Zachód USA – plan podróży (2-3 tygodnie)

Podczas ostatniego wypadu do USA nie miałam kilku miesięcy na poznawanie tego kraju, a dwa tygodnie. Taki przedział czasu był jedynym wyjściem, aby zmieścić się w urlopie każdego z naszej grupki. Przyznaję jednak, że zobaczyliśmy naprawdę ogromny kawał zachodniego wybrzeża. Poniższy plan nie jest dokładnym odzwierciedleniem naszej trasy – wprowadziłam kilka zmian, których dokonałabym jadąc tam po raz drugi. Pojawiły się też informacje o miejscach, które odwiedziłam podczas pierwszej podróży. Będą idealną propozycją na przedłużenie pobytu. Skoro wizy dla Polaków zostały już zniesione, a gotowy plan zwiedzania przedstawiam Wam w niniejszym wpisie to pozostało Wam tylko prosić o wolne w pracy i wyruszyć na przygodę życia!

Dopełnieniem do zorganizowania wyjazdu będzie kolejny wpis z poradami praktycznymi. Aby wszystko opisać zwięźle i nie tworzyć kilometrowego wpisu (choć raczej do tego dobiłam) najpierw przedstawiam ogólny plan wyjazdu. Stopniowo będę dodawać kolejne wpisy o poszczególnych miejscach (ze wszystkimi szczegółami dotyczącymi dojazdu, parkingów, cen za bilety wstępu i ciekawostkami z nimi związanymi).

IMG_20191013_120755

PRZYKŁADOWA TRASA: ZACHÓD USA W 2-3 TYGODNIE:

Los Angeles – Joshua Tree National Park – kawałek Route 66 z Oatman, Kingman i Seligman po drodze – Williams – Park Narodowy Sedona – Wielki Kanion – Monument Valley lub Kanion Antylopy (w przypadku 3 tygodni byłby czas na oba miejsca) – Horseshoe Bend – Bryce Canyon – Zion National Park – Valley of Fire – Las Vegas – Zapora Hoovera – Dolina Śmierci – Alabama Hills – Yosemite National Park – San Francisco – Monterey – Big Sur – Santa Barbara – Park Rozrywki Six Flags Magic Mountain – San Diego – Los Angeles.

***Pogrubione nazwy miejsc to propozycje na wyjazd dłuższy niż 2 tygodnie***

Jeśli ruszacie na podbój USA grupą to lepiej dla Was! Ośmioosobowa podróż okazała się być w naszym przypadku tańsza niż przemierzanie USA we dwójkę. Większe auto opłaci się to nawet jeśli będziecie zużywać więcej paliwa. Na korzyść przemawiały też pokoje 4-osobowe. Polecam sieciówki Motel 6 oraz Super 8. Bierzcie je w ciemno – są tanie (choć cena różni się w zależności od lokalizacji), czyściutkie i z parkingiem. Rezerwując hotele starałam się nie przekraczać założonego budżetu. Nasze noclegi kosztowały średnio 15-25$ za dobę na osobę.

Poniżej przedstawiam nasz zarys podróży. W rzeczywistości przebyliśmy więcej kilometrów niż twierdzi Google (nie doliczyłam poszczególnych punktów w Parkach Narodowych oraz kilka objazdów spowodowanych zamknięciem dróg). 

mapa
DZIEŃ 1: przylot do Los Angeles.
DZIEŃ 2: Griffith Park i Aleja Gwiazd + Joshua Tree National Park.
DZIEŃ 3: Legendarna Route 66.
DZIEŃ 4: Wielki Kanion.
DZIEŃ 5: Kanion Antylopy i Horseshoe Bend.
DZIEŃ 6: Bryce Canyon.
DZIEŃ 7: Zion  National Park + Las Vegas.
DZIEŃ 8: Zapora Hoovera, relaks w Las Vegas.
DZIEŃ 9: Dolina Śmierci.
DZIEŃ 10: Yosemite National Park.
DZIEŃ 11: San Francisco.
DZIEŃ 12: Obserwacja wielorybów w Monterey i kąpiel w oceanie.
DZIEŃ 13: park rozrywki Six Flags + Downtown Los Angeles.
DZIEŃ 14: Beverly Hills, Rodeo Drive i Venice Beach.

Rozpoczynamy od LA i po jednym dniu już go opuszczamy. Spokojnie, zwiedzając zgodnie z naszym planem pobędziecie w nim jeszcze pod koniec wyjazdu. Przy planowaniu pierwszego dnia pamiętajcie, że sporo czasu zajmuje wydostanie się z lotniska – bynajmniej tak było jeszcze za czasów wiz. Dajcie znać jeśli coś się zmieniło (na przejściu przez same bramki straciliśmy 2h, szczegóły we wpisie z informacjami praktycznymi). Dojazd do wypożyczalni samochodów też Wam trochę zajmie – w LA wszystkie znajdują się poza lotniskiem. Znaki w hali przylotów poprowadzą do przystanku z darmowymi busami do wypożyczalni. Obklejono je nazwami firm, więc bez problemu traficie do swojej.

Pierwszego dnia zaplanujcie wypad do Walmart. Poza wodą i jedzeniem „na drogę” warto zaopatrzyć się w styropianowy pojemnik (4$), będący odpowiednikiem lodówki. Większość moteli posiada darmową maszynę do lodu – i pyk, lodówka gotowa.

LA to strategiczny punkt, który pozwala na zrobienie „kółeczka” i oddania samochodu w tym samym miejscu (czyli bez dopłat). Radzę odpocząć po długim locie i potraktować pierwszy dzień wyjazdu luźno. Zmiana strefy czasowej na pewno przypomni Wam o tej konieczności. Jeśli wydostaniecie się z lotniska szybciej niż my (mieliśmy jedynie czas na krótki spacer po centrum bez konkretnego planu), proponuję odpoczynek na plaży w Santa Monica. Brzmi znajomo? To tam odbywały się zdjęcia do słynnego „Słonecznego Patrola”. Ponadto, w Santa Monica kończy się słynna Route 66. Za zimno na kąpiel? Przejdźcie się wzdłuż molo, na którym znajduje się… wesołe miasteczko!

  • nocleg: Travel Inn – bez luksusu ale tani, świetnie zlokalizowany, dobry na jedną noc.
  • Jeśli chcecie zjeść coś późno i tanio w LA (tak jak my – około 22:00-23:00), polecamy Jack in the box – sieciówka Drive Through ze smacznymi i tanimi burgerami (5$). Adres jednej z nich przy hotelu: 516 N Beaudry Ave, Los Angeles, CA 90012. 
IMG_20191012_181706
Moje główne skojarzenie z Kalifornią

DZIEŃ 2: Griffith Park i Aleja Gwiazd + Joshua Tree National Park.

Zacznijcie od Griffith Park z najpiękniejszym widokiem na Los Angeles. Zajrzyjcie do obserwatorium i podejdźcie nieco wyżej, w stronę znaku Hollywood. Widok na słynny napis nie zadowala? Wybierzcie się do N. Beachwood Drive, gdzie zobaczycie go z bliższej odległości. Wyskoczcie na Aleję Gwiazd, zobaczcie przylegający do niej Dolby Theater – miejsce wręczania Oskarów, a także Chinese Theater, w którym odbywają się najsłynniejsze premiery filmowe.

