. Zaoszczędziliśmy naprawdę sporo.
  • Jeśli planujecie przejazd przez Golden Gate i brak mandatów, zapłaćcie za wjazd przez Internet. Wystarczy zalogować się tutaj, wpisać numer rejestracyjny pojazdu, datę, a także ilość planowanych przejazdów przez most (my mieliśmy tylko jeden). System przekieruje Was do płatności. Całość potrwa z 5-10 minut. 

Kiedy usłyszałam, że w Monterey organizowane są rejsy z możliwością oglądania wielorybów, natychmiast rozpoczęłam namawianie naszej grupki na skorzystanie z tej atrakcji. Rejsy trwają 3-4 godziny. Niektóre firmy oferują zwrot kosztów, jeśli nie uda się spotkać ani jednego – a koszt atrakcji jest niemały (50$). Niestety nie widziałam wielorybów wyskakujących z wody, co jest bardzo rzadkim zjawiskiem (choć może nie na You Tube), ale mogłam podziwiać ich potężne ogony i kawałek tułowia, kiedy wynurzały się aby wypuścić powietrze. Niesamowite! Polecam każdemu!

Po rejsie i obiedzie w restauracji na promenadzie proponuję odpocząć na jednej z plaż: Carmel-by-the-sea (10min od od Monterey), Pismo Beach (2,5h od Monterey) lub Santa Barbara. Wybraliśmy tę ostatnią, ale było już trochę zimno na kąpiel (przyjechaliśmy około 18:00), chociaż zachód słońca na plaży wszystko wynagrodził.

  • restauracja Abalonetti Seafood – polecam zupę rybną i kanapkę z homarem (57 Fishermans Wharf, Monterey, CA 93940).  
  • nocleg: Następnego dnia macie w planach park rozrywki Six Flags? Proponuję hotel Crystal Lodge Motel (1787 East Thompson Boulevard,Ventura, CA 93001). My nocowaliśmy już w LA, ale mniej męczącym rozwiązaniem będzie skrócenie trasy i hotel w miejscowości Ventura. Jeśli natomiast wolicie odwiedzić Universal, lepszym rozwiązaniem będzie nocleg w Los Angeles (ze względu na kolejki do wejścia warto pojawić się w Universal Studio wcześniej). 
  • Jeśli planujecie dłuższy pobyt w USA, pokonajcie trasę z Salinas do Santa Barbara wzdłuż wybrzeża. Przejeźdźcie się kalifornijską jedynką z Big Sur, która dostarczy Wam niezapomnianych widoków. Możecie liczyć na mnóstwo plaż, wylęgarnie lwów morskich, przepiękne położone mosty oraz drogę nad urwiskiem. Pokonanie tej trasy w jeden dzień nie ma sensu – warto wygospodarować na nią co najmniej dwa. Trasę świetnie opisano na blogu Lazurowy Przewodnik. Robię reklamę, no niech stracę!

Dlaczego zdecydowaliśmy się na Six Flags, zamiast odwiedzin słynnego Universal Studio? Jestem przekonana, że oba parki są świetne, ale kompletnie różne – bez sensu więc porównywać je ze sobą. Rollercoastery w Six Flags dostarczą Wam mnóstwo adrenaliny, zaś Universal to połączenie kolejek będących symulatorami 3D/4D, parad oraz przedstawień. Zadecydujcie więc jakiej rozrywki szukacie i wybierzcie odpowiedni park dla siebie. Bez względu na to, gdzie traficie zapewniam, że będziecie zadowoleni!

Wracamy na LA! Proponuję trzygodzinny spacer. Google pokazuje, że pokonacie ją trzy razy szybciej ale gwarantuję, że miejsca przyciągną uwagę i przeznaczycie na nie więcej czasu. Downtown LA przede wszystkim kojarzy mi się z ogromną ilością bezdomnych ale warto je odwiedzić ze względu na kilka interesujących miejsc. Wpadnijcie do Staples Center – słynnej hali widowiskowo-sportowej, w której odbywają się mecze Lakersów i koncerty najsłynniejszych artystów. Podejdźcie na jeden z najsławniejszych placów miasta – Pershing Square. Zajrzyjcie do ogromnej biblioteki, po czym spacerkiem przez aleję Kościuszki dojdziecie do oryginalnych budynków the Broad oraz Walt Disney Concert Hall. Wjedźcie na 27 piętro ratusza miasta z darmowym tarasem widokowym. Poznajcie najstarsza część Downtown LA – El Pueblo z barami, restauracjami i targowiskiem o meksykańskich akcentach.

  • nocleg w LA: wynajęliśmy dom w dzielnicy Los Feliz (Air B&B). Idealna i tania opcja dla większej grupy! Link do rezerwacji znajduje się tutaj
  • Nie macie jeszcze dosyć burgerów? Wszyscy polecają sieciówkę In-N-Out Burger. Po wielu rekomendacjach spodziewałam się szału – faktycznie był dobry, choć nie był to najlepszy burger jaki kiedykolwiek jadłam, ale jest to rozwiązanie na tani obiad!

DZIEŃ 14: Los Angeles i okolice.

Ostatni dzień rozpocznijcie od rundki po Beverly Hills. Ogromne wille, idealnie przystrzyżona trawniki i mnóstwo żywopłotów zapewniających solidną prywatność to miejsce zamieszkania hollywoodzkich gwiazd. Pozostając na ich tropie wpadnijcie na Rodeo Drive – ulicę przepełnioną najdroższymi markowymi sklepami. Ktoś kojarzy scenę z Pretty Woman, kiedy bohaterce odmówiono wejścia na zakupy do jednego z nich? Nie jest to dalekie od prawdy – większość z nich wymaga wpłaty niemałego depozytu na wejściu (do 2000$).

Wyjazd zakończcie odpoczynkiem na Venice Beach. Nie macie ochoty na kąpiel w oceanie? Poćwiczcie na Muscle Beach rozsławionej przez Arnolda Schwarzenegger i podejrzyjcie wyczyny na skate parku, który przewija się w wielu filmach i teledyskach.

  • Propozycja na dłuższy pobyt: wyskoczcie na jeden dzień z LA do San Diego. Czeka tam na Was przepiękna plaża, ogromny park Balboa i jedno z najlepszych zoo na świecie. Założę się, że na ulicach usłyszycie więcej rozmów w języku hiszpańskim niż angielskim. 

Zapewniam, że miejsca ze zdjęć wyglądają znacznie lepiej w rzeczywistości (z wyjątkiem Kanionu Antylopy i Downtown LA). Wybierając się do USA na 2-3 tygodnie pamiętajcie, że to kraj stworzony dla kilku, a nawet kilkunastu podróży. Ciężko będzie więc ogarnąć wszystko podczas jednej wyprawy. Nie przejmujcie się, jeśli nie uda Wam się „odhaczyć” wszystkiego. Do tego kraju jeździ się głównie po niesamowitą atmosferę. Po zniesieniu wiz dla Polaków spełnienie American Dream nigdy nie było prostsze. Z takim nastawieniem ruszajcie na podbój USA i koniecznie dajcie znać w komentarzach jeśli moje wskazówki okazały się przydatne! A może macie już wizytę za sobą? Które miejsce spodobało Wam się najbardziej? Uważacie, że zabrakło czegoś w planie? Podzielcie się swoją opinią!

Zachodnia część USA – filmik z wyjazdu

To uczucie, kiedy pomysł z imprezy naprawdę wypala – bezcenne! Tym oto sposobem kupiliśmy bilety i rozpoczęliśmy planowanie wymarzonej podróży. Dwa tygodnie, 4200 przejechanych kilometrów, 4 stany i nasza ośmioosobowa grupka. Oby ten filmik oddał chociaż w połowie to, jak fajnie się bawiliśmy, wspólnie zwiedzając tak wiele pięknych miejsc! Uwaga.. ten kraj stawia tak wysoką poprzeczkę, że po powrocie ciężko będzie Wam docenić inne miejsca w podróży!

Boston i okolice – z wizytą na Harvardzie

Z wielkim trudem przychodzi mi wypowiedzenie Boston, Massachusetts bez poprzedzenia ich słowami Mariusz Max-Kolonko. O Bostonie mówi się, że jest przedłużeniem Europy. Jego architektura i sporo mieszkańców o irlandzkich korzeniach zdaje się to potwierdzać. Po drugiej stronie rzeki leży Cambridge. Znajduje się tam pewna uczelnia, której nikomu nie trzeba przedstawiać. Od dziesiątek lat bezwzględnie zgarnia pierwsze miejsca w rankingach najlepszych uniwersytetów na świecie. Zachęcam do poznania historii Harvardu i przespacerowania się po kampusie. Wbrew pozorom, jest on dostępny nie tylko dla studentów. 

JAK DOJECHAĆ?

  • DO BOSTONU: Z Nowego Jorku można tanio dojechać tam autobusami Greyhound lub Peter Pan. Kolejnym przewoźnikiem posiadającym połączenia do Bostonu jest Bolt Bus. Bilety można zakupić już od 10$. Jeśli ktoś chciałby dostać się tam samochodem, musi przygotować się na kosztowne parkingi. Szczegółowe informacje na temat cen i adresów parkingów można znaleźć tutaj.
  • DO CAMBRIDGE: najpierw należy dostać się do Bostonu. Samochodem jest oczywiście najprościej. Informacje o parkingach w Cambridge można znaleźć tutaj. Ponadto, można dojechać do Cambridge z Bostonu metrem (najstarszym w USA). Z South Station po 20 minutach będziecie już na przystanku Harvard (czerwona linia, metro jest całodobowe).

CO I GDZIE ZJEŚĆ?

  • W BOSTONIE – owoce morza, zwłaszcza homary! Specjałem tego miasta jest lobster roll – bułka z mięsem homara. Nie należą one do najtańszych posiłków, w restauracji James Hook (15 Northern Ave) można zakupić takie danie w cenie 18,99$.
  • W CAMBRIDGE: Studenci Harvardu jednogłośnie polecają burgery w lokalu Bartley’s (1246 Massachusetts Ave, ceny wraz menu dostępne są tutaj), który miał swoje pięć minut m.in. w filmie Buntownik z wyboru.

