Planowanie wyjazdu do USA

o pierwszych odwiedzinach Stanów błyskawicznie przeskoczyłam z grona zadających innym pytania Dlaczego znowu USA? do grupy odpowiadających na nie słowami Niedługo znowu tam wrócę! Ciężko znaleźć kraj zapewniający tak wiele zróżnicowanych krajobrazów. W dzisiejszym wpisie przedstawię praktyczne wskazówki, które pozwolą Wam samodzielnie zorganizować wypad za ocean. To łatwiejsze niż się wydaje!

Po pierwszych odwiedzinach Stanów błyskawicznie przeskoczyłam z grona zadających innym pytania „Dlaczego znowu USA?” do grupy odpowiadających na nie słowami „Niedługo znowu tam wrócę!” Ciężko znaleźć kraj zapewniający tak wiele zróżnicowanych krajobrazów. W dzisiejszym wpisie przedstawię praktyczne wskazówki, które pozwolą Wam samodzielnie zorganizować wypad za ocean. To łatwiejsze niż się wydaje!

We wpisie poczytacie o takich rzeczach, jak:

  • Zniesienie wiz turystycznych i rejestracja w systemie ESTA.
  • Jak płacić w USA? Revolut – bezinteresowne lokowanie produktu. 
  • Ubezpieczenie na czas podróży.
  • Bilety wstępu? Kupuj przez Internet.
  • O czym warto pamiętać przed wylotem do USA?
  • Wjazd do USA – co czeka Was na lotnisku po przylocie?
  • Wynajem samochodu.
  • O czym warto pomyśleć po przylocie do USA?
  • Koszt wyjazdu.

Bez wiz turystycznych? Rejestracja w systemie ESTA.

Jeśli udajecie się do USA w celach turystycznych, wiza nie będzie Wam już potrzebna. Zakładając, że zniesienie wiz to krążąca od lat w powietrzu legenda postanowiliśmy je wyrobić w lipcu, nie tracąc zbędnego czasu. USA odwiedziliśmy miesiąc przed przystąpieniem Polski do programu bezwizowego… Nie komentując naszego pecha dodam, że gdybym sama nie wypełniła wniosku o jej przyznanie to w życiu nie uwierzyłabym w to, jakich informacji musiałam udzielić w formularzu. Najbardziej rozbroiły mnie następujące pytaniaczy brałam udział w ludobójstwie, czy jestem członkiem organizacji terrorystycznej, czy kiedykolwiek byłam związana z poborem nieletnich do armii, a także czy jadę do USA w celu szerzenia prostytucji. Należało też podać swoje dochody i opisać obowiązki w pracy. Zażyczono sobie również numer kontaktowy nie tylko do obecnych, ale i byłych pracodawców. No cóż, niezależnie od rodzaju wiz, wnioski wypełniali wszyscy, którzy pochodzili z krajów nienależących do programu bezwizowego. Nieraz słyszałam o buntach dyplomatów. Na nic były ich oburzenia. Zasady to zasady.

Obecnie wystarczy jedynie zarejestrować się w systemie ESTA, wypełniając aplikację. Jak to zrobić? Polecam poniższy filmik na kanale Interameryka, który doskonale wyjaśnia cały proces. Dla tych, którzy zdążyli wyrobić sobie wizę mam pocieszenie – nie musicie dokonywać tej rejestracji przez następne 10 lat do czasu wygaśnięcia Waszej wizy turystycznej!

Karta Revolut – bezinteresowne lokowanie produktu:

Decyzja o posiadaniu tej karty była trafiona i pozwoliła nam zaoszczędzić naprawdę sporo. Zdecydowanym plusem Revoluta jest to, że kontem zarządza się bardzo łatwo poprzez aplikację. Świetną funkcją na wyjazdy grupowe jest opcja „podziel rachunek” – która błyskawicznie rozlicza wszystkich (dostaje się powiadomienie, że dana osoba żąda określonej kwoty, po czym jednym kliknięciem wysyła się środki na jej konto).

Główną zaletą był fakt, iż standardowe (darmowe) konto pozwala na wymianę 29 obcych walut. Jest to wymiana bez prowizji. Mało tego, najczęściej wymienia się je po najkorzystniejszym kursie, lepszym niż w kantorach. Nie ma żadnej prowizji za płatności kartą Revolut, a jeśli wybieracie się do miejsca, w którym ciężko o zapłatę kartą, po przylocie do danego kraju wypłacicie sobie środki z bankomatu w danej walucie bezpłatnie. Jeśli wypłacona kwota przekroczy 800 zł, wówczas zostanie Wam potrącona jedynie prowizja wysokości 2%. Tak właśnie działa darmowe konto standard. Istnieją też inne płatne opcje w Revolucie, które pozwalają na więcej możliwości. Nam zdecydowanie wystarczyła podstawowa opcja.

Jeśli zdecydujecie się na założenie konta, możecie pobrać aplikację poprzez ten link, dzięki czemu otrzymacie kartę za darmo.

Ubezpieczenie na czas podróży:

Wypadki zdarzają się wszędzie, ale w tym kraju będą one najbardziej dotkliwe ze względu na drogą pomoc medyczną. Nieubezpieczony turysta może zapłacić w USA 100 tysięcy dolarów za wycięcie wyrostka robaczkowego… Znam też historię pewnego motocyklisty, który spędził 4 dni w szpitalu po wypadku i zobaczył na swoim rachunku 40 tysięcy dolarów – w cenę nie wliczono kosztów operacyjnych.

Szukając dobrego ubezpieczenia należy zwrócić uwagę na limit leczenia ambulatoryjnego (pokrycie kosztów związanych z badaniami i zabiegami – szczepienia, wizyty lekarskie, itd.). Należy też zadbać o to, aby UBEZPIECZENIE KOSZTÓW LECZENIA było możliwie jak najwyższe. Jeśli chorujesz przewlekle, należy wykupić dodatkowe opcje w polisie. Ważna jest opcja ASSISTANCE (suma ubezpieczenia powinna być taka jak w ubezpieczeniach kosztów leczenia), która pokrywa organizację transportu medycznego. Przyda się też NNW (Ubezpieczenie Następstw od Nieszczęśliwych Wypadków oraz ubezpieczenie OC w życiu prywatnym (zabezpieczenie w razie spowodowania wypadku, uszczerbku na czyimś zdrowiu, uszkodzenia sprzętów lub cudzego mienia). My skorzystaliśmy z firmy Ergo Hestia.

Bilety wstępu? Kupuj przez Internet!

Jeśli nie macie w planie wielkiego spontanu i wiecie mniej więcej kiedy udacie się na wybrane atrakcje to proponuję zakup biletów na stronach internetowych danego miejsca. Dlaczego warto wykupić bilety wcześniej? Na miejscu spotkacie się z dwiema kolejkami. Pierwszą jest ta do kas biletowych – zdecydowanie lepiej oszczędzić sobie czekania i wykorzystać tę godzinę na spędzenie czasu w danej atrakcji! Poza tym, internetowy zakup biletu zwykle okazuje się być tańszy (tak było w przypadku parków rozrywki).

Przed wyjazdem:

Aby ułatwić obie życie proponuję wyposażyć się przed wyjazdem w następujące przedmioty:

  • Nie odkryję Ameryki mówiąc, że warto wziąć ze sobą Powerbank.
  • Dla tych, którzy planują krótszy pobyt w USA (2-3 tygodnie) i nie są zainteresowani kupnem amerykańskiej karty do telefonu, proponuję aplikację MAPS ME. To nawigacja działającą offline, która wyznaczała nam trasę na spacer. Wystarczyło pobrać mapę danego miejsca, będąc online.
  • W żadnym wypadku nie dajcie się skusić na GPS w wypożyczalni samochodowej. Zażyczą sobie za nią tak kosmiczne kwoty, że tańszym rozwiązaniem jest kupno nowego. Wiele osób poleca Here We Go Maps. Próbowaliśmy, choć wolimy Google Maps w wersji offline (załadowaliśmy trasę kiedy mieliśmy WiFi – po zerwaniu połączenia nadal się nam wyświetlała).
  • Zaoszczędzicie trochę dolców jeśli zakupicie w Polsce uchwyt na telefon i gniazdo do zapalniczki, przez które podłączycie telefon do ładowarki. Korzystaliśmy z nawigacji bez obaw, że rozładuje się pośrodku niczego.
  • Pamiętajcie o adapterach prądowych, które pozwolą na podłączenie Waszego sprzętu do amerykańskich gniazdek. Niemniej jednak, mimo odpowiedniej przejściówki niektóre sprzęty zakupione w Polsce nie działają za oceanem. Moja prostownica nie bardzo się przydała, a na wodę w czajniku do porannej kawy czekałam do wieczora. Dzieje się tak, ponieważ napięcie w USA wynosi 110-120V o częstotliwości 60Hz, podczas gdy w Polsce jest to 220-230V o częstotliwości 50Hz. Generalnie większość sprzętu elektronicznego działa tam bez szwanku, ale nie zaszkodzi sprawdzić czy będą jakieś problemy (na sprzęcie powinno być oznaczenie INPUT: 100-240V 50-60Hz). Zapomnieliście o przejściówkach? Nie szkodzi, kupicie je na lotnisku lub na każdej stacji benzynowej (choć najtańszą opcją są te najzwyklejsze z Media Markt w cenie 4zł za sztukę).

Wjazd do USA:

Po przylocie do USA należy stawić się do automatycznego odczytu paszportów – znaki oraz tłumy poprowadzą Was do tego miejsca. Przygotujcie się na wypełnienie krótkiej deklaracji celnej dotyczącej rzeczy, które przywozicie do USA, fotografowania i pobrania odcisków palców (wszystko przez maszynę). W ten sposób Urząd Imigracyjny sprawdza, czy nie macie problemów z prawem czy też przebywaliście nielegalnie w USA podczas Waszego poprzedniego wyjazdu (np pracując w Stanach i mając jedynie wizę turystyczną).

Nie przejmujcie się, jeśli po zakończeniu odczytu paszportu i udzielenia wszelkich informacji system wyświetli Wasze dane z wielkim przekreśleniem oraz informacją, aby udać się do kolejnych bramek, gdzie czeka na Was celnik. Zauważyliśmy, że poszczególne osoby wybiera się do tego losowo. Wówczas należy ustawić się w następnej kolejce, aby odbyć krótką rozmowę z celnikiem. W przypadku osoby z naszej grupki chcieli po prostu zobaczyć paszport. Często pytają o powód przyjazdu do USA, jak długo mamy zamiar pozostać w ich kraju oraz z kim przyjeżdżamy.

Kiedy po przejściu przez bramki część naszej grupki czekała na pozostałych, podszedł do nich pracownik z psem. Zwierzę obwąchało wszystkie plecaki, po czym usiadło przy jednym z nich. Pracownik, wyczuwając miny przedzawałowe na ich twarzach, spokojnym tonem zapytał czy nie przewożą jakiegoś jedzenia. Ze względu na jabłko, odesłano ich do kolejnego wyjścia. Pamiętajcie – nie przewoźcie nieprzetworzonej żywności – surowe owoce to książkowy przykład zakazu.