Po południu pożegnajcie się z LA (będzie na niego czas pod koniec wyprawy) i ruszajcie w stronę Joshua Tree National Park (2,5-3h). Fajnie byłoby zobaczyć go o zachodzie słońca. Oto miejsca w parku, które idealnie wpasowały się w naszą trasę: Covington Flats, Skull Rock, Arch Rock (na objazd tych miejsc i niedługi spacer liczcie jakieś 2h).

  • nocleg w Motel 6 Twentynine Palms (72562 Twentynine Palms Highway, Twentynine Palms, CA 92277). 

Kultowa Mother of the Roads łącząca Chicago z Los Angeles powstała w 1926 roku i liczy aż 3945 km. Nic dziwnego – przebiega przez 8 stanów! Wiele osób twierdzi, że zobaczyliśmy jej najciekawszy kawałek – przejechaliśmy trasę z LA do Williams.

Podczas trzeciego dnia spędzicie wiele godzin w samochodzie (około 5-6h), ale gwarantuję mnóstwo ciekawych przystanków. Czekają na Was miasta widmo, wymagające drogi (odpowiedniejszą nazwą byłyby serpentyny nad urwiskami) i miejscowości westernowe o klimacie prawdziwego dzikiego zachodu. Szczegóły na temat Mother of the Roads przedstawię we wpisie poświęconym Route 66. Oto miejsca na trasie, które musicie zobaczyć: Roy’s Motel&Cafe, miasto widmo Goof’s, westernowe Oatman zamieszkiwane przez dzikie osły (warto zrobić w nim 1-2h postoju), Kingman, Seligman i Williams. 

  • Pod tym adresem w Kingman znajdziecie bardzo dobrą, typową amerykańską restaurację: 105 E Andy Devine Ave. Polecam!
  • nocleg: The Canyon Motel & RV Park. Domki w Williams były jednym z najlepszych noclegów –  szkoda, że nie skorzystaliśmy z tamtejszego grilla. 

Na pewno każdy z Was podziwiał to miejsce na zdjęciach. I wiecie co? Fotografie nie oddają jego ogromu i piękna nawet w połowie! Mając na niego jeden dzień, zdecydowaliśmy się na poznanie krawędzi South Rim. Nie spieszcie się z opuszczeniem parku – wieczorem niebo zasypują gwiazdy (ich widoczność nad kanionem robi wrażenie!).

  • nocleg: The Canyon Motel & RV Park, Williams – druga noc w tym samym miejscu. 
  • Przepyszne burgery i muzykę na żywo znajdziecie w restauracji Cruisers, Williams. 
  • Opcja na 3 tygodnie: zobaczcie Bearizona Wildlife Park w Williams.  To coś w stylu safari dla niedźwiedzi, 20$/osoba. Spędzicie tam jakieś 3h.
  • Kolejną opcją jest pobliski Park Narodowy Sedona (1h samochodem od Williams). 

Pierwszy raz zobaczyłam Kanion Antylopy na losowej tapecie Windows’a kilka dobrych lat temu. Długo nie mogłam uwierzyć w to, że istnieje. Mimo, że jest naprawdę uroczy, może trochę rozczarować. Pierwszą rzeczą jaką zajął się przewodnik było ustawianie odpowiednich filtrów w telefonie uczestników wycieczki, przez co zdjęcia są trochę przekłamane. Wstęp niesamowicie drogi (godzinna wycieczka w Lower Antelope Canyon to koszt 200zł), a mimo to przyciąga tłumy, które nie pozwalają na podziwianie tego miejsca własnym tempem. Wycieczkę po kanionie najlepiej wykupić przez Internet – szczegóły w osobnym wpisie poświęconym temu miejscu.

Koniecznie wybierzcie się na zachód słońca do Horseshoe Bend – przepiękny łuk rzeki Kolorado (parking: 10$, przygotujcie się na 20-minutowy spacer z parkingu na punkt widokowy).

  • nocleg: Lake Powell Canyon Inn (150 North Lake Powell Boulevard, Page)
  • Macie 3 tygodnie na Stany? Zobaczcie Monument Valley, oddalone o 2h samochodem od Page. Idealne na całodniowy wypad i późny powrót na nocleg.
  • Pomysłem na kolejny dzień może być kąpiel w jeziorze Powell. 

DZIEŃ 6: Bryce Canyon.

Ten niewielki park narodowy znajduje się w odległości 2,5h samochodem od Page, w stanie Utah. Mimo, że udałoby się połączyć jego zwiedzanie z kolejnym parkiem – Zion, to radzę, aby tego nie robić. Warto zaplanować sobie cały dzień na każdy z tych parków. Bryce odwiedziłam podczas mojej pierwszej podróży do USA i zrobił na mnie ogromne wrażenie! Polecam na jeden dzień szlak Tower Bridge (5km), Sunrise Point, Queens Garden Trail (ok. 3km) i zachód słońca na Sunset Point 

  • nocleg: Rodeway Inn Bryce Canyon – tańszego w pobliżu Bryce nie znajdziecie!
  • Restauracja? Podczas pierwszego wyjazdu jadłam tylko bułki, banany i zupki chińskie za dolara, więc tutaj nie pomogę. 
16
Bryce Canyon odwiedziłam podczas mojej pierwszej podróży na zachód USA

DZIEŃ 7: Zion  National Park + Las Vegas.

Z hotelu w Page mieliśmy jakieś 2,5h do Zion National Park. Jeśli szukacie klimatu dzikiego zachodu to nie mogliście lepiej trafić! Zion oferuje wiele szlaków – od najtrudniejszych, na które musicie poświęcić cały dzień, po najprostsze, które ogarniecie w godzinę. Sporą część Zion Park zobaczycie przez szybę samochodu, dzięki przepiękniej Scenic Route.

  • Mega restauracja na trasie do Vegas – Peggy Sue’s 50’s Diner, 35654 Yermo Rd, CA 92398. 
  • opcja na 3 tygodnie: kolejny park – Valley of Fire. Idealny na jednodniowy wypad.
  • nocleg: Wyndham Desert Blue, Las Vegas w sąsiedztwie Las Vegas Strip (3200 W Twain Ave, Las Vegas, NV 89103). Tanio i tak jakby luksusowo (70zł/noc/osoba). Najniższe ceny za świetne hotele znajdziecie właśnie w Vegas (poza weekendem). Dlaczego? Kasyna to główne źródło dochodu, a tanie noclegi zachęcają do odwiedzin miasta!

Ten dzień był jednym wielkim odpoczynkiem. Poza tym, Las Vegas za dnia jest strasznie nudne. Korzystaliśmy więc z basenu hotelowego i zbieraliśmy siły na godziny po zmroku! Polecam wybrać się nad Zaporę Hoovera (40min samochodem z Las Vegas). Proponuję też podejść po zdjęcie ze słynnym znakiem Welcome to Fabulous Las Vegas znajdującym się przy samym lotnisku (5200 Las Vegas Blvd S, Las Vegas, NV 89119). Wieczorem kontynuowaliśmy spacer po Las Vegas Strip – rozłóżcie go na dwa wieczory, zbyt ciężko ogarnąć go podczas jednej nocy!

  • nocleg w tym samym hotelu: Wyndham Desert Blue.

Najgorętsze miejsce w USA! Plusem przyjazdu w godzinach popołudniowych była znośna temperatura. Niestety, był też i minus – długa i kręta droga po ciemku przez Alabama Hills, przez które przejechaliśmy po zmroku – widoki pooglądałam sobie w Google. Planując wypad do Doliny Śmierci nie zapominajcie o zapasach wody! Miejsca warte uwagi w dolinie:

  • Zabriske View Point,
  • Devil’s Golf Course, Salt Pool Rd,
  • Badwater,
  • Artist’s Palette, Furnace Creek,
  • Mesquite Flat Sand Dunes.