Osoby z ograniczonym budżetem powinny skorzystać z oferty gastronomicznej tamtejszych food trucków. Większość z nich serwuje świetne i – w przeciwieństwie do wymienionych wyżej lokali – tanie jedzenie. Homary w food truckach czy też w budkach nad morzem również są niczego sobie.

IMG_20150728_140403
Jeden z bostońskich food trucków. I koleżanka.

RZECZ O HARVARDZIE: 

University of Harvard to najstarsza uczelnia w Stanach Zjednoczonych (rok powstania – 1636), która plasuje się na pierwszym miejscu w rankingach najlepszych uniwersytetów. Nazwa wywodzi się od Johna Harvarda – duchownego, który był jednym z hojnych darczyńców tej instytucji. Przez czternaście lat szkoła nosiła miano collegu. W 1780 roku ogłoszono ją uniwersytetem. Autorem wielu istotnych zmian w jego funkcjonowaniu był Charles Eliot, prezydent Harvardu w latach 1869-1909. Jedną z nich było połączenie teorii z praktyką. Wprowadzono program nauczania, opierający się na prowadzeniu badań.

KOSZT STUDIOWANIA NA HARVARDZIE:

Szkoła posiada ogromny majątek (około 38 miliardów dolarów), przez co ogłoszono ją najbogatszą uczelnią na świecie. Ile kosztują studia na Harvardzie? 55% studentów może liczyć na coroczne solidne stypendium wysokości 50 tysięcy dolarów. W mojej głowie pojawił się obraz stypendysty mieszkającego w luksusowym penthousie, podjeżdżającego na zajęcia najlepszym porsche, po czym doczytałam artykuł… Otóż koszt pokrycia nauki na Harvardzie wynosi 43,5 tys. dolarów (rok studiowania). Należy doliczyć do tego opłaty za wynajęcie pokoju czy też wyżywienie… Takie ceny za studia to jakiś kosmos. Niemniej jednak, zdobycie wykształcenia wyższego w USA jest niezwykle kosztowne, nie tylko na Harvardzie. Amerykańscy studenci mawiają, że kredyt to u nich norma. Często rodzice zaczynają odkładać pieniądze na wykształcenie dziecka tuż po jego narodzinach.

(NIE)ZNANI STUDENCI, ABSOLWENCI I WYKŁADOWCY: 

Mimo kosmicznych cen, uczelnia kształci 22 tysiące wybitnych studentów. Może poszczycić się znakomitymi absolwentami. Harvard wypuścił ze swoich murów 48 Laureatów Nagrody Nobla, 32 głowy państwa oraz 48 zwycięzców Nagrody Pullitzera (przyznawanej za wybitny wkład w amerykańską literaturę, dziennikarstwo i muzykę). Byli to m.in. amerykańscy prezydenci: Theodor Roosevelt, John Kennedy, George Bush, Barack Obama. Harvard ukończyli również: Natalie Portman, Matt Damon, Hilary Duff, Michelle Obama, Henry Kissinger, założyciel Facebooka – Mark Zuckenberg, a także nasi rodacy – Czesław Miłosz (będący nie tylko studentem, ale i wykładowcą na tej uczelni) i Maciej Sawicki – były gracz Legii Warszawa i obecny sekretarz PZPN. Bill Gates (założyciel Microsoftu i najbogatszy człowiek świata) rozpoczął studia, ale w późniejszym czasie zrezygnował z edukacji na Harvardzie. Przerwanie nauki najwyraźniej nie wyszło mu na straty. Proszę o niedoszukiwanie się w tym stwierdzeniu jakiegokolwiek przesłania do studentów.

800px-Harvard_University_Academic_Hoods
autor zdjęcia: Joe Hall (flickr.com), licencja

STUDIA NA HARVARDZIE = BRAK ŻYCIA TOWARZYSKIEGO?

Oprowadzający nas po kampusie student rozpoczął swoją wycieczkę pytaniem do uczestników: Co sądzicie o tutejszych studentach? Nie czekając na naszą odpowiedź, sam postanowił nam jej udzielić. „Zazwyczaj wszyscy twierdzą, że jesteśmy sztywniakami bez poczucia humoru, dla których jedyną rozrywką jest zmiana miejsca w bibliotece. I w sumie… to prawda”. Już sama odpowiedź na to pytanie dowodzi, że raczej nie brakuje im poczucia humoru. O tym, że wielu z nich nie pogardzi dobrą zabawą, świadczy coroczna huczna impreza Eleganza, będąca pokazem mody i tańca. Patrząc na ilość barów w Cambridge odnoszę wrażenie, że studenci z pewnością znajdują czas na wieczorne wypady.

2

POZNAJ HARVARD DZIĘKI STUDENTOM: – Student-Led Public Walking Tour. 

Jeśli mówicie po angielsku to naprawdę w a r t o  skorzystać z wycieczek po kampusie. Przewodnikami są studenci – dowiecie się o historii i zwyczajach na Harvardzie, których nie znajdziecie w książkach i przewodnikach. Kalendarz Student-Led Public Walking Tour dostępny jest tutaj. Oprowadzanie rozpoczyna się zbiórką przy Harvard Information Center, zaś cała wycieczka trwa ponad godzinę. Zapisy nie są obowiązkowe, ale radzę o nich pomyśleć – chętnych jest sporo, a liczba miejsc ograniczona (maks. 35 osób). Wycieczka jest bezpłatna, ale należy wesprzeć oprowadzającego nas studenta napiwkiem (5-10$). Poza Student-Led Public Walking Tour, polecam Waszej uwadze pozostałe wycieczki po kampusie (zwłaszcza Memorial Hall i Tour of Widener Library). Więcej informacji można znaleźć tutaj.

3

Podczas spaceru po kampusie natkniecie się na statuę Johna Harvarda z wytartą stopą… którą pocierają studenci, aby zapewnić sobie szczęście w egzaminach. Pomnik Harvarda nazywany jest Pomnikiem Trzech Kłamstw z powodu kilku nieścisłości. Po pierwsze, osobą uwiecznioną na monumencie nie jest John Harvard (mimo podpisu na pomniku). Modelem dla jego autora – Daniela Chestera był amerykański prawnik Sherman Hoar. Po drugie, John Harvard nie był założycielem uniwersytetu – w przeciwieństwie do tego, o czym informuje napis wygrawerowany na posągu. Po trzecie, szkoły nie założono w 1638 roku. Rokiem, w którym rozpoczęła się jej działalność był 1636.

RZECZ O BOSTONIE:

Zdaję sobie sprawę z tego, że z reguły to Harvard jest dodatkiem do zwiedzania Bostonu. Zdecydowałyśmy jednak, że nasz plan będzie wyglądać inaczej. Większość czasu poświęciłyśmy na poznanie uniwersytetu. Niemniej jednak, udało nam się odwiedzić kilka miejsc w Bostonie. 

Stolica stanu Massachusetts powstała w 1630 roku. Paradoksalnie, najstarsze miasto USA słynie z najnowocześniejszych technologii. To również siedziba ośrodków naukowych i finansowych. Poza ekskluzywnymi sklepami i restauracjami, miasto posiada wiele zabytków i zieleni. Brakuje mu jedynie… gorącej herbaty, której picie do dziś jest tam zakazane. Napój od setek lat uważany był przez Amerykanów za symbol Wielkiej Brytanii, z którą raczej nie przyjaźnili się w przeszłości. W 1773 roku bostońscy buntownicy (przebrani za Indian) wdarli się na pokład statku przewożącego herbatę i zatopili go na znak protestu przeciw wprowadzeniu przez Brytyjczyków cła. To wydarzenie nazwano Bostońskim piciem herbaty.

SPACER PO BOSTONIE:

Zwiedzanie rozpoczęłyśmy od najbogatszej dzielnicy – Beacon Hill, która silnie kontrastuje z nowoczesną zabudową w centrum. Mieści się tam Dom Stanowy z 1713 roku – najstarszy zachowany budynek w Bostonie. Urocze kamienice, brukowane ulice i chodniki tworzą niesamowity klimat, zwłaszcza po zmroku. Kontynuowałyśmy nasz spacer przez Boston Public Garden, aż do Biblioteki Publicznej – jednej z najpiękniejszych bibliotek na świecie (moim skromnym zdaniem). Na koniec pozostawiłyśmy sobie Prudential Tower – drugi największy budynek w Bostonie, liczący 229 metrów wysokości. Na 50 piętrze mieści się taras widokowy (informacje o cenach i godzinach otwarcia można znaleźć tutaj). Boston posiada przepiękne wieżowce, wchodzące w skład nowoczesnej części miasta. Można odnieść wrażenie, że wygląd każdego z nich został skrzętnie przemyślany i idealnie wpasował się w panoramę.

Poznanie kultowej uczelni, która zdobyła sławę na całym świecie było niezapomnianym doświadczeniem. Mimo, że pomysł przeznaczenia większości czasu na zwiedzanie Harvardu uniemożliwił odhaczenie wszystkich atrakcji Bostonu to nie żałuję, że tak właśnie wyglądał nasz plan. Zarówno Boston, jak i Cambridge to interesujące miasta – jeden dzień na oba miejsca pozostawia lekki niedosyt. Niemniej jednak, naprawdę warto było odwiedzić te strony, nawet jeśli był to ekspresowy wypad do Massachussetts.

Filadelfia w 1 dzień

Filadelfia to półtoramilionowe miasto, leżące w północno-wschodniej części USA nad rzeką Delaware. Obecnie jest najważniejszym ośrodkiem przemysłowym, handlowym i edukacyjnym w Pensylwanii. Posiada najlepsze szkoły prawnicze i uniwersytety medyczne, a także sporo muzeów i galerii sztuki, usytuowanych przy alei Benjamina Franklina (zwanej skrawkiem Paryża). Liczne zabytki potwierdzają ogromną rolę tego miasta w przeszłości – to tam podpisano Deklarację Niepodległości, uchwalono Konstytucję i stworzono pierwszą stolicę Stanów Zjednoczonych (1790- 1800).