Wynajem samochodu:

Polecam wynająć samochód będąc jeszcze w Polsce, zwłaszcza jeśli planujecie wyjazd większą grupką. Proponuję rozpocząć poszukiwania przez rentalcars.com. To wyszukiwarka, która pozwoli Wam porównać ofertę każdej z firm. Po przylocie do Los Angeles jeden z darmowych shuttle bus zabrał nas do wypożyczalni Thrifty (miejsce, z którego odjeżdżają busy jest dobrze oznakowane i obklejone nazwami firm, do których Was zabiorą), skąd odebraliśmy naszego Chevroleta.

Osoba zamawiająca samochód musi być jednocześnie kierowcą i właścicielem karty kredytowej. Praktycznie każda wypożyczalnia wymaga od klienta karty kredytowej, aby zablokować na niej czasowo środki będące depozytem (w naszym przypadku było to 200$ – zwrot następuje niezwłocznie po oddaniu auta). To bardzo ważne – w przeciwnym razie pracownik ma prawo anulować Waszą rezerwację, nawet jeśli jest już opłacona!

Przy wynajmie samochodu dopłacają kierowcy poniżej 21 roku życia (często jest to minimalny wiek, aby wypożyczyć samochód). Wiek naprawdę ma znaczenie – wybraliśmy najstarszego z naszej grupki. Wówczas cena była najkorzystniejsza. Najtaniej będzie, jeśli auto wypożyczy osoba mieszcząca się w przedziale wiekowym 25-69 lat. Po dokonaniu rezerwacji przez Internet nie zapomnijcie o wydruku vouchera, który pokażecie w wypożyczalni przy odbiorze samochodu. Poza głównym wybranym przez Was szoferem wyjazdu możecie też dodać innych kierowców do rezerwacji. Czasami jest to już wliczone w cenę. Nie warto ryzykować prowadzenia samochodu przez osoby spoza listy. Jeśli coś stanie się podczas ich jazdy, wszystkie ubezpieczenia automatycznie wygasają.

Warto wykupić też porządne ubezpieczenie samochodu. Co kryje się pod tym określeniem? O ile OC (amerykański odpowiednik to Third Party Liability) oraz pomoc drogowa (Road Side Assistance) powinny być w cenie wynajmu, należy również pomyśleć o zwolnieniu z odpowiedzialności za uszkodzenie i utratę samochodu, będące swego rodzaju auto-casco (Colision Damage Waiver). Jeśli ubezpieczenie nie obejmuje uszkodzenia szyb i opon, warto dokupić tę opcję. Drogi poza miastami pozostawiają wiele do życzenia – nietrudno o przydatność takiego ubezpieczenia.

Tankowanie w USA

Oto jedna z przyjemniejszych części podczas planowania wyjazdu. Otóż ceny za paliwo w USA pozytywnie Was zaskoczą. 1 galon (3,78l) kosztuje od 2$ do 3,5$. Najdrożej zatankujecie samochód na pustyni. Nie kuście losu, mając jedynie połowę baku. Wjeżdżajcie na stacje, jeśli przemierzacie ogromne puste przestrzenie. O ile w miastach nie będzie problemu ze znalezieniem stacji, to na pustyniach możecie się już nieźle zestresować.

Większość stacji posiada automatyczne dystrybutory, w których zapłacimy kartą kredytową. Niestety, nasze polskie karty nie zawsze działają. Wówczas można zapłacić tradycyjnie u pracownika przy kasie.

Po przyjeździe do USA:

Pierwszego dnia wpadnijcie do supermarketu Wallmart (amerykański odpowiednik naszej Biedronki), nie tylko po wodę i jedzenie na drogę ale pojemnik ze styropianu, będący świetną lodówką samochodową. Kosztuje niecałe 5$ i idealnie sprawdza się podczas wyjazdu. W motelach znajdziecie darmowe maszyny z lodem, którym zasypiecie pojemnik – i pyk, lodówka gotowa.

Planujecie zobaczyć cuda natury? Warto zaopatrzyć się w tzw. Annual Pass. Jest to karnet do wszystkich parków narodowych USA. Kupicie go na wjeździe do każdego z nich. Koszt wynosi 80$, obejmuje wszystkie osoby w samochodzie (karta wystarczyła na całą naszą ósemkę) i jest ważna przez cały rok. Na odwrocie zobaczycie dwa miejsca na nazwiska właścicieli. Może ona mieć dwóch posiadaczy i wystarczy, że podczas wjazdu do parku w aucie obecny jest tylko jeden. Wstęp do pojedynczego parku bez Annual Pass zazwyczaj wynosi 30$ za samochód. Warto więc wykupić karnet, nawet jeśli planujemy niewiele wizyt!

Kolejna rzecz: uważajcie na strefy czasowe, znajdując się na granicy amerykańskich stanów (np podczas zwiedzania Zapory Hoovera lub Kanionu Antylopy). Zegarki niejednokrotnie przestawiają godziny automatycznie, nawet jeśli nie przekroczycie jeszcze danej strefy czasowej. Warto więc upewnić się w której strefie czasowej znajduje się dany stan i dodać do swojego telefonu jego godziny. Przed zwiedzaniem Kanionu Antylopy dodałam na moim telefonie godzinę obowiązującą w Arizonie i sugerowałam się tylko tym czasem (w telefonie czas przestawił mi się na sąsiedni stan Utah).

Koszt wyjazdu: 

Całkowity koszt za wyjazd (wliczając w to ubezpieczenie, loty, jedzenie, atrakcje – również te podczas przesiadki, dojazdy na lotnisko oraz wszystkie pozostałe opłaty) wyniósł 8200zł za osobę. Gdybyśmy odwiedzili USA miesiąc później, udałoby nam się zaoszczędzić 625zł, które przeznaczyliśmy na wizę turystyczną…

Koszt całkowity wyniósł 8200zł. Chciałabym podkreślić, że plan przewidywał dużo kosztownych atrakcji. Zobaczyliśmy spory kawał zachodu przemierzając 4250km. Paliwo w tym kraju jest tanie, ale nie darmowe. Pozwalaliśmy sobie też na obiady w restauracjach i spaliśmy w hotelach (nie było luksusu, ale warunki były dobre). Przy okazji zwiedziliśmy też turecki Stambuł. Staraliśmy się zrobić to wszystko jak najtaniej,

PRZY PODRÓŻY 8-OSOBOWEJ KOSZTY NA KAŻDEGO Z NAS ROZŁOŻYŁY SIĘ NASTĘPUJĄCO:

*ubezpieczenie na czas podróży (2 tygodnie) – 147zł,

*dojazd pociągiem na lotnisko z Gdańska do Warszawy – 49zł/osoba + 3,50zł pociąg z Warszawy Centralnej na lotnisko Chopina,

*powrót z Warszawy do Gdańska – 3,50zł bilet z lotniska do centrum oraz 27zł za Flix Busa z Warzawy do Gdańska,

*bilety lotnicze (lot w dwie strony z bagażem podręcznym) – 2299zł,

*wiza turystyczna do USA – 625zł…

*wiza turecka – 20,55$,

*wynajem samochodu 12-osobowego (z pełnym ubezpieczeniem) na 12 dni – 420zł/osoba,

*Ceny za paliwo (przejechaliśmy 44250km, głównie poza miastem) wynosiły od 2 do 3,5$ za galon (tj. 3,78l). Najdrożej było na pustyniach oraz na terenie Kalifornii.

*11 noclegów w USA oraz 2 w Stambule podczas przesiadki (głównie pokoje czteroosobowe – informacje o naszych hotelach podałam we wpisie z planem podróży) – 1200zł/osoba,

*główne atrakcje – Kanion Antylopy: 52,80$, przejazd przez Golden Gate: 0,97$ (7,80$ za samochód), przejazd zabytkowym Cable Car w San Francisco: 7$, wstęp do parku rozrywki Six Flags wraz z opłatą za parking: 72$, trzygodzinny rejs z obserwacją wielorybów w Monterrey: 50$, Annual Pass, czyli karnet na parki narodowe: 10$ (80$ za samochód).

Pozostałe koszty to inne atrakcje oraz wydatki na jedzenie, napiwki i pamiątki. Można taniej? Można! Niemniej jednak, taki budżet planowaliśmy i zmieściliśmy się w nim bez problemu. Mój pierwszy wypad do zachodniej części USA odbyłam o połowę taniej – spałyśmy z koleżanką w samochodzie, a czasami w namiocie. Jadłyśmy kanapki, banany i zupki chińskie. Przemierzyłyśmy znacznie krótszą trasę, odwiedzając bezpłatne atrakcje. Wszystko zależy więc od Waszych oczekiwań. Jedno jest pewne – bez względu na zaplanowany budżet przeżyjecie swoje wakacje życia! Z całą pewnością przyznaję, że udało nam się tego dokonać!

Zachód USA – plan podróży (2-3 tygodnie)

Podczas ostatniego wypadu do USA nie miałam kilku miesięcy na poznawanie tego kraju, a dwa tygodnie. Taki przedział czasu był jedynym wyjściem, aby zmieścić się w urlopie każdego z naszej grupki. Przyznaję jednak, że zobaczyliśmy naprawdę ogromny kawał zachodniego wybrzeża. Poniższy plan nie jest dokładnym odzwierciedleniem naszej trasy – wprowadziłam kilka zmian, których dokonałabym jadąc tam po raz drugi. Pojawiły się też informacje o miejscach, które odwiedziłam podczas pierwszej podróży. Będą idealną propozycją na przedłużenie pobytu. Skoro wizy dla Polaków zostały już zniesione, a gotowy plan zwiedzania przedstawiam Wam w niniejszym wpisie to pozostało Wam tylko prosić o wolne w pracy i wyruszyć na przygodę życia!

Dopełnieniem do zorganizowania wyjazdu będzie kolejny wpis z poradami praktycznymi. Aby wszystko opisać zwięźle i nie tworzyć kilometrowego wpisu (choć raczej do tego dobiłam) najpierw przedstawiam ogólny plan wyjazdu. Stopniowo będę dodawać kolejne wpisy o poszczególnych miejscach (ze wszystkimi szczegółami dotyczącymi dojazdu, parkingów, cen za bilety wstępu i ciekawostkami z nimi związanymi).

IMG_20191013_120755

PRZYKŁADOWA TRASA: ZACHÓD USA W 2-3 TYGODNIE:

Los Angeles – Joshua Tree National Park – kawałek Route 66 z Oatman, Kingman i Seligman po drodze – Williams – Park Narodowy Sedona – Wielki Kanion – Monument Valley lub Kanion Antylopy (w przypadku 3 tygodni byłby czas na oba miejsca) – Horseshoe Bend – Bryce Canyon – Zion National Park – Valley of Fire – Las Vegas – Zapora Hoovera – Dolina Śmierci – Alabama Hills – Yosemite National Park – San Francisco – Monterey – Big Sur – Santa Barbara – Park Rozrywki Six Flags Magic Mountain – San Diego – Los Angeles.

***Pogrubione nazwy miejsc to propozycje na wyjazd dłuższy niż 2 tygodnie***

Jeśli ruszacie na podbój USA grupą to lepiej dla Was! Ośmioosobowa podróż okazała się być w naszym przypadku tańsza niż przemierzanie USA we dwójkę. Większe auto opłaci się to nawet jeśli będziecie zużywać więcej paliwa. Na korzyść przemawiały też pokoje 4-osobowe. Polecam sieciówki Motel 6 oraz Super 8. Bierzcie je w ciemno – są tanie (choć cena różni się w zależności od lokalizacji), czyściutkie i z parkingiem. Rezerwując hotele starałam się nie przekraczać założonego budżetu. Nasze noclegi kosztowały średnio 15-25$ za dobę na osobę.