Przez Alabama Hills kierowaliśmy się jak najdalej na północ do uroczego Mammoth Lakes, gdzie spaliśmy w drewnianych domkach. Była to najlepsza opcja, aby wczesnym rankiem ruszyć do kolejnego Yosemite (40min samochodem). Noclegi bliżej parku Yosemite kosztowały miliony.

  • nocleg 1h od Yosemite: urocze drewniane domki w Mammoth Lakes: Edelweis Lodge (1872 Old Mammoth Road, Mammoth Lakes, CA 93546). 
  • opcja na 3 tygodnie: przedłożony wypad do Doliny Śmierci i przejazd zupełnie inną drogą na nocleg do Motel 6 w miejscowości Fresno. To świetna baza wypadowa do Sequoia National Park. Kolejnego dnia proponuję wypad do Yosemite (ok. 2,5h drogi). 

Po przejeżdżaniu  przez ogromne pustynie w kilka godzin znaleźliśmy się w zupełnie innym klimacie. Yosemite przypomina mi trochę nasze Tatry – w krajobrazie przeważają szare skały. Początkowo chciałam zrezygnować z parku kosztem dłuższego pobytu w San Francisco – i to byłby błąd! Postarajcie się spędzić w nim cały dzień, zwłaszcza jeśli chcecie zobaczyć tamtejsze sekwoje. Park jest ogromny, a dojazd do punktu z gigantycznymi drzewami „trochę” zajmuje. Najpiękniejsze miejsca w Yosemite to: Glacier Point, Tunnel View, El Capitan, Tioga Pass. Jeśli będziecie tam wiosną, warto wybrać się do Mirror Lake. W parku nie brakuje też wodospadów – niektóre szlaki pozwalają zobaczyć je z bliska.

Na parkingu przy Mariposa Groove rozpoczyna się kilka szlaków, na których zobaczycie sekwoje. Kilkugodzinne szlaki zaprowadzą Was do największych gigantów – warto mieć więc jakiś zapas czasu! Poza tym, drogi w parku są kręte i często osadzone nad przepaścią. Lepiej więc wyjechać z parku przed zmrokiem – zwłaszcza, że nasze planowe miejsce noclegowe oddalone jest o 4h (róbcie wszystko, aby tego samego dnia wylądować jak najbliżej San Francisco).

  • nocleg w Motel 6 Pinole – aż 4h drogi od parku Yosemite. Warto dojechać jak najbliżej San Francisco i rozpocząć jego zwiedzanie z samego rana. Odradzam nocowanie w SF. Ceny w jego bezpiecznych dzielnicach są tragiczne… Przestrzegano mnie, że w razie znalezienia lokum nieprzekraczającego naszego przewidywanego powinniśmy nocować w nim… uzbrojeni. San Francisco oferuje najdroższe noclegi w USA, zaś ich jakość pozostawia wiele do życzenia… 

If you’re goiiiiiing to Saaaaan Fraaancisco… Z taką nutką w tle ruszyliśmy w stronę jednego z najsłynniejszych miast na świecie. Warto zwlec się z łóżka wcześniej, aby uniknąć korków. Punkt pierwszy: kierujemy się na Battery Spencer po widok na most Golden Gate. Mieliśmy ogromne szczęście, widząc go w całej swej okazałości. Zazwyczaj tonie we mgle. Po przejechaniu przez najsłynniejszy most na świecie, zostawiliśmy samochód na jednym z parkingów (jest ich tam pełno, 40$/dzień), rozpoczynając zwiedzanie od Fisherman’s Wharf. Nie zabrakło też Pier 39 obleganego przez lwy morskie, skąd najlepiej widać Alcatraz – słynne więzienie, z którego nie było ucieczki. Kolejną atrakcją była przejażdżka zabytkowym tramwajem po stromych uliczkach, Union Square oraz największe Chinatown na świecie. Wieczorem usiedliśmy na plaży z widokiem na oświetlony most. Coś pięknego!

  • restauracja: Cioppino’s przy Fisherman’s Wharf, serwująca owoce morza. Polecam kanapkę z krewetkami (400 Jefferson St, San Francisco, CA 94109).
  • nocleg: spaliśmy poza miastem ze względu na wysokie ceny hoteli w mieście. Wybraliśmy Super 8 by Wyndham w Salinas (131 Kern Street, Salinas, CA 93905). Oddalony o 2,5h od San Francisco. Zaoszczędziliśmy naprawdę sporo.
  • Jeśli planujecie przejazd przez Golden Gate i brak mandatów, zapłaćcie za wjazd przez Internet. Wystarczy zalogować się tutaj, wpisać numer rejestracyjny pojazdu, datę, a także ilość planowanych przejazdów przez most (my mieliśmy tylko jeden). System przekieruje Was do płatności. Całość potrwa z 5-10 minut. 

Kiedy usłyszałam, że w Monterey organizowane są rejsy z możliwością oglądania wielorybów, natychmiast rozpoczęłam namawianie naszej grupki na skorzystanie z tej atrakcji. Rejsy trwają 3-4 godziny. Niektóre firmy oferują zwrot kosztów, jeśli nie uda się spotkać ani jednego – a koszt atrakcji jest niemały (50$). Niestety nie widziałam wielorybów wyskakujących z wody, co jest bardzo rzadkim zjawiskiem (choć może nie na You Tube), ale mogłam podziwiać ich potężne ogony i kawałek tułowia, kiedy wynurzały się aby wypuścić powietrze. Niesamowite! Polecam każdemu!

Po rejsie i obiedzie w restauracji na promenadzie proponuję odpocząć na jednej z plaż: Carmel-by-the-sea (10min od od Monterey), Pismo Beach (2,5h od Monterey) lub Santa Barbara. Wybraliśmy tę ostatnią, ale było już trochę zimno na kąpiel (przyjechaliśmy około 18:00), chociaż zachód słońca na plaży wszystko wynagrodził.

  • restauracja Abalonetti Seafood – polecam zupę rybną i kanapkę z homarem (57 Fishermans Wharf, Monterey, CA 93940).  
  • nocleg: Następnego dnia macie w planach park rozrywki Six Flags? Proponuję hotel Crystal Lodge Motel (1787 East Thompson Boulevard,Ventura, CA 93001). My nocowaliśmy już w LA, ale mniej męczącym rozwiązaniem będzie skrócenie trasy i hotel w miejscowości Ventura. Jeśli natomiast wolicie odwiedzić Universal, lepszym rozwiązaniem będzie nocleg w Los Angeles (ze względu na kolejki do wejścia warto pojawić się w Universal Studio wcześniej). 
  • Jeśli planujecie dłuższy pobyt w USA, pokonajcie trasę z Salinas do Santa Barbara wzdłuż wybrzeża. Przejeźdźcie się kalifornijską jedynką z Big Sur, która dostarczy Wam niezapomnianych widoków. Możecie liczyć na mnóstwo plaż, wylęgarnie lwów morskich, przepiękne położone mosty oraz drogę nad urwiskiem. Pokonanie tej trasy w jeden dzień nie ma sensu – warto wygospodarować na nią co najmniej dwa. Trasę świetnie opisano na blogu Lazurowy Przewodnik. Robię reklamę, no niech stracę!