Większości osób miasto kojarzy się z pięściarzem Rocky Balboa. Filmowa postać Sylwestra Stallone doczekała się nawet swojego pomnika w miejscu nagrania końcowej sceny, w której Rocky wbiega po schodach Muzeum Sztuki. Filadelfia zaprezentowała się również w produkcji filmowej o niezbyt skomplikowanej nazwie – Filadelfia (1993). Główną rolę odegrał w niej Tom Hanks. Na potrzeby tego filmu powstała znakomita piosenka Streets of Philadelphia, autorstwa Bruce Springsten’a. Utwór stał się hitem w krótkim czasie. Aktor i muzyk są przyjaciółmi z dzieciństwa. W 1994 roku ich pracę nagrodzono Oskarami (w kategorii: najlepszy aktor, oryginalna piosenka). Dla wielu osób Filadelfia jest po prostu punktem na trasie z Nowego Jorku do Waszyngtonu, który przy okazji można odhaczyć. Dlaczego warto odwiedzić to miasto i co oferuje poza dobrą lokalizacją? O tym w dzisiejszym wpisie.

Trade-in-Sleep-for-a-Morning-Workout-2-1
Kadr z filmu „Rocky Balboa” (2006), reż. S. Stallone, prod. S. Stallone, I. Winkler, R. Chartoff

TROCHĘ HISTORII:

Akcenty europejskie w architekturze miasta to skutek dawnej kolonizacji Szwedów, Holendrów i Brytyjczyków, którzy stopniowo wypierali stamtąd indiańskie plemię Delaware (począwszy od XVII wieku). W 1681 roku Brytyjczyk William Pen założył tam Pensylwanię, zawierając układ z wodzem plemienia. Zgodnie z ustaleniami Filadelfia miała być rolniczą wioską, charakteryzującą się tolerancją religijną. Jak widać, sporo zmieniło się od tamtego czasu. Obecnie jest to najważniejsze miasto Pensylwanii, które było świadkiem wielu rewolucji, konferencji i bitew na przestrzeni lat.

MIASTO BRATERSKIEJ MIŁOŚCI I OGROMNEJ LICZBY ZABÓJSTW: 

Nazwa miasta oznacza braterską miłość i wywodzi się z greki. Wprowadzona przez Williama Penn tolerancja sprawiła, że miasto zamieszkuje mieszanka wielu narodowości. Większość z nich to Afroamerykanie. Ponadto, w Filadelfii rządził pierwszy czarnoskóry burmistrz. W mieście można też spotkać sporo Włochów, Azjatów, Irlandczyków oraz Polaków, skupionych w dzielnicy Port Richmond. Co ciekawe, City of Brotherly Love może „pochwalić” się tytułem najbardziej skorumpowanego miasta w kraju i największym odsetkiem zabójstw na tle innych przestępstw (powiało braterską miłością, nie ma co). W latach 70-tych liczba zabójstw na 100 tysięcy osób przekraczała 600. W 2008 roku Filadelfia zajęła 22 miejsce w rankingu najniebezpieczniejszych miast i 6 miejsce pod względem najniebezpieczniejszych aglomeracji w USA. Na pierwszym miejscu uplasował się sąsiedni Camden, znajdujący się po drugiej stronie rzeki Delaware.

giphy
W utworze „Streets of Philadelphia” Bruce Springsteen zaprezentował nie tylko najładniejsze części miasta…

PHILADELPHIA EAGLES: 

Filadelfia to nie tylko miasto z bogatą historią, pierwsza stolica USA, mieszanka narodowości, braterska miłość i ogromna liczba zabójstw. Zdecydowanie warto wybrać się na jeden z meczów drużyny Philadelphia Eagles (nawet jeśli ktoś nie wie o co chodzi w tej grze). Panująca tam atmosfera wynagrodzi Wam nieznajomość zasad. Patrick Varine – jeden z reporterów i kibic Pittsburg Steelers mawia, że kocha filadelfijską drużynę, bo fani jego ulubionego zespołu z Pittsburga sprawiają wrażenie mniej szalonych, w porównaniu do sympatyków filadelfijskiej drużyny. Kiedy Steelers rozgrywa mecz, burmistrz miasta nie musi wysyłać tam ekipy robót publicznych, która natłuszcza słupy oświetleniowe aby uniemożliwić pijanym kibicom atrakcyjną wspinaczkę, w przeciwieństwie do władz Filadelfii.

28236672_10214668295361772_1403117981_n
Mecz drużyny Philadelphia Eagles, autor zdjęcia: Szymon Krajewski (2015)

Philadelphia Eagles wygrały minione mistrzostwa futbolu amerykańskiego (2018), będące najważniejszym wydarzeniem sportowym w USA. Co roku Super Bowl cieszy się wielką oglądalnością (ponad 100 milionów Amerykanów), dlatego też ceny za reklamy w telewizji podczas przerw są gigantyczne. Stacja NBC zażyczyła sobie w tym czasie 5 mln dolarów za 30 sekund. Super Bowl to nie tylko rozgrywanie meczu najlepszych drużyn, które dostały się do finału. Wydarzenie jest prawdziwą ceremonią, którą uważa się za nieformalne święto narodowe. To również dzień spożycia największej ilości jedzenia w USA, zaraz po Dniu Dziękczynienia. Super Bowl rozpoczyna się hymnem narodowym w wykonaniu amerykańskich sław. W 2018 roku odśpiewała go Pink. W przerwie finału na scenie pojawił się Sting i Justin Timberlake. Możliwość występu podczas mistrzostw to wielkie wyróżnienie dla amerykańskich artystów.

Zwycięstwo Philadelphia Eagles było ogromnym zaskoczeniem dla Amerykanów. Drużyna pokonała New England Patriots wynikiem 41:33, mimo, że musiała sobie poradzić bez wielu kontuzjowanych zawodników. Rezerwowi pokazali na co ich stać. Nick Foles był jednym z nich, który zdobył tytuł najlepszego gracza. Były to pierwsze mistrzostwa, w których zdobyto wielką liczbę jardów (1151). Starcie obu drużyn było zacięte – 10 minut przed końcem meczu New England Patriots przejęli prowadzenie, ale nie na długo. 3 minuty przed ostatnim gwizdkiem Philadelphia Eagles odzyskała panowanie nad sytuacją i po raz pierwszy wygrała Super Bowl. Ich rywalom zabrakło naprawdę niewiele.

27337093_1821339097912770_5165634810149186402_n
Takie memy zasypały Facebook’a w USA po wygranej Philadelphia Eagles, NFL Memes

JAK DOJECHAĆ:

Zakładam, że ktoś z Polski raczej nie wybierze się do Filadelfii na weekend. Z pewnością większość osób wpadnie tam w czasie zwiedzania wschodniej części USA. Dlatego też najtańszą opcją jest lot do Nowego Jorku (polecam wyszukiwarkę lotów eSky.pl) i dojazd do Filadelfii jednym z przewoźników: Megabus, Greyhound, Busbud lub Peter Pan. Przed zakupem biletu warto porównać wszystkie oferty na tej stronie. Pokonanie trasy autobusem zajmuje około 2 godzin. Wybrałam firmę Megabus i zapłaciłam 20$ za bilet w dwie strony. Wraz ze znajomymi wysiedliśmy przy dworcu kolejowym (30th Street Station, 2955 Market St).

27781717_1666043646788767_1684815357_n

CO ZJEŚĆ W FILADELFII?

Miasto słynie z tzw. Philly cheesesteak. To po prostu bułka z kawałkami podsmażanej wołowiny, potrójną porcją roztopionego sera, papryką i cebulą. Dobre, aczkolwiek niezbyt wymyślne – zważywszy na to, że jest to sztandarowe danie miasta.


CO ZOBACZYĆ W JEDEN DZIEŃ?

Wbrew wielu opiniom uważam, że jest to ciekawe miasto i może sporo zaoferować odwiedzającym. Jeśli kogoś nie interesują wszystkie muzea, jeden dzień w Filadelfii w zupełności wystarczy. Moja propozycja zwiedzania obejmuje poniższe miejsca:

LOVE PARK ARCH: Filadelfia to kolebka państwa amerykańskiego, którą można porównać do naszego polskiego Gniezna – pomijając fakt, iż pierwsza polska stolica jest od niej o kilkaset lat starsza. Mimo to odniosłam wrażenie, że spośród licznych atrakcji (głównie o charakterze historycznym) turyści najbardziej szaleją na punkcie Love Park Arch. Po odwiedzinach Filadelfii przez moich współpracowników Facebook został zalany zdjęciami z tego miejsca. Napis Love każdego dnia przyciąga tłumy osób. Nawiązuje do braterskiej miłości – motta Filadelfii. Szczerze mówiąc, pominęliśmy go podczas naszego zwiedzania, ale skoro cieszy się tak wielkim zainteresowaniem to nie wypada o nim nie wspomnieć.

5818691534_349f0bcae2_b
Douglas Muth (flickr.com), licencja

Po kilku minutach dotrzecie już do RATUSZA. Jego wygląd potwierdza, że miasto posiada raczej europejski charakter. Odniosłam wrażenie, że władowano w niego sporo zbędnych detali, bez których mógłby prezentować się znacznie lepiej. Liczy 167 metrów i miał swoje pięć minut w latach  1894 – 1909. Był wtedy najwyższym budynkiem na świecie. To nie wystarczyło architektom – ich zamierzeniem było stworzenie z niego najwyższej budowli. Cel nie został osiągnięty. W czasie jego powstawania zdążyła już powstać francuska wieża Eiffla, która przejęła ten tytuł. Oglądając „z dołu” zegar umieszczony na wieży ma się wrażenie, że jest raczej niewielki. Nic z tych rzeczy – jego tarcza posiada 8 metrów średnicy. Na wieży ratusza mieści się punkt widokowy. Wstęp: dorośli – 8$, dzieci do lat 3 – bezpłatnie, studenci – 4$, seniorzy i żołnierze – 6$. Godziny otwarcia: poniedziałek – piątek 9:30 – 16:15, soboty 11:00 – 16:00. Bilety dostępne tutaj

11

Jeśli ktoś byłby zainteresowany wydaniem kilkunastu dolarów na panoramę miasta z ratuszem, może odwiedzić sąsiedni wieżowiec ONE LIBERTY OBSERVATION DECK z tarasem widokowym. Otwarte codziennie od 10:00 do 20:00, wstęp: 14,50$ (zniżki dla dzieci). Bilety można kupić tutaj.