Poniżej przedstawiam nasz zarys podróży. W rzeczywistości przebyliśmy więcej kilometrów niż twierdzi Google (nie doliczyłam poszczególnych punktów w Parkach Narodowych oraz kilka objazdów spowodowanych zamknięciem dróg). 

mapa
DZIEŃ 1: przylot do Los Angeles.
DZIEŃ 2: Griffith Park i Aleja Gwiazd + Joshua Tree National Park.
DZIEŃ 3: Legendarna Route 66.
DZIEŃ 4: Wielki Kanion.
DZIEŃ 5: Kanion Antylopy i Horseshoe Bend.
DZIEŃ 6: Bryce Canyon.
DZIEŃ 7: Zion  National Park + Las Vegas.
DZIEŃ 8: Zapora Hoovera, relaks w Las Vegas.
DZIEŃ 9: Dolina Śmierci.
DZIEŃ 10: Yosemite National Park.
DZIEŃ 11: San Francisco.
DZIEŃ 12: Obserwacja wielorybów w Monterey i kąpiel w oceanie.
DZIEŃ 13: park rozrywki Six Flags + Downtown Los Angeles.
DZIEŃ 14: Beverly Hills, Rodeo Drive i Venice Beach.

Rozpoczynamy od LA i po jednym dniu już go opuszczamy. Spokojnie, zwiedzając zgodnie z naszym planem pobędziecie w nim jeszcze pod koniec wyjazdu. Przy planowaniu pierwszego dnia pamiętajcie, że sporo czasu zajmuje wydostanie się z lotniska – bynajmniej tak było jeszcze za czasów wiz. Dajcie znać jeśli coś się zmieniło (na przejściu przez same bramki straciliśmy 2h, szczegóły we wpisie z informacjami praktycznymi). Dojazd do wypożyczalni samochodów też Wam trochę zajmie – w LA wszystkie znajdują się poza lotniskiem. Znaki w hali przylotów poprowadzą do przystanku z darmowymi busami do wypożyczalni. Obklejono je nazwami firm, więc bez problemu traficie do swojej.

Pierwszego dnia zaplanujcie wypad do Walmart. Poza wodą i jedzeniem „na drogę” warto zaopatrzyć się w styropianowy pojemnik (4$), będący odpowiednikiem lodówki. Większość moteli posiada darmową maszynę do lodu – i pyk, lodówka gotowa.

LA to strategiczny punkt, który pozwala na zrobienie „kółeczka” i oddania samochodu w tym samym miejscu (czyli bez dopłat). Radzę odpocząć po długim locie i potraktować pierwszy dzień wyjazdu luźno. Zmiana strefy czasowej na pewno przypomni Wam o tej konieczności. Jeśli wydostaniecie się z lotniska szybciej niż my (mieliśmy jedynie czas na krótki spacer po centrum bez konkretnego planu), proponuję odpoczynek na plaży w Santa Monica. Brzmi znajomo? To tam odbywały się zdjęcia do słynnego „Słonecznego Patrola”. Ponadto, w Santa Monica kończy się słynna Route 66. Za zimno na kąpiel? Przejdźcie się wzdłuż molo, na którym znajduje się… wesołe miasteczko!

  • nocleg: Travel Inn – bez luksusu ale tani, świetnie zlokalizowany, dobry na jedną noc.
  • Jeśli chcecie zjeść coś późno i tanio w LA (tak jak my – około 22:00-23:00), polecamy Jack in the box – sieciówka Drive Through ze smacznymi i tanimi burgerami (5$). Adres jednej z nich przy hotelu: 516 N Beaudry Ave, Los Angeles, CA 90012. 
IMG_20191012_181706
Moje główne skojarzenie z Kalifornią

DZIEŃ 2: Griffith Park i Aleja Gwiazd + Joshua Tree National Park.

Zacznijcie od Griffith Park z najpiękniejszym widokiem na Los Angeles. Zajrzyjcie do obserwatorium i podejdźcie nieco wyżej, w stronę znaku Hollywood. Widok na słynny napis nie zadowala? Wybierzcie się do N. Beachwood Drive, gdzie zobaczycie go z bliższej odległości. Wyskoczcie na Aleję Gwiazd, zobaczcie przylegający do niej Dolby Theater – miejsce wręczania Oskarów, a także Chinese Theater, w którym odbywają się najsłynniejsze premiery filmowe.

Po południu pożegnajcie się z LA (będzie na niego czas pod koniec wyprawy) i ruszajcie w stronę Joshua Tree National Park (2,5-3h). Fajnie byłoby zobaczyć go o zachodzie słońca. Oto miejsca w parku, które idealnie wpasowały się w naszą trasę: Covington Flats, Skull Rock, Arch Rock (na objazd tych miejsc i niedługi spacer liczcie jakieś 2h).

  • nocleg w Motel 6 Twentynine Palms (72562 Twentynine Palms Highway, Twentynine Palms, CA 92277). 

Kultowa Mother of the Roads łącząca Chicago z Los Angeles powstała w 1926 roku i liczy aż 3945 km. Nic dziwnego – przebiega przez 8 stanów! Wiele osób twierdzi, że zobaczyliśmy jej najciekawszy kawałek – przejechaliśmy trasę z LA do Williams.

Podczas trzeciego dnia spędzicie wiele godzin w samochodzie (około 5-6h), ale gwarantuję mnóstwo ciekawych przystanków. Czekają na Was miasta widmo, wymagające drogi (odpowiedniejszą nazwą byłyby serpentyny nad urwiskami) i miejscowości westernowe o klimacie prawdziwego dzikiego zachodu. Szczegóły na temat Mother of the Roads przedstawię we wpisie poświęconym Route 66. Oto miejsca na trasie, które musicie zobaczyć: Roy’s Motel&Cafe, miasto widmo Goof’s, westernowe Oatman zamieszkiwane przez dzikie osły (warto zrobić w nim 1-2h postoju), Kingman, Seligman i Williams. 

  • Pod tym adresem w Kingman znajdziecie bardzo dobrą, typową amerykańską restaurację: 105 E Andy Devine Ave. Polecam!
  • nocleg: The Canyon Motel & RV Park. Domki w Williams były jednym z najlepszych noclegów –  szkoda, że nie skorzystaliśmy z tamtejszego grilla. 

Na pewno każdy z Was podziwiał to miejsce na zdjęciach. I wiecie co? Fotografie nie oddają jego ogromu i piękna nawet w połowie! Mając na niego jeden dzień, zdecydowaliśmy się na poznanie krawędzi South Rim. Nie spieszcie się z opuszczeniem parku – wieczorem niebo zasypują gwiazdy (ich widoczność nad kanionem robi wrażenie!).

  • nocleg: The Canyon Motel & RV Park, Williams – druga noc w tym samym miejscu. 
  • Przepyszne burgery i muzykę na żywo znajdziecie w restauracji Cruisers, Williams. 
  • Opcja na 3 tygodnie: zobaczcie Bearizona Wildlife Park w Williams.  To coś w stylu safari dla niedźwiedzi, 20$/osoba. Spędzicie tam jakieś 3h.
  • Kolejną opcją jest pobliski Park Narodowy Sedona (1h samochodem od Williams). 

Pierwszy raz zobaczyłam Kanion Antylopy na losowej tapecie Windows’a kilka dobrych lat temu. Długo nie mogłam uwierzyć w to, że istnieje. Mimo, że jest naprawdę uroczy, może trochę rozczarować. Pierwszą rzeczą jaką zajął się przewodnik było ustawianie odpowiednich filtrów w telefonie uczestników wycieczki, przez co zdjęcia są trochę przekłamane. Wstęp niesamowicie drogi (godzinna wycieczka w Lower Antelope Canyon to koszt 200zł), a mimo to przyciąga tłumy, które nie pozwalają na podziwianie tego miejsca własnym tempem. Wycieczkę po kanionie najlepiej wykupić przez Internet – szczegóły w osobnym wpisie poświęconym temu miejscu.

Koniecznie wybierzcie się na zachód słońca do Horseshoe Bend – przepiękny łuk rzeki Kolorado (parking: 10$, przygotujcie się na 20-minutowy spacer z parkingu na punkt widokowy).

  • nocleg: Lake Powell Canyon Inn (150 North Lake Powell Boulevard, Page)
  • Macie 3 tygodnie na Stany? Zobaczcie Monument Valley, oddalone o 2h samochodem od Page. Idealne na całodniowy wypad i późny powrót na nocleg.
  • Pomysłem na kolejny dzień może być kąpiel w jeziorze Powell. 

DZIEŃ 6: Bryce Canyon.

Ten niewielki park narodowy znajduje się w odległości 2,5h samochodem od Page, w stanie Utah. Mimo, że udałoby się połączyć jego zwiedzanie z kolejnym parkiem – Zion, to radzę, aby tego nie robić. Warto zaplanować sobie cały dzień na każdy z tych parków. Bryce odwiedziłam podczas mojej pierwszej podróży do USA i zrobił na mnie ogromne wrażenie! Polecam na jeden dzień szlak Tower Bridge (5km), Sunrise Point, Queens Garden Trail (ok. 3km) i zachód słońca na Sunset Point 

  • nocleg: Rodeway Inn Bryce Canyon – tańszego w pobliżu Bryce nie znajdziecie!
  • Restauracja? Podczas pierwszego wyjazdu jadłam tylko bułki, banany i zupki chińskie za dolara, więc tutaj nie pomogę. 
16
Bryce Canyon odwiedziłam podczas mojej pierwszej podróży na zachód USA

DZIEŃ 7: Zion  National Park + Las Vegas.

Z hotelu w Page mieliśmy jakieś 2,5h do Zion National Park. Jeśli szukacie klimatu dzikiego zachodu to nie mogliście lepiej trafić! Zion oferuje wiele szlaków – od najtrudniejszych, na które musicie poświęcić cały dzień, po najprostsze, które ogarniecie w godzinę. Sporą część Zion Park zobaczycie przez szybę samochodu, dzięki przepiękniej Scenic Route.

  • Mega restauracja na trasie do Vegas – Peggy Sue’s 50’s Diner, 35654 Yermo Rd, CA 92398. 
  • opcja na 3 tygodnie: kolejny park – Valley of Fire. Idealny na jednodniowy wypad.
  • nocleg: Wyndham Desert Blue, Las Vegas w sąsiedztwie Las Vegas Strip (3200 W Twain Ave, Las Vegas, NV 89103). Tanio i tak jakby luksusowo (70zł/noc/osoba). Najniższe ceny za świetne hotele znajdziecie właśnie w Vegas (poza weekendem). Dlaczego? Kasyna to główne źródło dochodu, a tanie noclegi zachęcają do odwiedzin miasta!

Ten dzień był jednym wielkim odpoczynkiem. Poza tym, Las Vegas za dnia jest strasznie nudne. Korzystaliśmy więc z basenu hotelowego i zbieraliśmy siły na godziny po zmroku! Polecam wybrać się nad Zaporę Hoovera (40min samochodem z Las Vegas). Proponuję też podejść po zdjęcie ze słynnym znakiem Welcome to Fabulous Las Vegas znajdującym się przy samym lotnisku (5200 Las Vegas Blvd S, Las Vegas, NV 89119). Wieczorem kontynuowaliśmy spacer po Las Vegas Strip – rozłóżcie go na dwa wieczory, zbyt ciężko ogarnąć go podczas jednej nocy!