Dlaczego zdecydowaliśmy się na Six Flags, zamiast odwiedzin słynnego Universal Studio? Jestem przekonana, że oba parki są świetne, ale kompletnie różne – bez sensu więc porównywać je ze sobą. Rollercoastery w Six Flags dostarczą Wam mnóstwo adrenaliny, zaś Universal to połączenie kolejek będących symulatorami 3D/4D, parad oraz przedstawień. Zadecydujcie więc jakiej rozrywki szukacie i wybierzcie odpowiedni park dla siebie. Bez względu na to, gdzie traficie zapewniam, że będziecie zadowoleni!

Wracamy na LA! Proponuję trzygodzinny spacer. Google pokazuje, że pokonacie ją trzy razy szybciej ale gwarantuję, że miejsca przyciągną uwagę i przeznaczycie na nie więcej czasu. Downtown LA przede wszystkim kojarzy mi się z ogromną ilością bezdomnych ale warto je odwiedzić ze względu na kilka interesujących miejsc. Wpadnijcie do Staples Center – słynnej hali widowiskowo-sportowej, w której odbywają się mecze Lakersów i koncerty najsłynniejszych artystów. Podejdźcie na jeden z najsławniejszych placów miasta – Pershing Square. Zajrzyjcie do ogromnej biblioteki, po czym spacerkiem przez aleję Kościuszki dojdziecie do oryginalnych budynków the Broad oraz Walt Disney Concert Hall. Wjedźcie na 27 piętro ratusza miasta z darmowym tarasem widokowym. Poznajcie najstarsza część Downtown LA – El Pueblo z barami, restauracjami i targowiskiem o meksykańskich akcentach.

  • nocleg w LA: wynajęliśmy dom w dzielnicy Los Feliz (Air B&B). Idealna i tania opcja dla większej grupy! Link do rezerwacji znajduje się tutaj
  • Nie macie jeszcze dosyć burgerów? Wszyscy polecają sieciówkę In-N-Out Burger. Po wielu rekomendacjach spodziewałam się szału – faktycznie był dobry, choć nie był to najlepszy burger jaki kiedykolwiek jadłam, ale jest to rozwiązanie na tani obiad!

DZIEŃ 14: Los Angeles i okolice.

Ostatni dzień rozpocznijcie od rundki po Beverly Hills. Ogromne wille, idealnie przystrzyżona trawniki i mnóstwo żywopłotów zapewniających solidną prywatność to miejsce zamieszkania hollywoodzkich gwiazd. Pozostając na ich tropie wpadnijcie na Rodeo Drive – ulicę przepełnioną najdroższymi markowymi sklepami. Ktoś kojarzy scenę z Pretty Woman, kiedy bohaterce odmówiono wejścia na zakupy do jednego z nich? Nie jest to dalekie od prawdy – większość z nich wymaga wpłaty niemałego depozytu na wejściu (do 2000$).

Wyjazd zakończcie odpoczynkiem na Venice Beach. Nie macie ochoty na kąpiel w oceanie? Poćwiczcie na Muscle Beach rozsławionej przez Arnolda Schwarzenegger i podejrzyjcie wyczyny na skate parku, który przewija się w wielu filmach i teledyskach.

  • Propozycja na dłuższy pobyt: wyskoczcie na jeden dzień z LA do San Diego. Czeka tam na Was przepiękna plaża, ogromny park Balboa i jedno z najlepszych zoo na świecie. Założę się, że na ulicach usłyszycie więcej rozmów w języku hiszpańskim niż angielskim. 

Zapewniam, że miejsca ze zdjęć wyglądają znacznie lepiej w rzeczywistości (z wyjątkiem Kanionu Antylopy i Downtown LA). Wybierając się do USA na 2-3 tygodnie pamiętajcie, że to kraj stworzony dla kilku, a nawet kilkunastu podróży. Ciężko będzie więc ogarnąć wszystko podczas jednej wyprawy. Nie przejmujcie się, jeśli nie uda Wam się „odhaczyć” wszystkiego. Do tego kraju jeździ się głównie po niesamowitą atmosferę. Po zniesieniu wiz dla Polaków spełnienie American Dream nigdy nie było prostsze. Z takim nastawieniem ruszajcie na podbój USA i koniecznie dajcie znać w komentarzach jeśli moje wskazówki okazały się przydatne! A może macie już wizytę za sobą? Które miejsce spodobało Wam się najbardziej? Uważacie, że zabrakło czegoś w planie? Podzielcie się swoją opinią!

Plan podróży po Kubie – Viñales. W krainie cygar i mogotów.

Viñales pokryte jest płaskimi polami tytoniu, które przełamują gigantyczne skały wapienne o przedziwnym kształcie, sprawiające wrażenie wyrastających znikąd. Jeszcze więcej uroku dokładają mu kolorowe domki. Co drugi oferuje pokoje na wynajem. Mimo wielu turystów Viñales wciąż wydaje się być spokojne – to właśnie jego fenomen.

Aby dobrze poznać to miejsce i dodatkowo wybrać się na półwysep Guanahacabibes proponuję zatrzymać się tam co najmniej na trzy noce. Wszystkie atrakcje organizowała nasza Pani gospodarz, u której się zatrzymałyśmy (linki do naszych noclegów znajdziecie we wpisie o Casas Particulares na Kubie).

DOJAZD Z HAWANY:

Dobiłyśmy targu z taksówkarzem, który zabrał nas tam z Hawany za 85CUC/4 osoby. W trakcie negocjacji ceny polecam nie zwracać uwagi na pukanie się w głowę i śmiech taksówkarzy. Zamiast poddać się presji, czekajcie cierpliwie aż ktoś z nich złamie się i przystanie na Waszą propozycję (checked). Jeśli planujecie dotrzeć z Hawany do Viñales autobusem Viazul, kupujcie bilety z dużym wyprzedzeniem – to bardzo popularna trasa i niełatwo dorwać na nią bilet.

4

Po drodze Pan Wuja podjął próbę wsparcia biznesu przyjaciół, zabierając nas na bezpłatną kawę do znajomych. Po trzech dniach w Hawanie na hasło darmowa wiedziałyśmy, że jest to zjawisko należące do niemożliwych na tej wyspie (przynajmniej na początku).

 

Wyjaśnienie przydreptało do nas samo i było bardzo sympatyczne. Młody chłopak zręcznie przeszedł z pytań o życie w Polsce do prezentowania procesu tworzenia cygar – akurat przechodził tamtędy, wraz z książkami w języku angielskim. Podziękowałyśmy, życząc miłego dnia i usprawiedliwiając się tym, że w Viñales czeka już na nas wykupiona wycieczka na plantację.

IMG_0643
W tle przymierzający się do działania Pan przewodnik i flaga jedynej słusznej partii politycznej na Kubie

Dzień pierwszy: 

Przejażdżka konna na plantację kawy i tytoniu, 25CUC/osoba.

Nie wszystkie konie, dzięki którym poznałyśmy dolinę były w dobrym stanie. Miałam z tego powodu spore wyrzuty sumienia. Najbardziej zabolał mnie widok jednego z nich w wiosce, ciągnącego wóz z pięcioma, sześcioma osobami, które (ledwo) poruszały się na tamtejszych drogach. Na Kubie zobaczycie mnóstwo wychudzonych zwierząt – głównie mam na myśli psy.