INDEPENDENCE PARK to najczęściej odwiedzane przez turystów miejsce w Filadelfii. Nie bez powodu – to również najbardziej zabytkowy fragment USA, który odegrał wielką rolę w historii kraju. Najważniejszymi elementami wchodzącymi w skład Independece Park są:

  • Independence Hall z 1732 roku, w której podpisano Deklarację Niepodległości i uchwalono Konstytucję Stanów Zjednoczonych. Budynek można zwiedzić bezpłatnie i z przewodnikiem (zwiedzanie możliwe jest co 15 minut). W tym celu należy odebrać bilety w sąsiednim Visitor Center i stawić się przy Independence Hall o wyznaczonej godzinie. 
  • Dzwon Wolności z 1753 roku, który przeniesiono do Liberty Bell Center – wejście bezpłatne, należy zarezerwować trochę czasu na oczekiwanie w kolejce. Dawniej, dzwon Wolności informował mieszkańców o zwycięstwach i porażkach podczas wojny o niepodległość.
  • Sala Kongresowa z 1787 roku, będąca niegdyś siedzibą sądu hrabstwa Filadelfii. W tym miejscu odbywały się pierwsze posiedzenia kongresu i utworzono zasady ustrojowe – wiele z nich obowiązuje w USA do dziś.

DOM KOŚCIUSZKI, a dokładniej Taddeus (ciekawa i oryginalna odmiana imienia Tadeusz w wersji amerykańskiej) Kosciuszko National Memorial znajduje się na wschód od Parku Niepodległości. W przypadku jednodniowego zwiedzania można sobie go odpuścić – kamienica została ubogo wyposażona, ale warto o niej wspomnieć ze względu na sam fakt jej istnienia (jeszcze do lat 70-tych XX wieku była ona w kompletnej ruinie). Tadeusz Kościuszko uważany jest za bohatera narodowego w USA. Był on generałem brygady i głównym inżynierem wojskowym Filadelfii. Znaczenie tej osoby w USA podkreślają liczne pomniki i ulice nazwane jego imieniem. W ilości monumentów przebija go jedynie George WashingtonZwiedzanie Domu Kościuszki – wypełnionego pamiątkami związanymi z jego osobą – możliwe jest od kwietnia do października, w soboty i niedziele (w godzinach: 12:00 – 14:00). 

301_Pine_Philly_Kosciuszko_Museum
Dom Kościuszki, autor zdjęcia; Smallbones (Wikimedia commons), domena publiczna.

DOM BETSY ROSE to kolejna atrakcja miasta, którą można odwiedzić w razie gdyby ktoś dysponował większą ilością czasu.  Jest to mieszkanie słynnej (w USA) szwaczki, która – zgodnie z legendą – uszyła amerykańską flagę na zlecenie generała Georga Washingtona. Właściwie to opowieść mija się z prawdą, a stworzenie tej legendy to zasługa wnuka Betsy. Obecne wnętrze domu odzwierciedla jego wygląd za czasów kolonialnych. Szczegóły na temat godzin otwarcia obiektu, opłat za wstęp i przewodnika można znaleźć na oficjalnej stronie obiektu, klikając tutaj

Betsy_Ross_1777_cph.3g09905
          Betsy Rose i George Washington, Jean Leon Gerome Ferris (Wikimedia), domena publiczna. 

Można śmiało powiedzieć, że ELFRETH’S ALLEY to najpiękniejsza ulica w mieście. Uważana jest też za najstarszą część Filadelfii, mimo niewystarczających dowodów. Jej początki sięgają 1727 roku. Trzydzieści domów przylegających do Elfreth’s Alley pochodzi z XVIII wieku. Mimo, że uliczka jest krótka, świetnie oddaje kolonialną atmosferę.

4353709000_3f0162e460_b
autor: Celine Harrand (flickr.com), licencja

Filadelfijskie CHINATOWN zamieszkują nie tylko Chińczycy. Osiedlili się tam również Wietnamczycy, Koreańczycy, Tajlandczycy i wiele innych nacji azjatyckich. Dawniej chińska część miasta przypominała slumsy, w których nie brakowało palaczy opium. To jednak przeszłość. Mimo, że nie jest najczystszą częścią miasta – i nic nie wskazuje na to, aby kiedyś nią została – azjatyckie sklepy i restauracje potrafią oddać atmosferę Państwa Środka. Początek Chinatown wyznacza łuk przyjaźni – brama z typowymi zdobieniami chińskimi pai fang. 

Po Chinatown proponuję półgodzinny spacer do Philadelphia Museum of Art przez amerykańskie Pola Elizejskie – Benjamin Franklin Parkaway. Ulicę przepełnioną flagami krajów z całego świata zaprojektował francuski architekt Greber, na wzór Pól Elizejskich w Paryżu. Benjamin Franklin Parkaway rozpoczyna się przy Ratuszu. Jej koniec wyznacza wzgórze, na którym ulokowano Muzeum Sztuki Filadelfii. Do ulicy przylega wiele ciekawych budynków (Bazylika Katedralna Św. Piotra i Pawła, Muzeum Historii Naturalnej, Instytut Franklina, Galeria Sztuki Barnes Foundation, Muzeum Sztuk Pięknych Rodin Museum, Biblioteka Publiczna posiadająca tabliczki z pismem klinowym z 3000 r. p.n.e.). Ten fragment miasta nazywa się kawałkiem Paryża w Filadelfii. 

14
Widok na wieżę ratusza

EASTERN STATE PENITENTIARY to dość nietypowa atrakcja, którą oferuje turystom miasto od 1994 roku. Więzienie było pierwszym zakładem karnym, w którym wprowadzono resocjalizację. Co więcej, dysponowało bieżącą wodą i ogrzewaniem. W tamtych czasach takie rzeczy należały do rzadkości – kiedy więźniowie w Eastern State Penitentiary posiadali już ogrzewanie, w Białym Domu było ono dopiero w planach. Więzienie było najnowocześniejszym i najdroższym budynkiem w okolicy. Mieściła się w nim sala operacyjna, salon fryzjerski, a nawet dentysta. W momencie ukończenia (1836) zakład karny posiadał 450 cel rozsianych na powierzchni 44,5 tys. metrów kwadratowych. Niemniej jednak, więźniowie nie żyli w luksusach, jak mogłoby się wydawać…

Cele nie były tak szykowne jak pozostałe pomieszczenia w budynku. Wejścia zostały obniżone, aby więźniowie mogli się kłaniać Bogu, wchodząc do środka. Pomieszczenia wyposażono w łóżko, szafkę, toaletę, umywalkę, Biblię, niewielkie okienko w suficie i wyjście na taras (każda cela miała swój, więźniowie spędzali na nim samotną godzinę każdego dnia). Nieco inaczej wyglądała cela Al Capone, który odbył tu swoją pierwszą odsiadkę w życiu. Wypełniono ją droższymi meblami, dziełami sztuki i książkami. Jednakże, cisza i odosobnienie stopniowo wykańczały nawet twardego szefa chicagowskiej mafii. Al Capone skarżył się, że nocą torturują go duchy jego ofiar.

eastern-state-penitentiary-3004123_960_720
Cela Al Capone

Zgodnie z planem resocjalizacji osoby odbywające odsiadkę były izolowane od reszty więźniów, przebywając w kompletnej ciszy (w razie naruszenia zasad na śmiałków czekały nieciekawe kary). Miało to wzbudzić w nich skruchę i zmusić do przemyślenia swojego postępowania. Takie odosobnienie wykańczało niejedną osobę. Sporo więźniów narzekało na przedziwne szepty w ich głowach. Mawiali że wielokrotnie widywali jakieś postacie, które po chwili znikały w obdrapanych murach Eastern State Penitentiary. Większość pracowników twierdzi, że było to popadanie w obłęd osamotnionych więźniów. Niemniej jednak, sporo osób uznaje budynek za nawiedzony. Śmiałkowie mogą odbyć w Eastern State Penitentiary nocne zwiedzanie. Szczegóły na temat biletów wstępu i godzin otwarcia można znaleźć na oficjalnej stronie internetowej obiektu, klikając tutaj

PHILADELPHIA MUSEUM OF ART uważane jest za najlepsze muzeum w mieście. Można tam znaleźć dwunastowieczne krużganki francuskie, przedmioty pochodzące z epoki renesansu, XVIII-wieczne wyposażenie domu z Londynu, elementy  związane z rzemiosłem amiszów czy też prace Duchampa i Rodina. Jednakże, powodem popularności tego miejsca nie są wymienione rzeczy. Znacznie popularniejsze okazują się schody prowadzące do wnętrza muzeum, za sprawą wspomnianej wcześniej produkcji filmowej „Rocky Balboa”. Właściwie to więcej turystów można spotkać przy schodach, po których wbiegał Sylvester Stallone w końcowej scenie filmu, niż we wnętrzu muzeum przy cennych artefaktach. I choć w informacjach o atrakcjach miasta schody nazwano Rocky Steps, miejscowi – których spytacie o wskazówki dotyczące dotarcia na miejsce – przeszyją Was dziwnym wzrokiem i niezrozumieniem (sprawdzone). Dlatego też najlepiej zapytać o budynek Museum of Art, a nie o Rocky Steps. Jeśli ktoś nie jest fanem sztuki i nie przepada za tym filmem, mimo wszystko powinien odwiedzić to miejsce. Pokonanie wielu schodów i wdrapanie się na górę wynagrodzi Wam świetny widok na miasto.