  • nocleg w tym samym hotelu: Wyndham Desert Blue.

Najgorętsze miejsce w USA! Plusem przyjazdu w godzinach popołudniowych była znośna temperatura. Niestety, był też i minus – długa i kręta droga po ciemku przez Alabama Hills, przez które przejechaliśmy po zmroku – widoki pooglądałam sobie w Google. Planując wypad do Doliny Śmierci nie zapominajcie o zapasach wody! Miejsca warte uwagi w dolinie:

  • Zabriske View Point,
  • Devil’s Golf Course, Salt Pool Rd,
  • Badwater,
  • Artist’s Palette, Furnace Creek,
  • Mesquite Flat Sand Dunes.

Przez Alabama Hills kierowaliśmy się jak najdalej na północ do uroczego Mammoth Lakes, gdzie spaliśmy w drewnianych domkach. Była to najlepsza opcja, aby wczesnym rankiem ruszyć do kolejnego Yosemite (40min samochodem). Noclegi bliżej parku Yosemite kosztowały miliony.

  • nocleg 1h od Yosemite: urocze drewniane domki w Mammoth Lakes: Edelweis Lodge (1872 Old Mammoth Road, Mammoth Lakes, CA 93546). 
  • opcja na 3 tygodnie: przedłożony wypad do Doliny Śmierci i przejazd zupełnie inną drogą na nocleg do Motel 6 w miejscowości Fresno. To świetna baza wypadowa do Sequoia National Park. Kolejnego dnia proponuję wypad do Yosemite (ok. 2,5h drogi). 

Po przejeżdżaniu  przez ogromne pustynie w kilka godzin znaleźliśmy się w zupełnie innym klimacie. Yosemite przypomina mi trochę nasze Tatry – w krajobrazie przeważają szare skały. Początkowo chciałam zrezygnować z parku kosztem dłuższego pobytu w San Francisco – i to byłby błąd! Postarajcie się spędzić w nim cały dzień, zwłaszcza jeśli chcecie zobaczyć tamtejsze sekwoje. Park jest ogromny, a dojazd do punktu z gigantycznymi drzewami „trochę” zajmuje. Najpiękniejsze miejsca w Yosemite to: Glacier Point, Tunnel View, El Capitan, Tioga Pass. Jeśli będziecie tam wiosną, warto wybrać się do Mirror Lake. W parku nie brakuje też wodospadów – niektóre szlaki pozwalają zobaczyć je z bliska.

Na parkingu przy Mariposa Groove rozpoczyna się kilka szlaków, na których zobaczycie sekwoje. Kilkugodzinne szlaki zaprowadzą Was do największych gigantów – warto mieć więc jakiś zapas czasu! Poza tym, drogi w parku są kręte i często osadzone nad przepaścią. Lepiej więc wyjechać z parku przed zmrokiem – zwłaszcza, że nasze planowe miejsce noclegowe oddalone jest o 4h (róbcie wszystko, aby tego samego dnia wylądować jak najbliżej San Francisco).

  • nocleg w Motel 6 Pinole – aż 4h drogi od parku Yosemite. Warto dojechać jak najbliżej San Francisco i rozpocząć jego zwiedzanie z samego rana. Odradzam nocowanie w SF. Ceny w jego bezpiecznych dzielnicach są tragiczne… Przestrzegano mnie, że w razie znalezienia lokum nieprzekraczającego naszego przewidywanego powinniśmy nocować w nim… uzbrojeni. San Francisco oferuje najdroższe noclegi w USA, zaś ich jakość pozostawia wiele do życzenia… 

If you’re goiiiiiing to Saaaaan Fraaancisco… Z taką nutką w tle ruszyliśmy w stronę jednego z najsłynniejszych miast na świecie. Warto zwlec się z łóżka wcześniej, aby uniknąć korków. Punkt pierwszy: kierujemy się na Battery Spencer po widok na most Golden Gate. Mieliśmy ogromne szczęście, widząc go w całej swej okazałości. Zazwyczaj tonie we mgle. Po przejechaniu przez najsłynniejszy most na świecie, zostawiliśmy samochód na jednym z parkingów (jest ich tam pełno, 40$/dzień), rozpoczynając zwiedzanie od Fisherman’s Wharf. Nie zabrakło też Pier 39 obleganego przez lwy morskie, skąd najlepiej widać Alcatraz – słynne więzienie, z którego nie było ucieczki. Kolejną atrakcją była przejażdżka zabytkowym tramwajem po stromych uliczkach, Union Square oraz największe Chinatown na świecie. Wieczorem usiedliśmy na plaży z widokiem na oświetlony most. Coś pięknego!

  • restauracja: Cioppino’s przy Fisherman’s Wharf, serwująca owoce morza. Polecam kanapkę z krewetkami (400 Jefferson St, San Francisco, CA 94109).
  • nocleg: spaliśmy poza miastem ze względu na wysokie ceny hoteli w mieście. Wybraliśmy Super 8 by Wyndham w Salinas (131 Kern Street, Salinas, CA 93905). Oddalony o 2,5h od San Francisco. Zaoszczędziliśmy naprawdę sporo.
  • Jeśli planujecie przejazd przez Golden Gate i brak mandatów, zapłaćcie za wjazd przez Internet. Wystarczy zalogować się tutaj, wpisać numer rejestracyjny pojazdu, datę, a także ilość planowanych przejazdów przez most (my mieliśmy tylko jeden). System przekieruje Was do płatności. Całość potrwa z 5-10 minut. 

Kiedy usłyszałam, że w Monterey organizowane są rejsy z możliwością oglądania wielorybów, natychmiast rozpoczęłam namawianie naszej grupki na skorzystanie z tej atrakcji. Rejsy trwają 3-4 godziny. Niektóre firmy oferują zwrot kosztów, jeśli nie uda się spotkać ani jednego – a koszt atrakcji jest niemały (50$). Niestety nie widziałam wielorybów wyskakujących z wody, co jest bardzo rzadkim zjawiskiem (choć może nie na You Tube), ale mogłam podziwiać ich potężne ogony i kawałek tułowia, kiedy wynurzały się aby wypuścić powietrze. Niesamowite! Polecam każdemu!

Po rejsie i obiedzie w restauracji na promenadzie proponuję odpocząć na jednej z plaż: Carmel-by-the-sea (10min od od Monterey), Pismo Beach (2,5h od Monterey) lub Santa Barbara. Wybraliśmy tę ostatnią, ale było już trochę zimno na kąpiel (przyjechaliśmy około 18:00), chociaż zachód słońca na plaży wszystko wynagrodził.

  • restauracja Abalonetti Seafood – polecam zupę rybną i kanapkę z homarem (57 Fishermans Wharf, Monterey, CA 93940).  
  • nocleg: Następnego dnia macie w planach park rozrywki Six Flags? Proponuję hotel Crystal Lodge Motel (1787 East Thompson Boulevard,Ventura, CA 93001). My nocowaliśmy już w LA, ale mniej męczącym rozwiązaniem będzie skrócenie trasy i hotel w miejscowości Ventura. Jeśli natomiast wolicie odwiedzić Universal, lepszym rozwiązaniem będzie nocleg w Los Angeles (ze względu na kolejki do wejścia warto pojawić się w Universal Studio wcześniej). 
  • Jeśli planujecie dłuższy pobyt w USA, pokonajcie trasę z Salinas do Santa Barbara wzdłuż wybrzeża. Przejeźdźcie się kalifornijską jedynką z Big Sur, która dostarczy Wam niezapomnianych widoków. Możecie liczyć na mnóstwo plaż, wylęgarnie lwów morskich, przepiękne położone mosty oraz drogę nad urwiskiem. Pokonanie tej trasy w jeden dzień nie ma sensu – warto wygospodarować na nią co najmniej dwa. Trasę świetnie opisano na blogu Lazurowy Przewodnik. Robię reklamę, no niech stracę!

Dlaczego zdecydowaliśmy się na Six Flags, zamiast odwiedzin słynnego Universal Studio? Jestem przekonana, że oba parki są świetne, ale kompletnie różne – bez sensu więc porównywać je ze sobą. Rollercoastery w Six Flags dostarczą Wam mnóstwo adrenaliny, zaś Universal to połączenie kolejek będących symulatorami 3D/4D, parad oraz przedstawień. Zadecydujcie więc jakiej rozrywki szukacie i wybierzcie odpowiedni park dla siebie. Bez względu na to, gdzie traficie zapewniam, że będziecie zadowoleni!

Wracamy na LA! Proponuję trzygodzinny spacer. Google pokazuje, że pokonacie ją trzy razy szybciej ale gwarantuję, że miejsca przyciągną uwagę i przeznaczycie na nie więcej czasu. Downtown LA przede wszystkim kojarzy mi się z ogromną ilością bezdomnych ale warto je odwiedzić ze względu na kilka interesujących miejsc. Wpadnijcie do Staples Center – słynnej hali widowiskowo-sportowej, w której odbywają się mecze Lakersów i koncerty najsłynniejszych artystów. Podejdźcie na jeden z najsławniejszych placów miasta – Pershing Square. Zajrzyjcie do ogromnej biblioteki, po czym spacerkiem przez aleję Kościuszki dojdziecie do oryginalnych budynków the Broad oraz Walt Disney Concert Hall. Wjedźcie na 27 piętro ratusza miasta z darmowym tarasem widokowym. Poznajcie najstarsza część Downtown LA – El Pueblo z barami, restauracjami i targowiskiem o meksykańskich akcentach.

  • nocleg w LA: wynajęliśmy dom w dzielnicy Los Feliz (Air B&B). Idealna i tania opcja dla większej grupy! Link do rezerwacji znajduje się tutaj
  • Nie macie jeszcze dosyć burgerów? Wszyscy polecają sieciówkę In-N-Out Burger. Po wielu rekomendacjach spodziewałam się szału – faktycznie był dobry, choć nie był to najlepszy burger jaki kiedykolwiek jadłam, ale jest to rozwiązanie na tani obiad!

DZIEŃ 14: Los Angeles i okolice.

Ostatni dzień rozpocznijcie od rundki po Beverly Hills. Ogromne wille, idealnie przystrzyżona trawniki i mnóstwo żywopłotów zapewniających solidną prywatność to miejsce zamieszkania hollywoodzkich gwiazd. Pozostając na ich tropie wpadnijcie na Rodeo Drive – ulicę przepełnioną najdroższymi markowymi sklepami. Ktoś kojarzy scenę z Pretty Woman, kiedy bohaterce odmówiono wejścia na zakupy do jednego z nich? Nie jest to dalekie od prawdy – większość z nich wymaga wpłaty niemałego depozytu na wejściu (do 2000$).

Wyjazd zakończcie odpoczynkiem na Venice Beach. Nie macie ochoty na kąpiel w oceanie? Poćwiczcie na Muscle Beach rozsławionej przez Arnolda Schwarzenegger i podejrzyjcie wyczyny na skate parku, który przewija się w wielu filmach i teledyskach.

  • Propozycja na dłuższy pobyt: wyskoczcie na jeden dzień z LA do San Diego. Czeka tam na Was przepiękna plaża, ogromny park Balboa i jedno z najlepszych zoo na świecie. Założę się, że na ulicach usłyszycie więcej rozmów w języku hiszpańskim niż angielskim. 