Przewodnik podjechał po nas bryczką i zabrał na swoją posesję, gdzie każdej z nas przydzielono konia. Inną formą zwiedzania, która pozwoliłaby na tę samą trasę jest rower – w mieście nie brakuje wypożyczalni (7-10CUC za rower na jeden dzień, z pewnością zorganizują je Wam gospodarze).

13

Nie mam zbyt wiele wspólnego z jazdą konną ale zapewniam, że przejażdżka okazała się dobra nawet dla początkujących. Zwierzęta znały drogę na pamięć i były bardzo spokojne. No… może poza paroma wyjątkami, jeśli chodzi o konia koleżanki – nie lubił gdy ktoś próbował go wyprzedzać. Po dwukrotnym odprowadzeniu mnie na koniu przez sympatycznego sąsiada naszego przewodnika (widzącego, że zmierzam na nim w niewłaściwym kierunku i nic na to nie poradzę), nastąpił przełom – koń stanął w miejscu. Ba! Nawet ruszył po jakimś czasie… i to tam gdzie miał! Poznałyśmy Valle del Silencio (Dolinę Ciszy) oraz plantacje tytoniu i kawy.

36

Nasz przewodnik oznajmił, że jeśli go nie potrzebujemy to mamy śmiało mówić i poczeka na nas na miejscu. Podziękowałyśmy za taką opcję i jednogłośnie stwierdziłyśmy, że Pan raczej się przyda. Po kilku godzinach spędzonych w naszym towarzystwie nawigował, wykrzykując wskazówki w języku polskim (lewo, prawo, prosto). Jeśli wy z kolei chcielibyście popisać się znajomością hiszpańskiego, a jednocześnie zaznajomić się z przydatnymi zwrotami podczas tej wycieczki, proponuję przyswoić następujące zdania:

  • El no me escucha – on mnie nie słucha.
  • Parate, loco – zatrzymaj się wariacie.
  • Ayuda – pomocy.
  • Gracias, eres vecino muy bueno – dziękuję, jesteś bardzo dobrym sąsiadem.

15
Z Wują na plantacji kawy. Gdyby ten Pan posiadał konto na Trip Advisor to poleciałyby od nas same piąteczki!

Mural Prehistorii. 

Krajobraz Viñales docenił sam Fidel Castro – choć trzeba przyznać, że w dość dziwaczny sposób. Stwierdził, że miejsce zasługuje na mural przedstawiający ślimaka, dinozaura i człowieka socjalizmu. Przywódca miał rozmach – bazgrołki rozciągają się na długości 120 metrów. Mural powstał w latach 60-tych XX wieku. Na szczęście nie widać go z każdej strony. Zobaczyłyśmy go podczas przejażdżki konnej ale zapewniam, że jeśli przegapicie tę atrakcję, nic nie tracicie. Być może komuś się spodoba – o gustach się nie dyskutuje.

12.jpg

Mogoty. 

To główny powód, dla którego chciałam odwiedzić to miejsce. Gigantyczne wapienne bloki skalne o przedziwnym kształcie sprawiają, że miejscowość zajmuje pierwsze miejsce w moim kubańskim rankingu. Teren pięciu dolin Viñales został wpisany na listę UNESCO (jako krajobraz kulturowy), co z kolei poskutkowało podwojeniem się wycieczek w te strony. Wspomniane tereny rozciągają się na przeszło 130km2!

 

Plantacja tytoniu i produkcja cygar. 

Brak chemikaliów i maszyn, które zastępuje praca wołów, a także dobry klimat to powody, dla których najlepsze cygara znajdziecie na Kubie. Tak przynajmniej twierdzą miejscowi, choć i mnie przekonują takie argumenty. W miasteczku znajdziecie mnóstwo wycieczek oferujących objaśnienie procesu powstawania cygar. Wystarczy podpytać Waszych gospodarzy.

19

Przewodnicy z ochotą opowiadają o procesie wytwarzania cygara. Entuzjazmu nie ujmuje im nawet fakt, iż 90% upraw tytoniu zagarnia sobie państwo, zostawiając właścicielom marne 10% do swoich celów. Kiedy przewodnik sprzedał nam taką informację, myślałam, że się przesłyszałam. Czy kubańskie cygara są faktycznie najlepszymi na świecie? Na to pytanie nie odpowiem – paliłam, ale nie mam o tym zielonego pojęcia 😀

 

Obiad u gospodarzy.

Co prawda nie wydałyśmy na niego groszy i nie był to nasz najtańszy posiłek, ale porcja była konkretna i warta swojej ceny – 10CUC za zestaw. Składał się ze standardowych składników na Kubie – ryżu, fasoli, platanów, kurczaka i manioku. Dodatkowo, otrzymałyśmy świeżo wyciskany sok z guawy. Myślę, że recenzją może być nasza mina na poniższym zdjęciu.

 

Plantacja kawy. 

Poza plantacją tytoniu i procesem powstawania cygara dowiedziałyśmy się też wiele o kawie. Kubańskie kawowce uchodzą za jedne z najlepszych ze względu na dobre warunki do uprawy. Tamtejsza mała czarna jest naprawdę mocna – miejscowi piją ją bez żadnych dodatków. Moja prośba o mleko skończyła się przekonywaniem mnie, że tak naprawdę wcale go nie potrzebuję.

17

Dzień drugi: 

JASKINIE W OKOLICY I PUNKT WIDOKOWY (5CUC/osoba)

Wycieczka trwała jakieś 4 godziny. Do wymienionych poniżej miejsc dojechałyśmy żółtą ładą drgającą od reggaeton’u w niepozornych głośniczkach. Kierowca utwierdził nas w przekonaniu, że brak Internetu ma też jakieś plusy – na Kubie wszyscy się znają. Nasz Pan trąbił dwa razy przy każdym domu znajomego (czyt. bez przerwy).

28

Próbując przejechać przez drogę zastawioną szlabanem zatrąbił ze sto razy, machając do kolejnego znajomego. Kolega podniósł blokadę, śmiejąc się i pokazując, że życzy sobie za tę usługę 5CUC. Nasz kierowca odpowiedział na to jeszcze większą beką i z każdym machnięciem kolegi sugerującym zapłatę krzyczał coraz głośniej gracias, amigo! Zwykłe wygłupy znajomych znakomicie oddały nasze pierwsze wrażenie o Kubie: wszystko jest usługą – zawsze próbuj wyciągnąć od turysty pieniądze, oni przecież zapłacą!

btrhdr

Jaskinie, do których zabrał nas kierowca trochę rozczarowały. Tłum ludzi czekających na zwiedzanie, średnie dekoracje na wejściu, artyści na każdym kroku zaczynający przedstawienie i stawiający nas pod ścianą w sprawie napiwku nie pomagały. Odradzam taki plan. Jakie zmiany wprowadziłabym do niego? Mimo, że inaczej wyobrażałam sobie Jaskinię Los Indios, to i tak proponuję się tam wybrać. Koniecznie zobaczcie też punkt widokowy przy hotelu Los Jazmines. Odpuśćcie taksówkę i zamieńcie ją na rower – trasa nie będzie zbyt wymagająca.

Jaskinia los Indios (wstęp: 5CUC).  