1 (2)
16

Mimo, że w panoramie miasta nie brakuje wieżowców, Filadelfia wyróżnia się na tle innych nowoczesnych aglomeracji USA – spacer po Independence Park to żywa lekcja amerykańskiej historii. Właśnie tak wyobrażałam sobie to miasto, zanim je odwiedziłam. Nie zaskoczyło, ale i nie zawiodło. Szczerze mówiąc, nie wiem dlaczego tak bardzo polubiłam Filadelfię. Daleko jej do ideału, ale ma w sobie coś wyjątkowego. Jeśli ktoś nie planuje odwiedzin w muzeach, jeden dzień w tym mieście powinien wystarczyć.

Zapora Hoovera – sztos inżynierii

Zaporę Hoovera nieraz nazywano 8 cudem świata. W momencie powstania była ona największą betonową konstrukcją, największą zaporą i największą elektrownią wodną na świecie. Piorunujący postęp techniki zapoczątkował budowę nowych konstrukcji i odebrał jej wszelkie tytuły w błyskawicznym tempie. Niemniej jednak, utworzenie takiej zapory w kanionie bez pomocy dzisiejszych rozwiązań technologicznych można śmiało określić cudem inżynierii.

Zapora Hoovera w liczbach:

  • 224 metry wysokości,
  • 379 metrów długości,
  • 200 metrów szerokości u podstawy i 15 metrów w najwyższej części,
  • waga – 6.6 milionów ton,
  • 2074 MW mocy w elektrowni, wyposażonej w 19 turbin.

Obiekt upodobało sobie kilku reżyserów, którzy wielokrotnie rujnowali Zaporę Hoovera. Jak widać, Hoover Dam ma się dobrze nawet po ataku Transformers, trzęsieniu ziemi w San Andreas i zawaleniu w 10.5 Apocalipse. Mimo konkretnej konstrukcji wciąż obawiano się, że niektóre scenariusze filmowe okażą się rzeczywistością. Po zamachu terrorystycznym na wieże WTC 11 września 2001 roku wzmożono środki bezpieczeństwa w całym kraju. W 2010 roku utworzono ogromny most, na który przeniesiono ruch samochodowy, wcześniej odbywający się na Zaporze. Powodem stworzenia dodatkowej przestrzeni był również wzrost liczby ludności w okolicznych miastach.

Konstrukcję nazwano tak na cześć 31 prezydenta USA – Herberta Hoovera, który odegrał sporą rolę w powstaniu zapory. Budowa trwała niespełna 5 lat. Pochłonęła 40 mln dolarów i 100 robotników, którzy stracili życie przy pracy. To jednak oficjalne statystyki – niektóre źródła mówią o setkach ofiar. Biorąc pod uwagę warunki pracy, liczba ta była i tak niewielka. Sto lat temu przepisy BHP były tylko dobrą bajką dla dzieci. Pracownicy wykonywali swoje obowiązki na wysokościach bez odpowiednich zabezpieczeń. Udary wśród robotników były na porządku dziennym – temperatury wahały się pomiędzy 40 a 50 stopniami Celsjusza. Gwarantuję, że po kilku godzinach zwiedzania będziecie mieć tę zaporę w… nosie. Spróbujcie sobie wyobrazić, co czuli robotnicy. Mimo to, chętnych było wielu i nie wszyscy dostali tę robotę. W USA panował wtedy Wielki Kryzys – do pobliskiego Las Vegas przyjechało 20 tysięcy bezrobotnych, w nadziei na pracę przy zaporze. Zatrudniono niespełna 5300 osób.

PRZYGOTOWANIA DO ROZPOCZĘCIA BUDOWY ZAPORY:

Zanim rozpoczęto budowę, należało odpowiednio przygotować teren. Trzeba było odwrócić bieg rzeki. W kanionie wybito cztery pięciokilometrowe tunele o średnicy 17 metrów, którymi popłynęły wody Kolorado. Pomogło w tym specjalne urządzenie ze świdrami wiercącymi otwory na ładunki wybuchowe, które usuwało 14 metrów skał na dobę. Należało zabezpieczyć się przed ewentualnym zalaniem, budując tymczasowe zapory. Trzeba było zapewnić odpowiednie podłoże dla konstrukcji. Usunięto ponad milion metrów sześciennych ziemi, dokopując się do stabilnej skały, na której stanęła Hoover Dam. Mocne podłoże nie wystarczyło. Należało też zadbać o stabilne ściany, usuwając z kanionu zniszczony kamień. W jaki sposób? Robotnicy likwidowali zbędne kały młotami i dynamitem, zwisając na linach. Kamienie często spadały im na głowy – była to główna przyczyna śmierci podczas budowy zapory.

HooverDamHighScaler
źródło, domena publiczna

KUPA BETONU: 

Do budowy zapory zużyto 2,5 mln metrów sześciennych betonu. Doliczając do tego 850 tysięcy metrów sześciennych, jaki przeznaczono na elektrownię i pozostałe budynki należące do kompleksu Hoover Dam, taka ilość betonu zapewniłaby powstanie autostrady łączącej zachodnią część USA ze wschodem. Obliczono też, że przy jednorazowym wylaniu jego zaschnięcie zajęłoby 125 lat. Dlatego też wylewano go stopniowo do utworzonych tam bloków. Żeby nie było zbyt łatwo – okazało się, że bloki te zwiększały swoją objętość i nagrzewały się do 70 stopni Celsjusza. W tym celu zamontowano między nimi rury z zimną wodą, które je chłodziły.

Do dziś krążą legendy o robotnikach, którzy wpadli do formy i zostali zalani betonem. Jakkolwiek mrocznie to nie brzmi, twórców tych opowiadań poniosła fantazja, bo każdorazowe wylanie betonu podnosiło poziom konstrukcji zaledwie o kilka centymetrów. 

800px-Placing_concrete_with_4-cubic_yard_transit_mixer_in_column_'M'-13._Transit_mixers_are_used_where_the_small_size_of..._-_NARA_-_293933
źródło: U.S. National Archives and Records Administration, Wikimedia Commons, domena publiczna

JEZIORO MEAD:

Po zakończeniu budowy konstrukcji przystąpiono do wypełnienia sztucznego zbiornika wodnego – jeziora Mead. Proces trwał 6 lat. Przesiedlono wiele osób z miejscowości, które zostały zalane. Podczas znacznego obniżenia poziomu wody widać ruiny opuszczonych miast i wiosek. Za 20 lat Mead może całkowicie wyschnąć. Wszystko za sprawą zmian klimatu oraz nadmiernego zużywania wody. Obniżenie poziomu wody postępuje błyskawicznie – jeszcze kilka lat temu był on o 10 metrów wyższy. Wprowadzone ostatnio restrykcje dotyczące zużywania wody raczej już nie pomogą.

1
Znajdź 10 różnic, czyli dawna linia poziomu wody i linia wyznaczająca długość mojej koszulki pracowniczej

INFORMACJE PRAKTYCZNE:

Odwiedzając to miejsce latem, poczujecie się jak w piekarniku. Pamiętajcie o wodzie i kremach przeciwsłonecznych z konkretnym filtrem. Ponadto, przekraczając granicę dwóch stanów – Arizony i Nevady, przenosicie się do innej strefy czasowej – pamiętajcie więc o przestawieniu swoich zegarków.

Na głównym parkingu należącym do kompleksu Zapory Hoovera zapłacicie 10$ za samochód.

W Visitor Center można wykupić wycieczkę po kompleksie: godzinną w cenie 30$ oraz półgodzinną za 15$ (tę drugą można zakupić on-line). Więcej informacji o możliwych wycieczkach, ich cenach i dostępnych godzinach znajdziecie tutaj.

Poza wycieczkami, koniecznie udajcie się na most Mike O’Callaghana i Pata Tillmana, skąd rozpościera się widok na Hoover Dam w całej swej okazałości. Bezpłatny parking dostępny jest przy wejściu na most.

Po kilku godzinach podziwiania tej niezwykłej konstrukcji z każdej strony w niemałym upale udaliśmy się do Las Vegas. Zapora znajduje się w bliskiej odległości od Światowej Stolicy Hazardu i jest doskonałym pomysłem na spędzenie ciekawego popołudnia, podczas gdy Vegas za dnia przypomina raczej miasto widmo. Nie sądziłam, że konstrukcja może mnie zainteresować, dopóki nie zobaczyłam jej na własne oczy. Mimo, że tytuł największej zapory na świecie został jej odebrany już po 9 latach od ukończenia budowy, do dziś przyciąga tłumy turystów i nic nie wskazuje na to, aby coś się zmieniło.

Informacje o Work&Travel + rady dla podróżujących do USA

Po wpisie o pracy w Dorney Parku przyszedł czas na opisanie całej procedury związanej z Work&Travel. Jeśli mogłabym dokładnie przedstawić to, jak wyglądały moje wakacje w USA, jestem pewna, że wszyscy studenci świata zgłosiliby się do programu. Połączenie legalnej pracy, w której można sobie zarobić na wymarzone amerykańskie wakacje było najlepszym sposobem na spędzenie lata!

O tym, dlaczego warto wziąć udział w programie, jak wyglądała praca w amerykańskim parku rozrywki dowiesz się we wpisie na temat pracy w Dorney Parku, klikając tutaj. Poniżej zamieszczam odpowiedzi na pytania, które zadawały mi osoby zainteresowane wyjazdem, a także kilka praktycznych rad dotyczących wyjazdu.

KTO MOŻE WZIĄĆ UDZIAŁ W PROGRAMIE? 