Zapewniam, że miejsca ze zdjęć wyglądają znacznie lepiej w rzeczywistości (z wyjątkiem Kanionu Antylopy i Downtown LA). Wybierając się do USA na 2-3 tygodnie pamiętajcie, że to kraj stworzony dla kilku, a nawet kilkunastu podróży. Ciężko będzie więc ogarnąć wszystko podczas jednej wyprawy. Nie przejmujcie się, jeśli nie uda Wam się „odhaczyć” wszystkiego. Do tego kraju jeździ się głównie po niesamowitą atmosferę. Po zniesieniu wiz dla Polaków spełnienie American Dream nigdy nie było prostsze. Z takim nastawieniem ruszajcie na podbój USA i koniecznie dajcie znać w komentarzach jeśli moje wskazówki okazały się przydatne! A może macie już wizytę za sobą? Które miejsce spodobało Wam się najbardziej? Uważacie, że zabrakło czegoś w planie? Podzielcie się swoją opinią!

Praca w Dorney Parku – dlaczego WARTO wziąć udział w Work&Travel?

W 2015 roku wzięłam udział w programie studenckim Work&Travel. Była to moja pierwsza wyprawa za ocean i pierwszy tak daleki wyjazd. Nigdy nie żałowałam tej decyzji i zachęcam do skorzystania z programu każdego, kto wciąż ma na niego jeszcze szansę.

JAKĄ FIRMĘ WYBRAĆ?

Pomysł wyjazdu pojawił się u mnie dopiero w marcu, kiedy miałam już ostatnie chwile na podjęcie decyzji. Zobaczyłam plakat na moim wydziale, wybrałam się na spotkanie informacyjne i zdecydowałam, że pojadę. Ze względu na to, że zgłosiłam się do programu późno, nie przeglądałam konkurencyjnych ofert. Nie zmienia to faktu, że polecam firmę CCUSA. Wszystko przebiegało sprawnie i bez problemów. Byłam również zadowolona z dobranej dla mnie pracy (ratownik wodny w parku rozrywki). Wybrałam opcję Work Experience USA. Zamieszczam link do strony internetowej CCUSA, na której opisano szczegółowo oferowane przez firmę programy, dostępne tutaj.

DLA KOGO JEST PROGRAM?

W programie mogą wziąć udział osoby posiadające status studenta uczelni wyższej (studia licencjackie, magisterskie – tryb dzienny, zaoczny czy też wieczorowy). Poziom języka angielskiego powinien być komunikatywny (a nie perfekcyjny!). Uważasz, że sobie nie poradzisz? Skoro dziesiątki tysięcy osób wzięło udział w tym programie i przeżyło, dlaczego niby Tobie ma się to nie udać?

CHĘTNIE WYBRAŁBYŚ/AŁABYŚ SIĘ DO USA, ALE ZNAJOMI NIE CHCĄ CI TOWARZYSZYĆ? 

Nikt z moich znajomych w ostateczności nie zdecydował się na wyjazd, więc pojechałam sama. Nieskromnie powiem, że podjęłam bardzo dobrą decyzję. Poznasz więcej osób niż w przypadku wyruszenia na podbój Stanów z grupą. Większość uczestników programu jedzie właśnie po to, aby nawiązywać nowe znajomości. Będąc tam, przekonasz się jakie to proste.

Jeśli chcesz poznać Twoich przyszłych współpracowników jeszcze przed wyjazdem to jest taka możliwość. Na facebookowych grupach Work&Travel można odnaleźć osoby, z którymi spotkasz się w USA. W ten sposób poznałam wielu ludzi (m.in. moją współlokatorkę) jeszcze przed wyjazdem. Można również postarać się o towarzysza podróży podczas lotu do USA (sporo osób dobiera się na grupach facebooka i wspólnie zamawia loty). Spotkania informacyjne przed wyjazdem to kolejna szansa na poznanie osób, które biorą udział w programie.

Aby zdobyć więcej informacji na temat miejsca, do którego się udajesz i gdzie będziesz pracować, polecam kontaktowanie się z osobami, które pracowały tam w poprzednich latach (znajdziecie je na facebookowych grupach – szukałam kontaktów na Dorney Park 2014). Miałam ogromne szczęście, ponieważ wiele osób cierpliwie odpowiadało na wszystkie moje pytania. Pojechałam więc spokojniejsza. Postanowiłam się odwdzięczyć, dlatego też jeśli ktoś z Was byłby zainteresowany pracą w Dorney Parku, jak i programem – służę pomocą i wszelkimi informacjami!

JAK PODJĄĆ DECYZJĘ?

Szybko. Tak, aby nie mieć wystarczająco czasu na to, żeby to jeszcze przemyśleć. Do dnia wylotu nie docierało do mnie, że jadę do USA. Lądując w Nowym Jorku pojawiła się panika i wtedy uświadomiłam sobie, że nie ma już odwrotu. Było to jednak bezsensowne zdenerwowanie, które zapoczątkowało cztery fantastyczne miesiące. Warto zdać sobie sprawę z tego, że te wakacje okażą się najlepszymi w życiu i przeminą błyskawicznie. Szkoda czasu na stres. Polecam ten sposób myślenia – pomaga. W dodatku jest to sama prawda.

JAK OTRZYMAĆ WIZĘ?

Większość formalności załatwia firma. Musiałam wypełnić wniosek wizowy, który zawierał dość zaskakujące pytania. Najbardziej zagięło mnie udzielenie odpowiedzi na pytanie, czy kiedykolwiek brałam udział w ludobójstwie. W czasie procesu wizowego należy odbyć rozmowę z konsulem, która – w moim przypadku – opierała się na prostych pytaniach. Mówiłam o miejscach w USA, które chciałabym zobaczyć (radzę nie wymieniać Vegas, ponoć nie spodoba się to rozmówcy). Konsul zapytał mnie czy jestem excited z powodu wyjazdu. Złożył mi też spóźnione życzenia urodzinowe. Na rozmowę powinny przygotować się przede wszystkim osoby posiadające rodzinę w USA lub Ci, którzy kończą studia.

24337372_1567395693314035_289798784_n

JAK WYGLĄDAŁA PRACA W DORNEY PARKU?

Byłam ratownikiem wodnym w parku rozrywki Dorney Park and Wildwater Kingdom w Allentown (Pensylwania). Warto zdać sobie sprawę z tego, że nazwa programu brzmi WORK and Travel, a nie tylko Travel. To nie tylko wakacje. 

Pierwsze tygodnie spędziłam na szkoleniach (teoretycznych i praktycznych) oraz egzaminach. Jeśli ktoś nie poradził sobie z egzaminem ratownika na głębokich wodach mógł zostać ratownikiem na wodach płytkich. Jeśli przystępujący do egzaminu nie podołał żadnym testom, otrzymywał zatrudnienie jako pomocnik ratownika. Nie należy się więc martwić o to, że w razie niepodołania wymaganiom trzeba będzie zakończyć amerykańską przygodę.

Każdy dzień rozpoczynano od zameldowania się w parku poprzez przejechanie swoją pracowniczą kartą przez terminal, który rejestrował czas naszej pracy. Każde spóźnienie skutkowało 1 – 3 punktami karnymi (więcej szczegółów na ten temat w dalszej części wpisu).

20150907_190809
Ostatni „punch-in” w Dorney Parku

Każdej strefie w parku przydzielano kierownika. Większość z nich była studentami w moim wieku (22-25 lat). Zajmowali się przede wszystkim rozmieszczeniem pracowników w parku oraz rotacją – regularną zamianą naszych miejsc (co prawda nie zawsze było to regularne, ale wynikało to z różnych czynników). Dbali też o to, aby nie zabrakło nam wody z lodem w naszych termosach. Podczas upałów zastępowali nas, abyśmy mogli ochłodzić się od czasu do czasu i wskoczyć do wody.

Park podzielono na 8 stref. Najnudniejszym miejscem pracy była Leniwa Rzeka. Goście parku pokonywali trasę wodną, siedząc na kółkach. Ich prędkość nie była zawrotna, a poziom wody nie należał do wysokich. W jednym z punktów na Lazy River było niewiele miejsca, aby ratownik mógł stanąć na murku. Zdarzało się, że pracownicy wpadali tam do wody – ograniczone miejsce często skutkowało utratą równowagi. 

Na nudę nie narzekano w niedzielę podczas pracy w pierwszej i ósmej strefie. W jej skład wchodził Wave Pool – basen ze sztuczną falą, cieszący się największym zainteresowaniem wśród odwiedzających park. Niektórzy twierdzili, że w słoneczne niedziele przypominał raczej gulasz. Niekiedy brakowało miejsca na skok ratownika w razie potrzeby. Biorąc pod uwagę fakt, że sztuczna fala miała sporą siłę, podczas pierwszych chwil obstawiania tego miejsca miałam wrażenie, że wszyscy się w nim topią.

Proponuję popatrzeć na poniższe zdjęcie i wyobrazić sobie jak bardzo rozbrajały mnie zadawane przez Gości pytania: Przepraszam, nie widziała Pani może mojego męża? Taki blondyn, niewysoki, miał niebieskie spodenki. Pewnego razu, po udzieleniu przeczącej odpowiedzi na to sensowne pytanie, usłyszałam serdeczne: ale jak to możliwe, że go Pani nie widziała? Przecież płacą Wam za patrzenie się na nas! 

12141756_1538555776434322_6501108752331554034_n
Wave pool w Dorney Park, autor zdjęcia: Austin Troxell

Ze względu na to, że ilość osób w basenach nieraz była ogromna, obserwowało się nie tylko kąpiących się klientów parku, ale i wodę. Pływało w niej naprawdę wszystko. Pewnego dnia podpłynął do mnie pewien nastolatek, podając znalezionego w wodzie ogórka kiszonego. Niestety, na ogórkach się nie kończyło. Nieraz pływały tam przeróżne fekalia. Aby oczyścić basen należało najpierw wyprosić z niego wszystkich Gości, nie wspominając im o tym, z czym mają przyjemność pluskać się w wodzie. Było to jedno wielkie Mission Impossible. Zamiast grzecznie wyjść z wody, ludzie podpływali do ostatniego centymetra, po czym z wielką niechęcią opuszczali basen.

Przerwa podczas pracy była jedna, bezpłatna i półgodzinna. Zważywszy na to, że trzeba było trochę się spiąć, aby szybko dotrzeć do punktu zameldowania (gdzie przejeżdża się pracowniczą kartą przez terminal naliczający czas pracy) raczej wolałam uniknąć bombardowania mnie wszelkimi pytaniami od gości na temat parku – począwszy od historii powstania danej atrakcji do próby zlokalizowania budki z lodami. Czułam się, jakby ktoś napisał mi na czole mam pół godziny przerwy, ale chętnie spędzę ten czas, odpowiadając na miliard Waszych pytań. Dlatego też mogę powiedzieć, że w tej pracy liczyła się szybkość i zwinność – podczas uciekania przed wiecznie pytającymi o coś klientami Dorney Parku w czasie jedynej przerwy.