Jeśli szukacie czegoś na wzór Jaskini Raj, to nie ten adres. Na wejściu zobaczycie wystawkę Wigwamów, postaci Indian, jakieś rzeźby i malunki reprezentujące sztukę prekolumbijską – trochę taki misz-masz, do niczego nie pasujący. Wchodzimy dalej, po schodach. Spotykamy grajka z akordeonem, który urywa meksykańskie Cielito Lindo wskutek braku napiwku. Jaskinia jest oświetlona, a droga przecinająca jej wnętrze asfaltowa. Dołączamy do kolejki na łódkę i obserwujemy jak jeden z oczekujących skacze po ściankach z w poszukiwaniu scenerii na dobrą foteczkę, z zakazem wspinania na drugim tle. Kiedy wypływamy na zewnątrz jaskini, rozczarowanie zaczęło się zacierać, w pełni wynagradzając pierwsze wrażenie. Zielone gałęzie zwisające z wyjścia w połączeniu ze słońcem sprawiły, że nie przeżywałam już 5CUC wydanych na tę jaskinię.  

 

 

Jaskinia Palenque (wstęp 3CUC).

Proponuję najpierw odwiedzić tę jaskinię, bo jest zdecydowanie mniej spektakularna. W sumie to można ją sobie nawet odpuścić. Szukając informacji na jej temat, trafiłam na taki opis: Pułapka turystyczna przebrana za miejsce historyczne. Nic dodać, nic ująć. Głośniki w jaskini, Kubańczyk rzucający z zaskoczenia gałęzie drzew pod nogi mające imitować węża, taniec artystów z ogniem, za który poproszą o napiwek, wysyp sklepów z pamiątkami i restauracja urządzona w stylu prekolumbijskim. Fajne miejsce na obiad ale zero autentyczności – a szkoda, bo jaskinia ma potencjał.

Jednakże, sprzedawane pamiątki robią wrażenie – oto, jak kreatywni są miejscowi, którzy radzą sobie jak mogą w kubańskich realiach i potrafią stworzyć coś z niczego. Załączam też zdjęcie… kury. Nikogo nie dziwił fakt, że biegała sobie po sklepie z pamiątkami.

 

Jest jeden zasadniczy powód, dla którego warto wpaść do obu jaskiń. Wraz z oddaloną od miasta jaskinią Świętego Tomasza wchodzą w skład drugiego największego systemu podziemnego w całej Ameryce, który został odkryty stosunkowo niedawno!

btrhdr27

Punkt widokowy przy hotelu Los Jazmines.

Sztosik wśród sztosików. W tym miejscu możecie liczyć na przepiękne widoki, szczególnie o zachodzie słońca. My trafiliśmy na pochmurny dzień – Viñales prezentowało się równie dobrze.

30btrhdr

Atrakcje w mieście:

Pospacerujcie uliczkami miasta, do których przylegają kolorowe domki. Wieczorem wpadnijcie na plac główny. Obok kościoła mieści się Casa de la Cultura, w której potańczycie salsę lub dopiero zaczniecie z nią przygodę (miejscowi oferują tam lekcje tańca). Możecie też pójść w nasze ślady, wybierając się na jeden dzień na półwysep Guanahacabibes. Tamtejsze jaskinie z pewnością nie zawiodą.

 

Przyznaję, że sporo tamtejszych jaskini przerobiono na show turystyczne. Nie zmienia to jednak faktu, że miasteczko plasuje się u mnie na pierwszym miejscu wśród kubańskich atrakcji. Mogoty, ceglasty kolor gleby, spokojnie toczące się życie w rolniczym miasteczku oraz liczne uprawy tytoniu i kawy – oto moje skojarzenia z Viñales. To sielankowe miejsce na wyspie, którego nie możecie pominąć podczas poznawania wyspy!

Plan podróży po Kubie – Centrum Hawany i Vedado

W poprzednim wpisie zamieściłam relację z pierwszych chwil na Kubie oraz informacje dotyczące zwiedzania Habana Vieja. Dziś skupię się na Vedado i Hawanie Centralnej. Te dzielnice są według mnie znacznie ciekawsze i autentyczne. Uliczki z nieodłącznym elementem tamtejszego krajobrazu, jakim jest powiewające pranie, pozwolą Wam podejrzeć zwykłą kubańską rzeczywistość. 

Jak zwiedzić Centrum Hawany i Vedado? – DZIEŃ 3

Dzięki Free Walking Tour! Tutaj możecie sprawdzić godzinę i miejsce zbiórki (w styczniu 2019 spacery po mieście ruszały codziennie o 9:30 i 16:00 z Plazuela de Angel). Wycieczki odbywają się w języku angielskim lub hiszpańskim i trwają jakieś 2,5-3h. Oficjalnie są one darmowe ale wypada wręczyć przewodnikowi napiwek.

Nie udało Wam się złapać Free Walking Tour? Szkoda! Pozwolę sobie nie pozostawiać Was załamanych 😀 Poniżej przedstawiam listę interesujących miejsc w Havana Central i Vedado, które warto zobaczyć oraz naszą trasę. Oto pierwsza część spaceru:

LA FLORIDITA!

Nie, żebym namawiała do wizyty w barze z samego rana… Warto wpaść do ulubionego miejsca Hemingwaya. Pijał tam Daiquiri, nieustannie je wychwalając, dzięki czemu bar cieszy się niesłabnącą popularnością wśród turystów. Właśnie dlatego radzę jedynie rzucić okiem na lokal i kontynuować spacer. Z całym szacunkiem do Ernesta, ale istnieje wiele innych knajp, które będą przyjemniejsze i nie tak zatłoczone. Bar wchodzi w skład Habana Vieja, ale wygodniej będzie Wam złożyć wizytę we Floridicie, poprzedzając zwiedzanie centrum. 

EL PARQUE CENTRAL!

Ten uroczy plac znajduje się w pobliżu Kapitolu, zaś jego centralne miejsce zajmuje posąg Jose Martiego – kubańskiego bohatera narodowego, upamiętnianego na wyspie przy każdej możliwej okazji (większość szkół, placów, ulic, parków, nagród nosi właśnie jego imię). Liczba 28 palm na placu również nie jest przypadkowa – symbolizuje datę urodzin Martiego (28 stycznia). Jedną z najbardziej okazałych budowli w parku jest Teatr Wielki z 1915 roku, będący główną siedzibą Baletu Narodowego. Przy parku znajduje się wiele luksusowych hoteli. Jednym z nich jest Manzana – najdroższy na Kubie (w którym się zatrzymałyśmy, hehehe).

KAPITOL! 

Leży na pograniczu centrum i Starego Miasta. Bez wątpienia jest to kubańska duma narodowa, intensywnie restaurowana w ostatnich latach. Mam ogromne szczęście do rusztowań (rozkładają je chyba zawsze przed moim przyjazdem) ale muszę przyznać, że Kapitol wyglądał okazale nawet w metalowej obudowie.

Budowa rozpoczęła się za rządów prezydenta Gerarda Machado (lata 20-te XX wieku). Oficjalnie mówi się, że wzorowano się na francuskim Panteonie. Bardziej jednak przekonuje mnie inspiracja Kapitolem w Waszyngtonie. Wejścia pilnują dwa ogromne posągi symbolizujące dwie cnoty – pracę (po lewej) i opiekuńczość (po prawej). Chętni mogą też zajrzeć do środka, choćby dla 25-karatowego diamentu, który wyznacza kilometr zerowy na Kubie.