  • Aby wziąć udział w programie należy posiadać status aktywnego studenta (studia dzienne, zaoczne, wieczorowe) i mieścić się w przedziale wiekowym 18-30 lat. Podczas urlopu dziekańskiego jest to niemożliwe. Chodzi o to, aby pokazać konsulowi legitymację wraz z indeksem (lub wydrukiem z indeksu elektronicznego) podczas rozmowy w ambasadzie, która odbędzie się pomiędzy marcem a czerwcem w Warszawie lub Krakowie (w zależności od tego, gdzie mieszkasz).
  • Ponadto, wymagana jest komunikatywna – a nie perfekcyjna – znajomość angielskiego, która zostanie sprawdzona podczas trzech (luźnych) rozmów: pierwszej – z pracownikiem firmy, którą wybierzesz, drugiej –  z amerykańskim pracodawcą na Targach Pracy lub podczas rozmowy kwalifikacyjnej na Skype, trzeciej – z konsulem w ambasadzie.
  • Kolejnym wymogiem jest paszport, ważny co najmniej pół roku od daty zakończenia programu. 

NA JAK DŁUGO MOŻNA WYJECHAĆ?

Przyznana w późniejszym czasie wiza studencka J-1 umożliwia 3-4 miesiące pracy w USA oraz dodatkowe 30 dni pobytu na terenie kraju. Można wykorzystać je przed lub po okresie pracy. Dozwolone jest także „podzielenie” tego dodatkowego miesiąca: do USA przyjechałam 4 dni przed rozpoczęciem pracy. Po zakończeniu części „Work” zostało mi 26 dni na „Travel”.

JAKIE MASZ OPCJE?

Firm organizujących wyjazdy do USA jest mnóstwo, ale skupię się na wybranej przeze mnie CCUSA z opcją Work Experience.

  • Camp Counselours – praca wychowawcy lub obsługi na obozie (w kuchni, pralni, sprzątając). Koszt udziału w programie jest najmniejszy, wliczono też lot, zakwaterowanie i często wyżywienie (jakieś 1800 złotych). Zachęcam jednak do skorzystania z Work Experience – wypłaty są znacznie wyższe.
  • Work Experience – z dwiema opcjami: Placement, w którym firma zajmuje się szukaniem pracy dla Ciebie lub Indephendent – dla osób, które mają już swojego pracodawcę i potrzebowały pośrednictwa firmy w uzyskaniu promesy wizowej. Wraz z biletem lotniczym w dwie strony, dojazdem do miejsca pracy, ubezpieczeniem na 4 miesiące, opłatą za wizę i uczestnictwo w programie oraz z kieszonkowym (ok. 200$ żeby nie umrzeć z głodu podczas pierwszych dwóch tygodni bez wypłaty) zapłaciłam jakieś 6500 złotych. Szczegółowe informacje o kosztach można znaleźć tutaj.

Kilka zdjęć z Dorney Parku – miejsca, w którym pracowałam: 

DLACZEGO „WORK EXPERIENCE” JEST LEPSZYM ROZWIĄZANIEM?

Oprócz wspomnianej wcześniej wyższej wypłaty, zazwyczaj prace te są ciekawsze (według mnie i znajomych, którzy wzięli udział w programie). Mimo, że różnica w cenie jest spora to gwarantuję, że wynagrodzenie w Work Experience kilkakrotnie przebije kwotę, którą musisz dopłacić do tej opcji.

Ponadto, praca na campach w większości dotyczy obozów na odludziu. Oczywiście są też i plusy takiej lokalizacji. W ten sposób nie będziesz mieć okazji na wydawanie pieniędzy i zaoszczędzisz więcej na podróż po zakończeniu pracy. Niemniej jednak, pracując w Dorney Parku, możliwość zwiedzania wschodniego wybrzeża podczas dni wolnych była bezcenna. W ten sposób udało mi się zobaczyć oba wybrzeża (zachód zwiedziłam po pracy).

JAKĄ PRACĘ MOŻNA OTRZYMAĆ? 

Zazwyczaj są to prace sezonowe związane z turystyką, gastronomią, sprzedażą detaliczną lub z branżą rozrywkową. Można pracować m.in. jako: kelner/kelnerka, barman/barmanka, pomocnik kucharza, pracownik Parku Rozrywki (ratownik, obsługa przy karuzelach, rollercoasterach), kasjer, osoba sprzątająca, operator gier. Przy wyborze pracy warto kierować się cenami zakwaterowania (praca w Nowym Jorku brzmi super, ale uwierz mi, że cena za wynajem pokoju w tym mieście wcale nie będzie już taka super) oraz ilością godzin jakie można przepracować w tygodniu w danym miejscu. Chciałbyś/abyś wyjechać ze znajomymi? Oczywiście jest taka opcja, ale trzeba zgłosić się do programu jak najszybciej.

PROCEDURA PROGRAMU:

Po podjęciu decyzji o udziale w programie należy zgłosić się poprzez rejestrację na footprints. Po wypełnieniu formularza aplikacyjnego kontaktuje się z Tobą pracownik biura. Po uregulowaniu opłat aplikacyjnych otrzymasz od firmy promesę wizową, która umożliwia ubieganie się o wizę J-1. Należy złożyć wniosek, wypełniając formularz DS-160. Wszelkie wskazówki można znaleźć tutaj. Podczas wypełniania wniosku można się nieźle ubawić… Oto ranking moich ulubionych pytań, zawartych w formularzu:

  1. Czy przyjeżdżasz do USA aby zajmować się prostytucją lub innymi niezgodnymi z prawem postępowaniami, albo czy byłeś/aś w ciągu ostatnich 10 lat zaangażowany/a w prostytucję?
  2. Czy kiedykolwiek uczestniczyłeś/aś w handlu ludźmi na terenie USA lub poza USA?
  3. Czy jesteś członkiem/przedstawicielem organizacji terrorystycznej?
  4. Czy kiedykolwiek zleciłes/aś, podburzałeś/aś, popełniłeś/aś, uczestniczyłeś/aś lub w inny sposób brałeś/aś udział w ludobójstwie?
  5. Czy kiedykolwiek byłeś/aś bezpośrednio zaangażowany/a w przymusową transplantację ludzkich organów/tkanek?
  6. Czy kiedykolwiek zrzekłeś/aś się obywatelstwa USA w celu uniknięcia opodatkowania?

Do otrzymania wizy niezbędna jest także rozmowa (luźna) z konsulem w Warszawie lub w Krakowie. Pamiętaj, żeby zabrać ze sobą aktualny paszport, potwierdzenie złożenia wniosku DS-160, wydrukowane potwierdzenie umówionego spotkania w konsulacie oraz zdjęcie (w razie, gdyby nie zostało zamieszczone w formularzu DS-160).

Do ambasady nie można wnosić plecaków, walizek i innych toreb, jedzenia, napojów, wyrobów tytoniowych, telefonów, tabletów i innych urządzeń elektronicznych, ostrych przedmiotów, płynów i kosmetyków. Właściwie to należy ze sobą wziąć jedynie wspomniane wcześniej dokumenty. Co zrobić, jeśli nie ma z Tobą kogoś, kto popilnowałby rzeczy lub gdy nie masz możliwości, aby pozostawić je w samochodzie? W przypadku Warszawy proponuję zostawić wszystko w jednej ze skrytek na Złotych Tarasach (za którą zapłaciłam 2 zł) i podejść do Ambasady, zerkając wcześniej na mapkę:

google maps

Przed wejściem do ambasady z grupą osób, którym wyznaczono tego dnia spotkanie z konsulem, zostaliśmy powiadomieni o zakazie wnoszenia wymienionych wyżej rzeczy. Zaproponowano nam, aby pozostawić swoje laptopy, telefony i inne rzeczy u pewnego Pana, który zaparkował samochód pod budynkiem ambasady i wręczyć mu za tę usługę drobną opłatę. Jakkolwiek dziwnie to nie brzmi, można skorzystać z takiego rozwiązania, ale skrytki na Złotych Tarasach są tańszą opcją. 

Po przejściu przez bramki bezpieczeństwa, sprawdzeniu dokumentów i zeskanowaniu linii papilarnych otrzymasz numer rozmowy i czekasz na swoją kolej w poczekalni. Po wyświetleniu twojego numeru, podchodzisz do okienka i odpowiadasz na proste pytania konsula, zadawane w języku angielskim. Najczęściej są to pytania o pracę, studia i plany związane z wyjazdem do USA – gdzie się zatrzymasz, gdzie będziesz pracować, na jak długo lecisz. Konsul może także zapytać o to, czy masz rodzinę w USA. W moim przypadku było to pytanie o miejsca w Stanach, które chciałabym zobaczyć i czy jestem podekscytowana z powodu wyjazdu. Otrzymałam też spóźnione życzenia urodzinowe.

Po wizycie w konsulacie pozostaje oczekiwanie na wizę w paszporcie, którą ambasada prześle kurierem do Twojego domu (choć nie zawsze, ja odebrałam swój paszport w siedzibie firmy kurierskiej).

UBEZPIECZENIE – NIE ŻAŁUJ NA NIE PIENIĘDZY! 

Wypadki zdarzają się wszędzie, ale w tym kraju będą one najbardziej dotkliwe ze względu na bardzo drogą pomoc medyczną. Nieubezpieczony turysta może zapłacić w USA 100 tysięcy dolarów za wycięcie wyrostka robaczkowego. Pewien motocyklista, który spędził 4 dni w szpitalu po wypadku, zobaczył na swoim rachunku 40 tysięcy dolarów – w cenę nie wliczono kosztów operacyjnych (więcej przykładów można znaleźć tutaj). Zgłaszając się do programu Work&Travel uczestnik musi posiadać ubezpieczenie na czas pracy. Należy zwrócić uwagę na limit leczenia ambulatoryjnego (pokrycie kosztów związanych z badaniami i zabiegami – szczepienia, wizyty lekarskie, itd.). Warto zakupić je także na miesiąc podróży. Należy też zadbać o to, aby UBEZPIECZENIE KOSZTÓW LECZENIA było możliwie jak najwyższe (co najmniej 200 tysięcy dolarów). Jeśli chorujesz przewlekle, należy wykupić dodatkowe opcje w polisie. Ważna jest opcja ASSISTANCE (suma ubezpieczenia powinna być taka jak w ubezpieczeniach kosztów leczenia), która pokrywa organizację transportu medycznego. Przyda się też NNW (Ubezpieczenie Następstw Nieszczęśliwych Wypadków) oraz ubezpieczenie OC w życiu prywatnym (zabezpieczenie w razie spowodowania wypadku, uszczerbku na czyimś zdrowiu, uszkodzenia sprzętów lub cudzego mienia).