Do komunikowania się z innymi ratownikami, zwracania uwagi gościom kąpiącym się w basenie, przywoływania kierownika i wysyłania przeróżnych komunikatów używaliśmy gwizdka. Dwa krótkie dmuchnięcia oznaczały prośbę o podejście do nas kierownika (np. kiedy skończyła nam się woda lub jeśli zaistniała potrzeba skorzystania z toalety). Jeden długi gwizdek poprzedzał skok do wody w celu pomocy danej osobie. Ustalono również, że jeśli chcemy zgłosić dziecko, które zgubiło rodziców, należy oddać dwa długie gwizdki. Szkoda, że podczas drugiego dnia mojej pracy wykonałam trzy długie gwizdki, zamiast dwóch. Widząc twarz kierownika zdałam sobie sprawę z tego, że pomyliłam sygnał dziecka, które zgubiło rodziców z zakomunikowaniem kryzysowej sytuacji w parku, jaką jest np. atak terrorystyczny.

Co jakiś czas sprawdzano naszą czujność podkładając manekiny, które mieliśmy ratować. Często nasi kierownicy udawali topiące się osoby. Na początku miało to sens, ponieważ nie znaliśmy ich wszystkich. Niemniej jednak, po miesiącu pracy wszyscy zdążyli się już dobrze poznać. Widząc wchodzącego do wody przełożonego już wiedziałam, że powinnam przygotowywać się do skoku. Pewnego razu, podczas sprawdzianu ratowników czuwających przy basenie na końcu zjeżdżalni, jeden z kierowników zjechał do basenu i przystąpił do topienia się. Nagle gość parku, który zjechał z sąsiedniej zjeżdżalni, rzucił mu się na pomoc.

1

ZAKWATEROWANIE: 

Większość pracowników Dorney, która przyjechała do USA z innych krajów, mieszkała w domach studenckich. Były osobne budynki dla dziewczyn i chłopaków. Koszt wynosił 70$ za osobę/tydzień – dzień pracy pozwalał na pokrycie kosztów zakwaterowania. Pokoje były dwuosobowe. Nie był to szczyt marzeń, ale mieszkaliśmy w przyzwoitym i niedrogim miejscu – zważywszy na ceny zakwaterowania w USA. Kiedy rozpoczął się rok akademicki w sierpniu i do collegu powracali studenci, rozmieszczono nas w hotelach (bardzo dobre warunki). W męskim akademiku minusem były częste alarmy pożarowe spowodowane przez kilku kucharzyków, którym zdarzało się zadymić kuchnię wczesnym rankiem. Ze względu na to, że mieszkaliśmy w collegu, można było posiadać w pokoju tylko jedno piwo na osobę (oficjalnie), która ukończyła 21 rok życia. Policja, która nadzorowała kampus, była przewrażliwiona na tym punkcie. Odradzam spacer po terenie collegu, jeśli ktoś z Was znajdowałby się w konkretnym stanie nieważkości (zwłaszcza, jeśli nie skończył 21 roku życia). Wówczas panowie policjanci zabierają Was na wycieczkę – do szpitala lub na posterunek policji. Niestety, takie wycieczki nie są darmowe. Z opowiadań niektórych osób wiem, że kwoty te nie były małe.

Jeśli chodzi o osobne budynki dla chłopaków i dziewczyn – słyszałam, że uległo to zmianie i pozostał jedynie podział na piętra. Pracowałam w tym parku w 2015 roku, więc niektóre rzeczy mogły się tam już zmienić. 

DOJAZD DO PRACY:

Park znajdował się w bliskiej odległości od akademików, dlatego też często chodziliśmy do pracy pieszo. Dojazd zapewniał nam pracodawca. Mogliśmy korzystać z charakterystycznych żółtych autobusów amerykańskich. Ten sam autobus zawoził nas również na imprezy o określonych godzinach. W pobliżu były dwa kluby. W pierwszym (Main Gate) odbywały się imprezy w niedzielę wieczorem. Odniosłam wrażenie, że przeważała tam muzyka R&B. W drugim (Mixx) królowała muzyka latino, a imprezy odbywały się tam w czwartek. Być może można było odwiedzać kluby codziennie – tego nie wiem, ale z pewnością największe imprezy organizowano w niedzielę (Main Gate) i czwartek (Mixx).

autobuuus
Ten akurat nie był zbyt żółtym autobusem, ale niestety nie posiadam zdjęcia pozostałych autobusów Dorneya

DNI WOLNE: 

W Dorney Parku pracowało się 6 dni w tygodniu. Jeśli ktoś zadeklarował, że chciałby zostać tzw. Flex guardem (polecam, pod koniec pracy przyznaje się za to niemałą premię – jakieś 600$), przyznawano mu nadgodziny i pracował 9-10 godzin dziennie. Jeden dzień w tygodniu był dniem wolnym od pracy (można było wymieniać się zmianami pomiędzy pracownikami). Jeśli ktoś nie stawił się rano w parku, otrzymywał 8 punktów karnych. 4 punkty karne otrzymała osoba, która wcześniej zadzwoniła i uprzedziła o niedyspozycji. Warunkiem „call off” była jedynie choroba. W przypadku uzyskania zwolnienia od lekarza można było uniknąć punktów karnych. Gdyby komuś „udało się” zebrać 24 punkty, musiałby pożegnać się z pracą. W praktyce często naciągano tę punktację i przymykano oko na ilość punktów.

Czasami bywało i tak, że 8 osób nie mogło stawić się do pracy, ponieważ zaszkodziło im jedzenie w bufecie chińskim. Zdjęcia z Waszyngtonu wstawili na Facebooka później. Nie zachęcam do takiego rozwiązania – informuję tylko jak to wyglądało.

WADY PRACY W DORNEY PARKU:

Mimo, że dostrzegam mnóstwo zalet, które zdecydowanie przeważają nad wadami, chciałabym również opisać minusy tej pracy. Po pierwsze, praca na słońcu potrafiła naprawdę dobić podczas upału. Na szczęście, pracując w części wodnej parku mieliśmy możliwość skoku do basenu i ochłodzenia się w wodzie co jakiś czas. Jeśli wiesz, że Twój organizm nie radzi sobie z wysokimi temperaturami, warto rozważyć inną ofertę pracy.

Kolejną wadą były zarobki. Mimo, że w porównaniu do polskiej pensji były one ogromne, w pozostałych parkach na terenie USA ratownicy otrzymywali wyższe wynagrodzenie. Co więcej, mogli oni pracować w pozycji siedzącej – w przeciwieństwie do nas.

Należy uzbroić się w cierpliwość – klienci parku potrafią wyprowadzić z równowagi. Do dziś mam przed oczami małego, drobnego chłopca na zjeżdżalni. Myślałam wtedy, że są to jego ostatnie chwile życia. Kiedy nie zjechał on jeszcze do końca i nie zdążył zejść w bezpieczne miejsce, na zjeżdżalnię wbiegły cztery kolejne osoby (nie tak wątłe jak chłopiec). Nie sposób było je zatrzymać. Na szczęście ratownik obstawiający dolną część zjeżdżalni podbiegł do małego chłopca i zgarnął go w porę, unikając zmiecenia go z powierzchni ziemi przez – delikatnie mówiąc – nieroztropnych klientów.

Czasami w parku panowały przedziwne reguły, których trzymano się kurczowo – nawet jeśli nie miały one najmniejszego sensu. Pewnego dnia udałam się do punktu medycznego po plaster. Spędziłam tam 2 godziny. Przeprowadzono ze mną szczegółowy wywiad na temat tego, jak to się stało, że starłam sobie kolano. Otrzymałam 6 stron dokumentów i na każdej z nich miałam złożyć podpis. Kolejna sytuacja miała miejsce w czasie cotygodniowego treningu (pracowałam jako ratownik wodny). Gumowa rękawiczka wysunęła mi się z podręcznej apteczki i wpadła do płytkiego basenu. Zapytałam jedną z kierowniczek czy mogłabym po nią wejść. Zgodziła się. W tym samym czasie wzięła ratowniczą „tubę” i pilnowała, aby nic mi się nie stało przez 3 sekundy mojego wejścia do basenu (byłam ratownikiem i weszłam do basenu z poziomem wody do pasa).

Chyba największą wadą było… skanowanie wody. Co to oznacza? Ciągłe gapienie się na ludzi (co jest oczywiście zrozumiałe) i na taflę wody, nawet, kiedy basen jest pusty (co jest średnio zrozumiałe). Pilnowano, abyśmy ruszali głową zgodnie ze wzorem skanowania i zapewniali, że poprawia to skuteczność i czujność ratownika. Czasami wyglądało to dość idiotycznie i wiele osób pytało się dlaczego ruszamy tak głową. Do dziś pamiętam, jak kolega ratownik stał na najnudniejszym miejscu w parku – Leniwej rzece, która była pusta. Odwrócił się, żeby podać koledze swój termos i poprosić o wodę. W tym momencie huknęła na niego nasza przełożona, która obserwowała go z ukrycia, dając mu ostrą reprymendę za chwilowe odwrócenie wzroku od pustej tafli wody.

ZALETY PRACY W DORNEY PARKU:

Mimo kilku wad, zdecydowanie polecam pracę w tym parku. Należy się po prostu dostosować do zasad, jakie tam panują (nawet jeśli nie dostrzegacie w niektórych najmniejszego sensu).

Jeśli zależy Wam na dobrej lokalizacji, aby zobaczyć jak najwięcej miejsc na wschodnim wybrzeżu poprzez jednodniowe wyjazdy w swoje dni wolne – Dorney Park to znakomity wybór!

Ponadto, w parku pracuje mnóstwo osób z różnych stron świata. Nie w każdej pracy będzie tak liczna grupa obcokrajowców, którzy chcą się integrować. Władze parku często organizują wieczory dla pracowników. Można wtedy korzystać z kolejek, kiedy nie ma już klientów z zewnątrz. Podczas takich imprez zawsze otrzymywaliśmy darmowy poczęstunek. Przygotowywano dla nas wtedy również sporo atrakcji i konkursów.

Kolejną zaletą parku jest po prostu… sam park. Jeszcze nigdy w życiu nie widziałam tylu świetnych rollercoasterów i kolejek, skupionych w jednym miejscu. Pomimo tego, że niejednokrotnie padałam po 9 godzinach pracy na słońcu i to bez krzesełka (zwłaszcza przez pierwsze dwa tygodnie), miło wspominam ten park i żałuję, że te wakacje minęły w tak szybkim tempie.

NAJWIĘKSZE ZALETY PROGRAMU:

1. Mogą to być wakacje Twojego życia:

Pracowałam w gronie świetnych osób w parku rozrywki, poznając mnóstwo rówieśników z całego świata. Spacerowałam po Times Square w Nowym Jorku, wody Niagary zalały mi telefon, zrobiłam małe rozeznanie na Harvardzie w Bostonie. Odwiedziłam Los Angeles – słynne Miasto Aniołów (bez szału) i zagrałam w kasynach Las Vegas, nie rozumiejąc zasad gry. Wybrałam się do Waszyngtonu z grupą Kolumbijczyków i Ekwadorczyków, którzy sprawili, że był to spontaniczny wyjazd bez planu i pośpiechu – zupełnie tak jak oni. Udało mi się odwiedzić Atlantic City, zwane wschodnim Las Vegas i równie piękne Ocean City. Zaliczyłam dwa oceany w ciągu jednych wakacji. Odbyłam trekkingi po najpiękniejszych Parkach Narodowych USA (śmiało można powiedzieć, że były to najpiękniejsze parki na świecie). Nie piszę tego po to aby się pochwalić, ale żeby pokazać, że takie wakacje są w zasięgu ręki, jeśli zdecydujecie się na udział w programie. 