SANTUARIO DE NUESTRA SEÑORA DE CARIDAD:

To sanktuarium jest doskonałym miejscem do obserwacji przenikania się dwóch religijnych światów – Santerii (religia afrokubańska z elementami szamanizmu, którą przywieźli na wyspę niewolnicy) oraz tradycji katolickich. Na schodach prowadzących do wnętrza świątyni zobaczycie słoneczniki. To ulubione kwiaty bogini Ochun, odpowiadającej za płodność w kulcie Santerii. Mieszkańcy składają je, po czym wchodzą do kościoła na mszę. Przenikanie się tych tradycji to synkretyzm religijny, który jest niezwykle silny na Kubie i nikt nie widzi w tym nic nadzwyczajnego.

Mój drugi wieczór w Hawanie był też drugim spędzonym w łóżku z gorączką. Nasza gospodarz postanowiła temu zaradzić. Wręczyła mi końcówkę sznurka, trzymając drugi koniec w swojej ręce. Naciągnęła go i przykładała do łokcia (coś w stylu odmierzania nim długości liny). Po kilku seriach strząsnęła rękę, powtarzając ruch jeszcze wiele razy, obracając mnie w każdą stronę i mówiąc coś pod nosem w pełnym skupieniu. Kiedy wspomniałam o tym chłopakom z nurkowania, uśmiechnęli się dodając, że to naprawdę pomaga.

Santeria to religia wciąż żywa na wyspie. Szacuje się, że 80% mieszkańców Kuby praktykuje ją, regularnie odbywając rytuały i pielęgnując jej tradycje. Kubańczycy często utożsamiają Orishas (bożków Santerii – to również nazwa słynnego zespołu kubańskiego) ze świętymi Kościoła katolickiego. Wielu wyznawców zamieszkuje hawańską dzielnicę Regla. Możecie tam spotkać osoby ubrane na biało, przechodzące przez inicjację, mającą ukształtować ich duszę. Uczestniczą w wielu ceremoniach, chodząc w bieli przez cały rok. W tym czasie nikt inny nie może ich dotykać, poza rodziną lub drugą połówką. Pan, który przepowiedział Karoli przyszłość (na poniższym zdjęciu) prawdopodobnie był osobą praktykującą Santerię. Mina Pana na drugim planie sugeruje, że ma wątpliwości co do przepowiedni.

KUBAŃSKIE… CHINATOWN?

Wiadomo, że Chinatown to popularna część setek wielkich miast. Okazuje się, że nie brakuje jej nawet na Karaibach! Wikipedia informuje, że jest to drugie najważniejsze Chinatown na świecie (ustępuje jedynie temu z San Francisco). To nie informacja od tamtejszej władzy, która zresztą pewnie pokusiłby się o stwierdzenie, że w tym rankingu (jak i w każdym innym :D) wyprzedza USA.

brama do Chinatown.jpg

W latach 50-tych XIX wieku Chińczyków sprowadzono na wyspę jako tanią siłę roboczą. Pracowali z niewolnikami na plantacjach trzciny cukrowej. Wiele z nich osiadło tam na stałe ale po wybuchu rewolucji większość przeniosła się do USA. Pierwszą restaurację Państwa Środka na Kubie założono w 1858 roku. Stopniowo otwierały się też bary, sklepy, gospody, warsztaty, pralnie, kina, teatry, apteki. Mieli nawet własną izbę handlową i osobny cmentarz (chińscy przodkowie z Hawany spoczywają w Vedado). Najwięcej (choć i tak jest ich niewiele) wschodnich akcentów pojawia się na ulicy Dragones i Zanja.

dav

Kiedyś głównymi skojarzeniami z tamtejszym Chinatown były swego rodzaju zakłady pracy Pań trudniących się najstarszym zawodem świata, palarnie opium oraz teatr Szanghaj serwujący sprośne przedstawienia (najprościej rzecz ujmując, było to uprawianie seksu przed publicznością). Atrakcyjna cena za spektakl (dolar z hakiem) zapewniała konkretną widownię.

O ile za czasów prezydenta Batisty (zwolennika imprezowych klimatów, przyjaciela mafii i robienia z Kuby jednego wielkiego kasyna) działalność teatru Szanghaj miała się świetnie, to po rewolucji braci Castro zamknięto wszystkie burdele i znacjonalizowano chińskie restauracje, sklepy i bary. W ostatnich latach dzielnica wraca na dobre tory. Najwyraźniej władze zdają sobie sprawę z tego, że chińskie akcenty to kolejna atrakcja turystyczna. Z autentycznym odrodzeniem się Chinatown będzie ciężko. Liczba Chińczyków zamieszkujących Kubę wynosi nieco ponad 300 osób.

chinatown.jpg
Chińska szkoła Wushu (Kung Fu). Kto jest jej patronem? Oczywiście Jose Marti – patron wszystkiego na Kubie 😉 i tamtejszy bohater narodowy

Mercado san Rafael!

Skoro jesteście już w okolicy, warto zajrzeć na targ owoców i warzyw – wiele z nich widziałam po raz pierwszy. To okazja do zaopatrzenia się w zdrową i tanią przekąskę, będącą raczej rzadkością na Kubie. Chętni mogą tam nawet zakupić mięsko, leżące sobie na ladzie na słoneczku.

mercado sanrafael.jpg

SZPITAL BRACI Ameijeiras!

Do kubańskich szpitali przyjeżdżają obywatele innych krajów, aby korzystać z pakietów zdrowotnych. Medycyna na Kubie plasuje się na bardzo wysokim poziomie (mówiłam o tym przy okazji omawiania kubańskiej rzeczywistości). Tamtejsi lekarze od lat przyciągają pacjentów z zagranicy. W 2000 roku na Kubie zawitał Diego Maradona, który zaufał wysokiemu poziomowi kubańskiej medycyny, przyjeżdżając na odwyk. Być może nie jest najlepszym przykładem skuteczności tamtejszych lekarzy, ale to tylko jeden z wielu celebrytów, którzy skorzystali z pakietów medycznych na wyspie. Podczas pobytu na Kubie Maradona zaprzyjaźnił się z Fidelem Castro. Z dumą demonstrował na swoim ramieniu wytatuowany wizerunek swojego rodaka i bohatera narodowego Kuby – Che Guevara.

Jak wygląda leczenie Kubańczyków? Jeszcze do niedawna rękawiczki jednorazowe były rzeczą wielokrotnego użytku. Zdaję sobie sprawę z tego, że brzmi to niedorzecznie, ale mimo emigracji świetnych lekarzy, braku sprzętu i lekarstw służba zdrowia jest na wysokim poziomie. Kubańczycy mogą z niej korzystać za darmo – to jeden z głównych plusów rewolucji. Szkoda tylko, że apteki świecą pustkami.

IMG_20190120_122818.jpg

CALLEJON DEL HAMEL!

Kolejne miejsce utwierdzające w przekonaniu, że Kuba jest niesamowicie różnorodna! Callejon del Hamel to niewielka alejka z mnóstwem kubańskiego street art, w którym praktykuje się tradycje związane ze wspomnianą wcześniej Santerią. Kim był Hamel? Bogatym kupcem, który utrzymywał mieszkańców tej niezbyt zamożnej części Hawany (patrząc na jej ulicę, w tej kwestii nic się nie zmieniło). Żywe kolory i sporo pomysłowych instalacji artystycznych przyciąga wielu turystów. Warto wpaść tam w niedzielę w godzinach 11:00 – 15:00, kiedy kapłani Santerii tańczą w rytm rumby, przywołując bębnami Orishas.

 

HOTEL NACIONAL!