2017-03-27-13-56-58-725x483.jpg

CZY UCZESTNICY PROGRAMU MOGĄ WIELOKROTNIE PRZEKRACZAĆ GRANICĘ USA?

Poza przylotem i wylotem, przekraczanie granicy USA przez uczestników programu Work&Travel jest możliwe tylko w trakcie okresu pracy (należy mieć przy sobie DS-160). Warto skontaktować się przed takim wyjazdem z firmą, od której otrzymasz pieczątkę na DS-160. Z opowiadań znajomych wiem, że nie mieli oni problemu z przekraczania granicy podczas okresu pracy, nie posiadając tej pieczątki. Warto jednak o nią zadbać, aby być spokojniejszym.

WIĘCEJ INFORMACJI NA TEMAT WORK&TRAVEL ZNAJDZIESZ TUTAJ:

  • Strona internetowa workandtravelusa.info, na której zamieszczono mnóstwo informacji o firmach zajmujących się programem, amerykańskich pracodawcach, kwestiach związanych z dokumentami i kupnem biletów. Warto też zajrzeć na forum lub aktywną grupę na Facebooku Work and Travel USA, liczącą prawie 7000 osób. Znajdziesz tam osoby wybierające się do danego miejsca pracy, kogoś, kto leci z Tobą do USA w tym samym czasie i wiele innych informacji związanych z programem i USA.
  • CCUSA – organizator wyjazdów Work&Travel USA i firma, z którą się wybrałam.

SPORZĄDŹ 2 KOPIE DOKUMENTÓW!

Przed wyjazdem zadbaj o co najmniej 2 kopie każdego z dokumentów – paszportu, wizy, formularza DS-160). Jedną z nich pozostaw w Polsce, drugą noś ze sobą w portfelu w USA. Oryginalne dokumenty przechowuj w bezpiecznym miejscu.


ZAŁÓŻ KONTO BANKOWE I OTRZYMAJ AMERYKAŃSKĄ KARTĘ KREDYTOWĄ!

Wszyscy pracownicy Parku, w którym pracowałam otrzymali karty. Były to jednak karty debetowe. W przypadku wypożyczenia samochodu lub dokonywania rezerwacji w niektórych hotelach wymagana jest karta kredytowa. Aby uniknąć niepotrzebnych opłat dotyczących przelicznika złotówek na dolary, zdecydowałam się na założenie konta bankowego w USA, na które wpływała moja wypłata.

Podczas jednego z moich dni wolnych w pracy udałam się do banku Santander i założyłam tam konto bankowe. Niestety, pracownikowi chyba pomyliły się okienka w formularzu. W miejscu mojego polskiego adresu zameldowania pojawił się adres biura Dorney Parku, na które miała przyjść przesyłka z kartą kredytową. Gdzie trafiła? Do Polski… 


ZNAJDŹ TANIE POŁĄCZENIA LOTNICZE/AUTOBUSOWE:

LOTY: Obecnie można skorzystać z wielu promocji na loty z polskich miast do USA. Warto skorzystać z wyszukiwarki eSky, dzięki której można wybrać najtańsze i najdogodniejsze dla Was połączenie. AUTOBUSY: Można powiedzieć, że odpowiednikami naszego Polskiego Busa są firmy: Greyhound oraz Peter Pan.


OSZCZĘDZAJ NA NOCLEGACH: 

Sporo zaoszczędziłyśmy, nocując trzy razy na lotnisku w nocy poprzedzającej wylot. Widok śpiących osób na amerykańskich lotniskach nie jest czymś nadzwyczajnym i nikogo nie dziwi.

Jeśli ktoś znajdowałby się w średniej sytuacji finansowej (tak jak ja z koleżanką podczas zwiedzania zachodniego wybrzeża USA) zawsze można trochę się przemęczyć i spać w samochodzie, np. na parkingach przy supermarkecie całodobowym Walmart (max. 1 noc na tym samym parkingu) lub na stacjach benzynowych. Zazwyczaj w obu przypadkach ma się dostęp do toalety i prysznica. Nie należy przesadzić z ilością noclegów w samochodzie – przypomni Wam o tym kręgosłup.

O CZYM JESZCZE POWINIENEŚ PAMIĘTAĆ?

O ZAKUPIE ODPOWIEDNIEJ PRZEJŚCIÓWKI: Niektóre sprzęty zakupione w Polsce nie działają za oceanem, mimo odpowiedniego adaptera. Moja prostownica raczej się tam nie przydała, a na wodę w czajniku do porannej kawy czekałam sobie do wieczora. Dzieje się tak, ponieważ napięcie w USA wynosi 110-120V o częstotliwości 60Hz, podczas gdy w Polsce jest to 220-230V o częstotliwości 50Hz. Niemniej jednak, większość sprzętu elektronicznego działa tam bez szwanku (na sprzęcie powinno być oznaczenie INPUT: 100-240V 50-60Hz).

27479186_1620270694693201_228545007_o
Takie przejściówki można zakupić m.in. w Media Markt w cenie 3-5zł za sztukę

O WYŻSZYCH CENACH W AMERYKAŃSKICH SKLEPACH NIŻ TE NA PÓŁKACH: Ceny na półkach nie obejmują podatku. Warto o tym pamiętać podczas zakupów, aby uniknąć zaskoczenia przy kasie.

O INNYCH JEDNOSTKACH MIAR I WAG: Zdecydowana większość Amerykanów nie wie ile to 1 centymetr, 1 kilometr czy też 12 stopniu Celsjusza. Nic dziwnego, Polacy nie pozostają dłużni – większość z nas nie wie, ile to 1 galon, 1 stopa,1 mila, 1 uncja. Warto zaznajomić się z amerykańskimi jednostkami miar. Poniżej przedstawiam kilka z nich (w przybliżeniu). Polecam zainstalowanie jednej z wielu aplikacji, posiadającej konwerter jednostek, który znacznie ułatwia pobyt w USA (np. Smart Tools Co.).

Jednostki długości:

  • 1 inch (cal) = 2,54cm, 1 foot (stopa) = 30,48cm, 1 mila = 1,6km.
  • 1 mila = 5280 stóp, 1 stopa = 12 cali.

Jednostki wag:

  • 1 ounce (uncja) = 28g, 1 pound (funt) = 0,45kg, 1kg – 2,20 funtów
  • 1 funt = 16 uncji.
  • 1 tona = 2000 funtów (amerykańska tona odpowiada 0,9 „naszej” tony).

Jednostki pojemności:

  • 1 galon = 3,78 litrów, 1 cup (filiżanka) = 236 mililitrów, 1 uncja (oz) = 29,5 ml
  • 1 galon = 16 filiżanek
  • 1 filiżanka = 8 uncji.

Jednostki powierzchni:

  • 1 metr kwadratowy = 10,7 stopy kwadratowej (sq. ft.)
  • 100 metrów kwadratowych = 1076 stopy kwadratowej.

build-1318564_960_720


PO POWROCIE Z USA UZYSKAJ ZWROT PODATKU!

Kiedy zakończysz swoje wakacje i wrócisz do Polski, należy pomyśleć o odzyskaniu części pieniędzy, które odliczono Ci z każdej wypłaty na rzecz podatku federalnego i stanowego. O zwrocie podatku powstał osobny wpis, dostępny tutaj.

Salt Lake City – miasto Mormonów i czystych ulic

Kojarzycie to miasto i nie wiecie dlaczego? Już podpowiadam. Może komuś obiło się o uszy, że jest to centrum religijne Mormonów? Czyżby powodem były Zimowe Igrzyska Olimpijskie w 2002 roku? Być może pamiętacie sukcesy lub niebezpieczny upadek Adama Małysza na tamtejszej skoczni? Dla mnie jest to miejsce rozpoczęcia amerykańskiej przygody po zakończeniu pracy w Dorney Parku. Z Nowego Jorku, leżącego na wschodnim wybrzeżu udałyśmy się z koleżanką do stolicy Utah na zachodzie. Po spędzeniu tam trzech dni moimi głównymi skojarzeniami z miastem są Mormoni i czyste ulice.

KIM SĄ MORMONI?

Podczas pierwszych chwil w mieście co jakiś czas napotykałyśmy nienagannie ubrane, uśmiechające się osoby. Wielokrotnie pytały nas czy nie potrzebujemy pomocy. Kiedy o północy mijałyśmy największą świątynię w mieście, stało przy niej – niczym w równym rzędzie – kilka eleganckich młodych osób, które prowadziły między sobą dyskusję. Byli to Mormoni – członkowie „Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich”, który w 1930 roku założył John Smith.

Zapisy w Księdze Mormona wzbudzały wiele kontrowersji. Do 1890 roku dopuszczano wśród jego członków poligamię (sam Smith miał 33 żony). Uważano, że ciemny kolor skóry jest karą za grzechy (zapis usunięto dopiero w 1978 roku) i że istnieje wiele bogów. Zgodnie z ich wiarą Jezus jest rzekomym bratem Lucyfera, był trzykrotnie żonaty i miał dzieci w czasie swojego ziemskiego życia. Mormoni posiadają spore wpływy polityczne i gospodarcze, m.in. w Salt Lake City, na Hawajach i w sieci hoteli Marriot. Mają też własne gazety, stacje telewizyjne, towarzystwa ubezpieczeniowe, a nawet szpitale. Wyznawcy nie mogą spożywać żadnych używek – począwszy od kawy i herbaty po alkohol. Nie wolno im także palić papierosów. Znani są z ogromnej uprzejmości i szacunku dla innych religii. Ważnym elementem w ich życiu są misje w różnych zakątkach świata (najczęściej dwuletnie), które opłacają z własnej kieszeni. Zazwyczaj prowadzą je dwudziestolatkowie oraz młode małżeństwa. Przed wyjazdem intensywnie uczą się języka kraju, do którego się wybierają. Często oferują naukę angielskiego w zamian za możliwość prowadzenia nauk. Z nieoficjalnych źródeł wiem, że w zamian za zgodę na podjęcie próby nawrócenia oferują nawet sprzątanie mieszkania lub zajmowanie się dziećmi, nie oczekując za to wynagrodzenia pieniężnego.