2. Poznasz wiele osób z całego świata:

…oraz ich kulturę (Polska, Czechy, Słowacja, Hiszpania, Rumunia, Kolumbia, Ekwador, Jamajka, Ukraina, Tajwan, Hong Kong, Chiny, Dominikana, Turcja, Bułgaria, Mongolia i oczywiście USA). Pod koniec sezonu ciężko było rozstać się z ludźmi, z którymi spędziło się cztery wspaniałe miesiące. Mimo powrotu do kraju wciąż utrzymuję kontakty z wieloma osobami z parku. Co więcej – nadal się widujemy.

Dzięki pracownikom parku z Ameryki Południowej zainteresowałam się ich krajami do tego stopnia, że postanowiłam napisać pracę magisterską o Kolumbii. Pomogli mi również w nauce języka hiszpańskiego. Kiedy się żegnaliśmy nie sądziłam, że rok później odwiedzę ich w Kolumbii i Ekwadorze, a oni przyjadą w moje strony. Playlisty z naszych wspólnych imprez składały się z utworów Lady Pank, Grubsona, Eneja, Comy i Zenka, które przeplatały się z salsą, cumbią, reggaeton. Dzięki ich wizytom w Polsce udało mi się poznać ofertę turystyczną nie tylko ich krajów, ale i mojego. Gdyby nie oni, nie wybrałabym się do muzeów i innych atrakcji, które na co dzień mam w zasięgu ręki.

3. Podszkolisz język:

W moim przypadku podszkoliłam nie tylko angielski, ale i hiszpański. Być może na początku będziesz mieć problemy ze zrozumieniem Amerykanów. Podczas pierwszych tygodni pracy powoli oswajałam się z tamtejszym językiem i nie wszystko od razu zrozumiałam. Nie byłam jedyną osobą, która na początku musiała przyzwyczaić się do amerykańskiej wersji tego języka.

Nigdy nie zapomnę reakcji gości parku na słowa koleżanki, która ze spokojem na twarzy i uśmiechem oznajmiła, że ktoś w parku odszedł z tego świata (passed away), chcąc powiedzieć, że osoba ta zemdlała (passed out). Widząc spore zaniepokojenie na twarzy rozmówcy postanowiła rozluźnić atmosferę, dodając: spokojnie – tutaj zdarza się to często.

Historia koleżanki pracującej na rollercoasterze nie jest gorsza. Pewnego dnia, przemiłym tonem i z szerokim uśmiechem – jak na pracownika amerykańskiego parku rozrywki przystało – odpowiedziała jednemu z gości w parku „yes, of course!” na niezrozumiane przez nią wcześniej pytanie. Jak się potem okazało, pytanie brzmiało: „Czy ktoś kiedykolwiek zginął na tej kolejce?”

CZY TO SIĘ OPŁACA? 

Niektórzy twierdzą, że można na tym jeszcze zarobić. Gratulacje dla tych, którym się to udało. Nie twierdzę, że jest to niemożliwe – choć w moim przypadku z pewnością niewykonalne. Wszystko zależy od tego, co chcemy zobaczyć na miejscu i w jakim stopniu potrafimy się oprzeć wyprzedażom w sklepach odzieżowych i zakupom taniego sprzętu elektronicznego. Pracowałam w Stanach trzy miesiące i wróciłam do Polski z długiem. Nie zrujnował mi życia – miesiąc pracy w Polsce i było po sprawie. Głównym powodem takiego obrotu sytuacji była porządna inwestycja w czwarty miesiąc, będący jedną wielką podróżą w wymarzone miejsca. Sporo miejsc odwiedziłam w dni wolne podczas pierwszych trzech miesięcy pracy. Myślę, że niemożliwe byłoby zwiedzić oba wybrzeża za tak niewielkie pieniądze, bez wzięcia udziału w programie. Cały swój zarobek przeznaczyłam na podróż po USA. Z pewnością mogłabym sporo zaoszczędzić i wrócić do domu z pieniędzmi, poprzestając jedynie na wschodniej części kraju lub skracając pobyt. Nie żałuję jednak, że wybrałam opcję dwóch wybrzeży oraz miesięcznego zwiedzania zachodniej części USA.

Zdaję sobie sprawę z tego, że pracę w parku oraz Work&Travel opisałam w wielkim skrócie. Jeśli chcielibyście dowiedzieć się czegoś więcej na temat programu i pracy w Dorney Parku – służę pomocą! Jeśli mieliście okazję pracować w parku i posiadacie inną opinię na jego temat, lub uważacie, że we wpisie nie poruszono ważnych kwestii – zapraszam do podzielenia się swoją opinią w komentarzach!

Nowy Jork dla spłukanych – praktyczny przewodnik

Nowy Jork od zawsze był moim marzeniem. Do dziś pamiętam oślepiające reklamy na Times Square, które zalewały tłumy z każdej strony. W rzeczywistości wyglądały o wiele lepiej niż na obrazach w Ikea. Times Square raczej nie należy do zabytków, ale doskonale oddaje atmosferę Nowego Jorku – pięknego i interesującego miasta, które nigdy nie zasypia!  W jaki sposób zobaczyć jak najwięcej, a jednocześnie wydać jak najmniej? Jak w pełni wykorzystać czas na zwiedzanie i chłonięcie atmosfery miasta, nie tracąc czasu na komunikację miejską oraz szukanie tanich i przyzwoitych miejsc na nocleg czy obiad? O tym w dzisiejszym wpisie.

WIZA: 

Osobiście nie miałam problemów z otrzymaniem pozwolenia na wjazd do USA. Uczestnicy programu Work&Travel rzadko spotykają się z negatywnym rozpatrzeniem wniosku. Wiele osób uważa, że łatwo jest otrzymać wizę, zwłaszcza turystyczną. Jednakże, słyszałam też o odmowach, które usprawiedliwiano zbyt małym przywiązaniem do swojego miejsca zamieszkania. Najczęściej były to osoby kończące studia, mające rodzinę w USA. Więcej informacji o całym procesie można przeczytać tutaj. Dodam tylko, że podczas wypełniania wniosku zaskoczyły mnie zawarte w nim pytania, np. czy kiedykolwiek brałam udział w ludobójstwie? 

W czasie procesu wizowego należy udać się na rozmowę z konsulem w języku angielskim, która opiera się na prostych pytaniach. Konsul zapytał mnie o miejsca w USA, które chciałabym zobaczyć (radzę nie wymieniać Las Vegas, ponoć nie spodoba się to rozmówcy) i czy jestem excited z powodu wyjazdu. Złożył mi również spóźnione życzenia urodzinowe. Nie było to więc nic stresującego.

24337372_1567395693314035_289798784_n

JAK DOSTAĆ SIĘ DO NOWEGO JORKU: 

Za lot z Warszawy do Nowego Jorku trzeba sporo zapłacić (w przeciwieństwie do wielu atrakcji w tym mieście). Niemniej jednak, obserwując malejące ceny biletów z polskich miast do Nowego Jorku można stwierdzić, że za kilka lat może i przelot będzie darmowy. Dwa lata temu bezpośredni lot w dwie strony wyniósł 2500zł. Obecnie wiele promocji pozwala na zakup biletów już w cenie 900zł – 1000zł. Aby odszukać najtańsze i najdogodniejsze połączenie warto skorzystać z wyszukiwarki lotów eSky, dostępnej tutaj.

DOJAZD Z LOTNISKA DO CENTRUM:

  • Lotnisko JFK położone jest w dzielnicy Queens, 25km od centrum Manhattanu. Korzystając z AirTrain można dostać się z lotniska na stację metra Jamaica za jedyne 5$. Aby kontynuować podróż metrem należy zakupić kolejny bilet (jednorazowy przejazd to koszt 2,75$). Dojazd z lotniska do centrum zajmuje około 1,5h. Można też skorzystać z oferty busa NYC Airporter, który kursuje z lotniska do Grand Station (42 ulica), na dworzec autobusowy lub na Penn Station (34 ulica) co pół godziny (16$ za przejazd, bilety można zakupić tutaj).

Odradzam dojazd z lotniska do centrum taksówką – oprócz zapłaty za ilość przejechanych kilometrów należy też doliczyć napiwek oraz opłatę za przejazd przez tunel. Za kurs z lotniska JFK do centrum Nowego Jorku można zapłacić nawet 80$. 

  • Lotnisko Newark – warto skorzystać z NJ Transit, który kursuje pomiędzy lotniskiem a Penn Station na Manhattanie (13$). Podróż zajmie około 30 minut (kursuje od 4:20 nad ranem do 1:40 w nocy). Kolejnym sposobem na dojazd z tego lotniska do centrum NYC jest autobus, który zawiezie nas do Port Authority, Bryant Park lub do Grand Central Terminal. Koszt biletu wyniesie 16$, a podróż zajmie 45 minut. Autobus odjeżdża średnio co 15 minut od 4:45 rano do 1:15 w nocy (przez pierwsze i ostatnie dwie godziny kursy odbywają się co pół godziny).
  • Lotnisko La Guardia – to port lotniczy w dzielnicy Queens, położony 15km od Manhattanu. Obsługuje przede wszystkim loty krajowe, choć zdarzają się tam również międzynarodowe (np. do Kanady czy Karaiby). To lotnisko, z którego można dojechać na Manhattan metrem (w cenie 2,75$) lub wspomnianym wcześniej autobusem NYC City Airporter, który dowiezie nas do Grand Central Station, Port Authority Bus Terminal lub Pensylvania Station (13-16$).

ZAKWATEROWANIE: 

Noclegi w Nowym Jorku z pewnością nie należą do najtańszych. Ciężko znaleźć tam hotel, w którym zapłaciłoby się mniej niż 100$ za dobę. Dzięki ogromnej uprzejmości i gościnności rodziny koleżanek udało mi się nie wydać ani dolara za nocleg. Mogę jednak polecić kilka tanich i dobrych miejsc, sprawdzonych przez znajomych:

  • Bowery Grand Hotel, położony w Chinatown (strona internetowa obiektu dostępna tutaj).
  • International Student Center (szczegóły na temat hostelu tutaj). Jak sama nazwa wskazuje, gośćmi są młodzi ludzie – rezerwacje przyjmowane są jedynie od osób w wieku 18-35 lat.
  • AAE Super Eight Hostel New York (rezerwacji można dokonać przez stronę worldbesthotels.com, klikając tutaj), znajdujący się w pobliżu stacji metra Jamaica. Hotel nie mieści się w samym centrum miasta, ale w cenę wliczono bezpłatny transfer z lotniska do hotelu.

Dobrą i tanią opcją może być wynajęcie mieszkania, zwłaszcza w przypadku większej grupy osób. W znalezieniu odpowiedniego lokum pomocne będą takie strony, jak:

Zapewne nie zaskoczę Was mówiąc, że najdroższą dzielnicą w Nowym Jorku jest Manhattan. Warto rozważyć tańsze, równie ciekawe części miasta. Wystarczy, że w pobliżu naszego lokum będzie stacja metra. Odradzam Bronx, który nie posiada zbyt dobrej opinii. Niedawno przeczytałam, że jest to znakomita dzielnica dla biegaczy, dbających o kondycję fizyczną podczas uciekania przed strzałami. Mimo, że ta część Nowego Jorku cieszy się coraz lepszą opinią (widać to po rosnących cenach mieszkań), pozostałe okolice wydają się być bardziej bezpieczne.