Widziałyśmy go już pierwszego dnia w drodze do Habana Vieja. Teraz jest okazja aby poznać to miejsce i przyjrzeć mu się z bliska. Odsyłam na mojego Instagrama, z którego dowiecie się więcej na temat tego budynku. Tym, którzy wcześniej natknęli się na mój wpis i poczytali o hotelu, proponuję przejść dalej.

https://www.instagram.com/p/BvUinMxFX1v/

BUDYNEK FOCSA! 

Odchodząc od Maleconu w stronę miasta, zobaczycie najwyższy w mieście masywny budynek FOCSA, znajdujący się w sąsiedztwie hotelu Nacional. Przypomina mi trochę klimaty gdańskiego falowca, choć ten jest akurat „nieco” wyższy. Widok blokowisk zawsze kojarzył mi się z krajami postsowieckimi. Ich obecność na Kubie w połączeniu z palmami była dla mnie zaskakująca. Właściwie to nie powinna dziwić – w końcu wyspa przez lata była bliskim sojusznikiem Związku Radzieckiego.

800px-Tower_FOCSA_Buiding
autor zdjęcia: Osvaldo Valdes, Wikimedia Commons, licencja

Kolejna część trasy wyglądała tak: 

Ambasada USA!

Bynajmniej nie chodzi tu o jakąś perełkę architektoniczną – raczej o historię tego miejsca. W 2015 roku odnowiono relacje USA i Kuby, wskrzeszając w Hawanie ambasadę amerykańską. Fidel Castro kolejny raz dowiódł, że jego kreatywność miała się dobrze. W pobliżu budynku znajduje się trybuna antyimperialistyczna, z której przemawiają zasłużeni dla Państwa w przypadku, gdy działania północnego sąsiada okazują się być niesprzyjające dla Kuby. Co więcej, ambasadę zakrywa mnóstwo wysokich masztów. W momencie naruszenia interesów Kuby wywiesza się na nich 23456745678987 flag.

EDIFICIO DE LOPEZ SERRANO

Kontynuując spacer, przejdziecie obok budynku Lopeza Serrano, bankiera trudniącego się wydawnictwem. Jego matka była właścicielką najlepszej księgarni w Hawanie. Ojciec był przykładem Od zera do milionera. Fortunę zapewnił mu nie tylko związek z bogatą kobietą, ale popieranie idei niepodległości Kuby. To z kolei sprzyjało zawieraniu ważnych kontaktów.

Budynek zajmował centralne miejsce w panoramie miasta widzianej z balkonu Pań, u których się zatrzymałyśmy. Do 1956 roku był on najwyższym obiektem mieszkalnym na Kubie. Jednym z lokatorów był senator i kandydat na prezydenta – Eduard Chibas. W 1951 roku dokonał samobójstwa na antenie w stacji radiowej CMQ.

btrhdr
Budynek Lopez Serrano po prawej stronie, widziany z balkony naszych gospodarzy

COPPELIA!

Zanim traficie do kolejnego miejsca, nie zapomnijcie o lodach w słynnej Coppelia. Wiecie, że ta lodziarnia jest państwowa? Założył ją sam Fidel Castro, który osobiście wybierał smaki deseru. Niech Was nie odstraszą długie kolejki przed wejściem (a raczej pięcioma wejściami) – to przecież znakomita okazja, aby poczuć klimat Kuby! Jeśli nie zależy Wam na jej poznaniu i stać w kolejce po średniego loda w upale i ścisku, możecie skorzystać z innego wejścia bez kolejki, płacąc w walucie turystycznej (CUC). Więcej informacji na temat Coppelii znajdziecie we wpisie o kubańskim jedzeniu.

UNIWERSYTET W HAWANIE!

Powstał w 1728 roku, co czyni go najstarszym na Kubie i jednym z pierwszych w całej Ameryce. Do XX wieku mieścił się w obrębie Habana Vieja, a w późniejszym czasie przeniesiono go do dzielnicy Vedado. Na jego terenie odbyło się wiele demonstracji, począwszy od przeciwników Batisty po protesty przeciwko rządom Fidela. Castro również uczęszczał do tej instytucji. W 1950 roku stał się absolwentem prawa. Macie trochę czasu lub chcecie sobie zrobić przerwę na odpoczynek? Usiądźcie na schodach do wejścia zajętych przez studentów, którzy wydają się być ciekawi świata i chętnie porozmawiają z obcokrajowcami.

Plac Rewolucji!

To ołtarz Ojczyzny i miejsce najważniejszych wydarzeń związanych z obchodami świąt narodowych kraju. To plac, na którym co roku świętowano urodziny przywódcy Fidela Castro. To także jedno z najsłynniejszych miejsc w Hawanie, w którym centralne miejsce zajmuje pomnik Jose Martiego. Tak, tak, kolejne upamiętnienie jego osoby – pisarz prześciga samego Che Guevara, choć na ogromnym placu rewolucji znalazło się i miejsce dla niego. Wizerunek rewolucjonisty na budynku wraz z jego słynnym powiedzeniem Hasta la victoria, siempre zdobi lewą część placu.

Po drugiej stronie placu pojawia się wizerunek kolejnego zwolennika rewolucji  – Camilo Cienfuegos (występuje również na banknocie 20CUP). Kubańczycy od samego początku pokochali młodego, energicznego i niezwykle charyzmatycznego mężczyznę. Po wybuchu rewolucji często przemawiał do nich z Fidelem. Po jakimś czasie jego osoba wzbudzała większą ekscytację wśród tłumu niż sam Castro, któremu najwyraźniej się to nie spodobało. Camilo zaginął w niewyjaśnionej katastrofie lotniczej. Co ciekawe, nie odnaleziono wraku samolotu…

Jeszcze przed śmiercią Castro wydał rozkaz, aby Cienfuegos zaaresztował swojego przyjaciela Matosa – dawnego zwolennika rewolucji, walczącego u boku Fidela. Huber Matos w późniejszym czasie nie zgadzał się z działaniami Castro widząc, że jego rządy zmieniają się w dyktaturę, a Fidel brutalnie eliminuje swoich przeciwników. Jeśli Kuba zmieni kiedyś ustrój to jestem pewna, że Huber Matos będzie nowym bohaterem narodowym. Obecnie wymazano go kompletnie z historii tego kraju. Cudem przeżył 20 lat w więzieniu, w którym poddawano go licznym torturom. Zmarł na emigracji w Miami w 2014 roku. Wkrótce postaram się przygotować wpis, w którym dowiecie się więcej na temat Fidela i jego współpracowników.

btrhdr
Szkoła Podstawowa im. Camilo Cienfuegos w Hawanie

Wciąż macie jeszcze siły i sporo czasu wolnego, aby odkryć więcej miejsc w pobliżu? Jeśli odpowiedź jest twierdząca, proponuję kontynuować spacer i zobaczyć:

Cmentarz Cristobal Colon (8:00 – 18:00, wstęp: 5 CUC) to najsłynniejsza nekropolia w Hawanie, mieszcząc 800 tysięcy grobów. Przepiękne mauzolea i okazała kaplica, która tak naprawdę posiada rozmiary przeciętnego kościoła sprawi, że spacer alejkami cmentarza zajmie Wam kilka dobrych godzin.

Casa de la Musica Miramar Marzy Wam się salsa z muzyką na żywo? Koniecznie zajrzyjcie tam wieczorem! (godziny otwarcia: 22:00 – 3:00).

W kolejnej części planu podróży zabiorę Was do miejsca o zupełnie innym  krajobrazie – Viñales!