2620059872_58ca0eb065_b
Misjonarze mormońscy, źródło: Versageek (flickr.com), licencja

JAK DOSTAĆ SIĘ DO SALT LAKE CITY?

Szczerze mówiąc, pobyt tam nie był jakimś kluczowym momentem wyjazdu. W internetowej wyszukiwarce połączeń eSky.pl znalazłyśmy lot American Airlines z Nowego Jorku do Salt Lake City International Airport (z przesiadką w Phoenix) w dobrej cenie – 400zł. Lot pozwolił nam tanio przedostać się na zachód USA.

Podczas lotu podziwiałyśmy Góry Skaliste i wielkie Słone Jezioro. Mam nadzieję, że nigdy więcej nie spotkam osób siedzących obok mnie w samolocie, które słyszały naszą niezbyt mądrą dyskusję pod tytułem: „Nie wiedziałam, że mają tutaj jezioro!”. Po opuszczeniu lotniska dotarło do mnie, że nazwa miasta brzmi SALT LAKE City (Miasto SŁONEGO JEZIORA).

GDZIE SIĘ ZATRZYMAĆ?

Nocowałyśmy w Avenues Hostel (szczegóły rezerwacji), który przekonał nas do siebie dobrymi warunkami, względną ceną oraz znakomitą lokalizacją. W recepcji powitał nas przemiły Pan z idealnym czerwonym manicure i długimi włosami, który raczej nie był Mormonem. 

CO ZOBACZYĆ W SALT LAKE CITY?

Położone nad Słonym Jeziorem miasto otaczają góry, które tworzą idealną panoramę na pocztówkach. Salt Lake City często nazywane jest Skrzyżowaniem Zachodu. To również stolica górzystego stanu Utah, który posiada atrakcyjne parki narodowe, stanowe i rezerwaty (Kanion Bryce, Zion, Canyonlands, Capitol Reef, Arches). Samo miasto nie ma zbyt wiele do zaoferowania – na zachodzie USA znajdziecie ciekawsze miejsca. Jest to dobra baza wypadowa do pobliskich parków narodowych. Jeśli jednak już tam się znajdziecie, warto zobaczyć kilka interesujących miejsc:

Kapitol Stanowy w Salt Lake City przypomina instytucję w Waszyngtonie. Niektórzy dostrzegają w nim spore podobieństwo do greckiego Partenonu. Znajduje się na wzgórzu, będącym jednym z najlepszych punktów widokowych na miasto i okolicę (przy budynku mieści się punkt informacji turystycznej).

saltl-1689768_960_720
Kapitol Stanowy w Salt Lake City, domena publiczna

Temple Square to kompleks należący do miejscowych Mormonów. Centralne miejsce zajmuje ogromna świątynia, do której wstęp mają jedynie wyznawcy. Wyglądem przypomina raczej pałac Disneya niż kościół. To pierwszy murowany budynek w mieście, od którego rozpoczyna się numeracja wszystkich domów w Salt Lake City.

Oprócz świątyni, na placu mieści się Sala Zgromadzenia i dwa centra informacyjne. Mormoni z chęcią przybliżają historię tego miejsca. W chwili wkroczenia na teren kompleksu pojawi się przy Was ktoś, kto z szerokim uśmiechem i nienagannym ubiorem opowie Wam o Temple Square, stopniowo zmieniając temat i proponując przesyłkę Księgi Mormonów w języku polskim do Waszych domów w Polsce. Na placu znajduje się tabernakulum, w którym odbywają się koncerty orkiestry i chóru. To ciekawa budowla o okrągłym kształcie, dysponująca miejscem dla 4 tysiący osób. Nie wsparto jej żadnymi kolumnami – w ten sposób wierni mają dobry widok z każdej części sali na przemawiającego do nich proroka. W niedzielę odbywają się tam wystawne koncerty połączone z katechezą, które transmituje telewizja. W skład kompleksu wchodzi też Centrum Konferencyjne, mogące pomieścić 30 tysięcy osób.

W czerwcu 2016 roku jakiś żartowniś stworzył wydarzenie na Facebooku, które zdobyło sporą popularność. Ogłoszono rzekomy koncert nieżyjącego już Tupac w tabernakulum na Temple Square. Amerykański raper średnio wpasowałby się swoją muzyką w mormońskie klimaty… 

Główna siedziba Biblioteki Publicznej w Salt Lake City mieści się w budynku stanowiącym przykład oryginalnej struktury architektonicznej. To najbardziej unikalny budynek w stanie Utah. Poza biblioteką, sześciopiętrowa ściana układająca się w kształt półkola mieści w sobie również sklepy i przeróżne galerie.

Biblioteka Rodzinna w Salt Lake City to owoc pracy mormońskiej organizacji Family Search, która poświęca swój czas na gromadzenie i szukanie informacji dotyczących genealogii. To największy zbiór zapisów, posiadający informacje o 3 miliardów zmarłych z przeszło stu krajów. Są one ogólnodostępne i bezpłatne, zamieszczone na oficjalnej stronie internetowej organizacji.

Dlaczego członków Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich pasjonują poszukiwania swoich korzeni? Niektórzy twierdzą, że powodem jest możliwość ochrzczenia zmarłych, którzy za życia byli niewierni (czyt. nie należeli do Zgromadzenia).

Katedra św. Marii Magdaleny to główny kościół rzymskokatolicki w diecezji Salt Lake City. Niestety nie udało nam się zajrzeć do wnętrza świątyni, ale można je zobaczyć klikając tutaj.

Park Liberty to dobre miejsce na spacer, jogging lub przejażdżkę rowerową. Na jego terenie znajdują się liczne place zabaw, boisko do siatkówki oraz kort tenisowy.

Kolejną atrakcją jest bezodpływowe Słone Jezioro, które liczy 120km długości i 45km szerokości. Nie należy do głębokich – w najgłębszym punkcie ma ono 11 metrów. Jest to drugi najbardziej zasolony zbiornik wodny na świecie. Pierwsze miejsce w rankingu należy do Morza Martwego. Pływanie tam jest dość proste – przez spore zasolenie ciało samo się unosi. Warto dodać, że jezioro… śmierdzi – najintensywniej podczas wiosny. Specyficzny zapach zgniłych jaj tworzy się w czasie frontów sztormowych, które „zruszają” z płytkiego jeziora osad, powstały z rozkładających się resztek roślin i zwierząt, które trafiają tam z okolicznych rzek i nie mają szans na przeżycie w słonych wodach. Dochodzi do uwalniania się z osadu gazów, które z kolei mieszają się w powietrzu z odparowaną słoną wodą.

great-salt-lake-50259_960_720
źródło: Wielkie Jezioro Słone, domena publiczna

W okolicy znajduje się Wioska Olimpijska (30min jazdy samochodem na wschód od Salt Lake City). Zimą 2002 roku o Utah Olympic Park było głośno. 12 lat temu nasz rodak – Adam Małysz – bez skrupułów zgarniał wszystkie medale, wygrywając konkursy w skokach narciarskich. Z Zimowej Olimpiady w Salt Lake City przywiózł srebro i brąz. Mimo, że obecnie atmosfera wioski różni się od tej podczas międzynarodowej imprezy sportowej z 2002 roku, być może w niektórych z Was obudzą się wspomnienia podczas spaceru w tym miejscu.

Jeśli ktoś dysponuje większą ilością czasu być może przyda mu się informacja, że w Salt Lake City istnieje Zoo, planetarium i kilka muzeów: Historii Naturalnej Utah, Sztuki Współczesnej, Sztuk Pięknych, Sztuki Ludowej oraz Dziedzictwa. Niestety (albo i stety) nie odwiedziłam ich, więc nie potrafię powiedzieć, czy warto się tam wybrać. Osoby lubiące trekking mogą zdobyć wzniesienie w Ensigh Park, z którego roztacza się ładny widok na miasto. Warto też wspomnieć, że miasto posiada znakomite ośrodki narciarskie.

20150910_195137
Nowoczesność Salt Lake City

CIEKAWOSTKI O MIEŚCIE: 

  1. To jedyne miasto w Ameryce Północnej, posiadające w nazwie trzy wyrazy.
  2. Od wielu lat znajduje się w rankingu najlepszych miast pod względem szybkiego znalezienia odpowiedniej pracy dla wykształconych osób (Forbes).
  3. Czego powinno się nauczyć od tego miasta sławne Los Angeles? Wskaźnik bezdomności w Salt Lake City gwałtownie spada. Bezdomni otrzymują tam należyte wsparcie.
  4. To tam powstał pierwszy „Zielony Pas” dla rowerzystów w centrum miasta, a także…
  5. pierwsze KFC na świecie.
  6. Salt Lake City ogłoszono miastem wykwintnego jedzenia – tamtejsze restauracje zadowolą nawet wybrednego (i bogatego) turystę.
  7. Mormoni stanowią zaledwie 50% mieszkańców miasta – w porównaniu do stanu Utah nie jest to wysoki wynik.
  8. Zimowe Igrzyska Olimpijskie w 2002 roku ogłoszono jednymi z najlepszych w historii (w dużej mierze sugerując się liczbą transmisji i finansowaniem).

Według mnie Salt Lake City to spokojna i nudna miejscowość, w której większość napotkanych osób uśmiecha się do Ciebie i pyta, czy przypadkiem nie potrzebujesz pomocy. Poznanie świata Mormonów było dla mnie ciekawym doświadczeniem. Mimo wszystko, szkoda czasu na wizytę w tym mieście – lepiej przeznaczyć go na poznanie atrakcyjnej okolicy. Miasto wydaje się nieprzytulne i opustoszałe.