PORUSZANIE SIĘ PO MIEŚCIE:

Polecam spacer po niektórych dzielnicach – zwłaszcza na Manhattanie. Nazwy ulic (streets) biegnących ze wschodu na zachód oraz alejek (avenues) przecinających dzielnicę z północy na południe ułatwiają śledzenie naszego położenia na mapie. Jedynie Broadway i Lower Manhattan wyłamują się ze schematu ulic, przypominających z lotu ptaka kartkę w kratkę.

Charakterystyczne żółte taksówki nie są praktyczne. Jeśli komuś nie zależy na tym, aby szybko dotrzeć do celu (tamtejsze ulice są wiecznie zakorkowane) i posiada duże pokłady pieniężne to zdecydowanie powinien z nich korzystać. W przeciwnym razie warto skorzystać z aplikacji Uber, metra lub autobusów. Jeśli ktoś mimo wszystko chciałby odbyć kurs taksówką to najlepiej jest ją złapać na ulicy. Żółty kolor zarezerwowany jest jedynie dla pojazdów w obrębie Manhattanu. Taksówki w pozostałych dzielnicach posiadają kolor zielony.

IMG_20150909_185032

Nowojorskie metro jest trzecią najdłuższą siecią kolei podziemnej na świecie – składa się z 476 stacji i 27 linii, o łącznej długości 1050 km. Jego charakterystycznym elementem jest flaga amerykańska, widniejąca przy numerze każdej kolejki metra.

Aby z niego skorzystać należy zakupić kartę Metro Card (1$). Można to zrobić w automatach lub na stacjach metra i pobliskich sklepach. Kiedy maszyna poprosi o wpisanie kodu pocztowego właściciela karty kredytowej spoza USA, należy wpisać „99999”. Wyróżnia się dwa rodzaje Metro Card:

  • UNLIMITED METRO CARD daje nam możliwość nieograniczonej jazdy metrem przez 7 dni (31$ – bez autobusów ekspresowych, 57$ –  łącznie z Express Buss Plus) lub 30 dni (116$). Osoby niepełnosprawne i seniorzy mogą liczyć na 50% zniżki. Z takiej karty może korzystać tylko jedna osoba. Aby zapobiec korzystaniu z niej przez kilka osób, wprowadzono blokadę – po użyciu karty na danej stacji metra, można użyć jej ponownie w tym samym miejscu dopiero po upływie 20 minut.
  • PAY-PER-RIDE METRO CARD pozwala na określoną liczbę przejazdów metrem. Z jednej karty mogą skorzystać maksymalnie 4 osoby. Jeden przejazd kosztuje 2,75$. Kartę można doładować w automatach. Minimalna kwota doładowania wynosi 5$, maksymalna – 80$.

Należy pamiętać, że nie wystarczy zwracać uwagę jedynie na kolor linii. Trzeba też sprawdzać numery. Niektóre linie posiadają ten sam kolor, ale nie jadą w tym samym kierunku. Przy wejściu do metra widnieje oznaczenie, w którą stronę jadą linie na stacji.

W poruszaniu się metrem po Nowym Jorku pomoże darmowa aplikacja TRANSIT, która wskaże odpowiednie linie metra, autobusy, a nawet taksówki Ubera, które znajdują się w pobliżu. Aplikacja posiada planer podróży, który wskazuje różne trasy i wyznacza najlepsze połączenia. Zbliżając się do celu ostrzeże nas, że niedługo dotrzemy na miejsce. Może to uratować niejednego turystę, który zdrzemnął się na chwilę w metrze.

base_map_34St_Hudson_Yards
Mapa nowojorskiego metra, źródło: Wikimedia Commons, licencja

Nowojorskie metro jest nie tylko środkiem transportu. Według mnie jest to ciekawa atrakcja turystyczna. Można o nim napisać nie tylko osobny wpis, ale i książkę. Występy tancerzy i akrobatów są tam na porządku dziennym. Czy są tu jacyś fani drugiej części Step Up? Popisy tancerzy w tamtejszym metrze wyglądają tak, jak w filmie. Można się tam również natknąć na zespoły muzyczne, a także przemówienia osób zbierających drobne na „szczytne” cele. Amerykanie korzystający z metra nie wydają się być zaskoczeni występami. Patrząc na ich twarze można odnieść wrażenie, że przywykli do takich sytuacji. Widok akrobaty bujającego się na rurze metra i ziewającego obok niego Amerykanina był dla mnie dość zabawny. Mimo to, artyści w metrze budzą zaspane towarzystwo dużo lepiej niż kawa – nieodłączny element mieszkańców. Jeśli ktoś chciałby obejrzeć kilka występów, odsyłam do filmików dostępnych tutaj i tu

Poza ciekawymi występami można tam zaobserwować wiele nietypowych zachowań. Przykładem jest obcinanie paznokci przez pasażera. Ponadto, na stacjach metra nietrudno o spotkanie ze szczurami, spacerującymi sobie po torach. Nadjeżdżająca kolej potrafi brutalnie przerwać ich przechadzki.

W metrze panuje wiele zakazów, które pomysłowi Nowojorczycy starają się przechytrzyć. Nie wolno przemieszczać się ze zwierzętami, które mogłyby przeszkadzać pasażerom. Regulamin dopuszcza jednak wniesienie ich na teren metra oraz trzymanie zwierząt podczas jazdy w stosownych „pojemnikach”. W przepisach nie określono rozmiaru pupilów…

pitbull

W autobusach Nowego Jorku również obowiązuje MetroCard. Istnieje też opcja zakupienia biletu u kierowcy lub bezpłatny przejazd autobusem najpóźniej dwie godziny po użyciu karty Pay-Per-Ride w metrze. W autobusie typu SBS należy zakupić specjalne bilety na przystanku (można zapłacić kartą kredytową lub wspomnianą wcześniej MetroCard).

Kolejnym (i darmowym) środkiem transportu jest prom, który kursuje z Manhattanu na Staten Island. Więcej informacji o nim pojawi się w części o atrakcjach turystycznych miasta.

CO I GDZIE ZJEŚĆ W NOWYM JORKU (SMACZNIE I TANIO) ?

W Nowym Jorku można znaleźć dania z całego świata, których smaki są autentyczne. Wszystko za sprawą jego mieszkańców pochodzących z najodleglejszych państw, którzy serwują dania ojczystej kuchni.

Na tych, którzy mogą przeznaczyć nieco więcej funduszy na jedzenie, czekają świetne restauracje nowojorskie na każdym kroku. Polecam tamtejsze BURGERY, nie mające zbyt wiele wspólnego z tymi, które oferuje McDonald. Warto odwiedzić Burger Joint (119 West 56th Street) oraz The Counter Times Square (7th Times Square).

Bardzo popularna jest tam CHIŃSZCZYZNA. Nowojorczycy wcale nie polecają sławnego China Town na Manhattanie (choć uważają, że jest ono ciekawe). Które miejsce w Nowym Jorku ma nad nim przewagę? Okolica Flushing, która wchodzi w skład Queens. Ta część Nowego Jorku to miniatura azjatyckiego miasta. Oferuje znacznie większy wybór dań niż w przypadku Manhattanu. Dojazd: metrem nr 7 z Times Square, przystanek: Flushing – Main Street. 

Chińskie specjały serwowane są również w kilku barach zlokalizowanych na Manhattanie – Xi’an Famous Food. Można spróbować autentycznej kuchni chińskiej za niewielkie pieniądze (ceny większości dań nie przekraczają 10$).

30841097841_158d280734_k
źródło: Lou Stejskal (flickr.com), licencja

Dobrym rozwiązaniem są DELI – sklepy spożywcze połączone z niewielkimi restauracjami, oferujące pyszne dania w niskich cenach. Zanim jednak rozsiądziemy się w takiej restauracji, warto zwrócić uwagę na ceny – nie wszystkie są tanie, pomimo „deli” w nazwie. Polecam Stage Door Deli Pizza (26 Vesey Street, w pobliżu World Financial Center) oraz Hello Deli (213 53rd Street, w pobliżu Brodway).

Popularność wśród Amerykanów zdobyła sieć barów Dunkin Donuts, oferująca przepyszne pączki, ciastka oraz kawy.

Niedrogie będą też popularne w Nowym Jorku BAJGLE, a także przeróżne KANAPKI. Ich wybór jest ogromny. Można je zakupić w bardzo dobrych cenach w lokalach: Lunch box (886 9th Ave, w pobliżu stacji metra Columbus Circle), a także Pick a bagel (891 8th Ave). Niedrogo było też w Ray’s Pizza & Bagel Cafe (2 Saint Marks Place, w pobliżu stacji metra Astor Place Stadium) – jedzenie było tam przyzwoite, ale nie powalało (czego nie można powiedzieć o cenach).

IMG_20150607_024247

Jedząc na zewnątrz z pewnością uda Wam się sporo zaoszczędzić. Taką możliwość oferują nowojorskie food-truck, serwujące pyszne jedzenie z całego świata. Ci, którzy nie mają zbyt wielu funduszy, powinni zdecydować się na pizzę. Wprawdzie Ojczyzną tego dania są Włochy, ale ma ona wielu amerykańskich zwolenników i zdobyła ogromną sławę w USA. Najczęściej sprzedawana jest na kawałki (ceny wahają się pomiędzy 1$ a 5$). Do serwowanej porcji bardziej pasuje słowo „kawał”. Wiele lokali serwuje najróżniejsze smaki pizzy.

Można odnieść wrażenie, że kawa to nieodłączny element Nowojorczyka. Poza licznymi kawiarniami Starbucks, kawę w Nowym Jorku można kupić na każdym kroku – najczęściej jest to wersja Americano – czarna, bez dodatków. Co więcej, jest tania (oczywiście nie dotyczy to kawy w Starbucks). Jeśli ktoś chciałby wzbogacić jej smak i nie liczy gorączkowo kalorii, może dodać do niej przeróżne śmietanki smakowe. Niezwykle popularne w amerykańskich domach są ekspresy przelewowe.

ALKOHOL: Ze względu na to, że Nowy Jork to miasto zamieszkiwane przez osoby z całego świata, podobnie jest też z zaopatrzeniem w sklepach, również tych monopolowych. Nietrudno znaleźć tam również nasze sławne Żubrówki. Warto też wspomnieć o four loco – mieszance alkoholu (12%) z napojem energetycznym. Jest to popularny drink w puszce, z którym należy uważać. Kolorowa puszka może zmylić konsumenta – zawartość alkoholu w jednym four loko to równowartość 5 puszek piwa, zaś ilość kofeiny odpowiada kilku filiżankom espresso. Jego smak jest bardzo słodki, przez co ciężko poczuć w nim alkohol.

JEŚLI ZASTANAWIACIE SIĘ ILE CZASU PRZEZNACZYĆ NA ZWIEDZANIE MIASTA, DO KTÓRYCH NOWOJORSKICH DZIELNIC WARTO ZAJRZEĆ, JAK CIEKAWIE SPĘDZIĆ CZAS W TYM MIEŚCIE I JAKIE SĄ DARMOWE ATRAKCJE NOWEGO JORKU WPADAJCIE PO KOLEJNY WPIS (TUTAJ).